Reklama

„Nowa Jaga”, styl ten sam. W Białymstoku nie znają pojęcia „nuda”

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

02 sierpnia 2015, 17:31 • 3 min czytania 0 komentarzy

Jagiellonia-Zagłębie. Niby tylko kolejny mecz ligowy, stawka nie większa niż trzy punkty, w dodatku rywal raczej ze średniej półki, lecz dało się wyczuć, że dla wszystkich na Podlasiu było to sporych rozmiarów wydarzenie. Pierwsze spotkanie „nowej Jagiellonii”, drużyny pozbawionej swoich asów, sprzedanych do Turcji Tuszyńskiego (najlepszy strzelec) i Dzalamidze (najlepszy asystent). Jednym słowem: test. Pierwszy sprawdzian, mający swoje znaczenie.

„Nowa Jaga”, styl ten sam. W Białymstoku nie znają pojęcia „nuda”

Koniec września 2014. Dani Quintana żegna się z Jagiellonią, przenosi się do Arabii Saudyjskiej. Zdążył zagrać w sześciu spotkaniach, strzelił bramkę, zaliczył trzy asysty (czyli tyle co Michał Żyro przez cały sezon), dwa razy trafia do jedenastki kozaków. Co było później pamiętamy – drużyna w sześciu kolejnych meczach wygrywa pięć razy (raz bezbramkowo remisuje), strzelając przy tym szesnaście (!) bramek. Zawodnicy mówią bez większych ogródek – odejście Quintany paradoksalnie wyszło nam na dobre, teraz odpowiedzialność rozkłada się po równo na większą ilość piłkarzy.

Niecały rok później sytuacja się powtarza, z tą tylko różnicą, że przed Michałem Probierzem stoi dwa razy trudniejsze zadanie, bowiem w tym samym czasie stracił aż dwóch kluczowych piłkarzy. Musimy to jasno napisać: jeden mecz to zbyt krótki dystans być wyciągać daleko idące wnioski, tym bardziej, że Jaga zapewne jeszcze kogoś sprowadzi. Jednak gdybyśmy już musieli, to napisalibyśmy, że – mimo przegranej – ciągle jest w tej ekipie potencjał, który można obudzić w następnych meczach.

Nie zmieniło się również to, że mecz z udziałem Jagiellonii był naprawdę dobrym widowiskiem. Szybkim, emocjonującym, ze zwrotami akcji. Przyjemny dla oka futbol. Na ten prezent dla nas z Jagą złożyło się również Zagłębie, trzeba docenić najlepszy dotychczas mecz beniaminka.

Tym bardziej, że długo nie zanosiło się na to, że goście z Lubina mogą być równorzędnym przeciwnikiem dla gospodarzy. W środku pola rządził Vassiljev, na skrzydle szalał Gajos, umiejętnie z przodu zachowywał się Sekulski. I właśnie ta trójka rozegrała między sobą akcję bramkową. Akcję – dodajmy – palce lizać. Piąty gol Jagi w sezonie, piąty po strzale głową.

Reklama

Później mieliśmy przed oczami mecz sprzed tygodnia, starcie pomiędzy Jagiellonią a Termaliką. Wtedy również beniaminek z biegiem czasu doszedł do głosu, jednak nie potrafił udokumentować tego bramką. A Zagłębie potrafiło. I to nie jedną, lecz dwoma. Jagiellonii na kilka minut mecz kompletnie wymknął się spod kontroli. Pierwszego gola zdobył Papadopulos, drugiego Rakowski i przy tym trafieniu musimy się na moment zatrzymać.

Goal-line Technology, przydatna „zabawka” w takich sytuacjach, niestety nieobecna na meczach Ekstraklasy. Żadna z dwudziestu pięciu zaprezentowanych powtórek nie wyjaśniła, czy piłka po strzale Rakowskiego przekroczyła całym obwodem linię bramkową, czy może Drągowski zaliczył interwencję kolejki. Sam bramkarz Jagiellonii nie potrafił tego stwierdzić w pomeczowym wywiadzie. Na razie pozostaje nam zaufać sędziemu liniowemu, a także głównemu, którzy podjęli odważną decyzję.

Mniej kontrowersyjna (w zasadzie to w ogóle niekontrowersyjna) była ta z 83. minuty. Forenc zaryzykował w sytuacji sam na sam z Gajosem, podciął zawodnika Jagi, rzut karny. Jak widomo – jeszcze nie gol. Do piłki podszedł sam poszkodowany… Po tym strzale na trybunach cieszyła się tylko jedna osoba. Dokładnie ta, która złapała piłkę i zabrała ją do domu. Fatalnie wykonana jedenastka.

A szkoda, bo mamy wrażenie, że remis byłby sprawiedliwym rozstrzygnięciem. W szatni po meczu każdy z dwudziestu ośmiu piłkarzy mógłby powiedzieć, że naprawdę uczciwie na niego zapracował, a to nie zdarza się przecież szczególnie często.

780a991ea14ad

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...