Reklama

Rudnevs? Brałbym w ciemno, ale kogo w Polsce na to stać?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

30 lipca 2015, 15:17 • 12 min czytania 0 komentarzy

Chcieliśmy wzmocnić zespół piłkarzami, którzy dadzą jakość i za takich uważam Wójcickiego, Wołąkiewicza czy Sandomierskiego. Nie chcieliśmy robić rewolucji. Nie było również żadnych szaleństw, nie organizowaliśmy castingów. Takie rzeczy źle wpływają na morale. Zespół widzi zawodników testowanych, którzy przyjeżdżają, wyjeżdżają, kopią się po czole i wywracają się na piłce, to nie może tak wyglądać – mówi Jacek Zieliński, z którym rozmawialiśmy o aktualnej sytuacji Cracovii.

Rudnevs? Brałbym w ciemno, ale kogo w Polsce na to stać?

Po derbowym meczu z Wisłą stwierdził pan, że to już nie grupa spadkowa i kto myśli, że w Cracovii cały czas będzie pięknie, łatwo, ten jest w błędzie.

Skala trudności będzie wyższa, oczywiście. Choć gdy w kwietniu przejmowałem zespół to też nie było komfortowo. Przegrany odpada – graliśmy same takie mecze, żadnego brania jeńców. Żadnych, w których my tylko byśmy mogli wygrać, a przeciwnicy by musieli. Trudny moment. A mimo to cały czas słyszałem, że pokonujemy słabszych, że to nie są przeciwnicy, z którymi można się miarodajnie porównywać. Teraz okazuje się, że z tymi niby silniejszymi też jakoś dajemy sobie radę.

Ale początku sezonu się pan obawiał.

– Terminarz mieliśmy dość ciężki. Najpierw wyjazd na Lechię, która się zbroi i mimo że zaczęła kiepsko, wciąż uważam ją za jednego z głównych kandydatów do pucharów. Potem derby Krakowa, i to z podtekstem, że jesteśmy faworytem, bo Wisła ma problemy, potrzebuje czasu.

Reklama

Czemu ten podtekst tak panu przeszkadzał?

– Bo ja wcale nie uważałem nas za faworyta. Z jakiej racji? Wisła skończyła sezon na szóstym miejscu, w grupie mistrzowskiej, gdy my byliśmy w spadkowej. Nastąpiła u niej zmiana warty, ale nazwiska wciąż ma mocne. Derby są tylko jedne, wszyscy się sprężają i wychodzą na maksa – Wisła to udowodniła. Nie mówiłem o faworycie, bo uważam, że nie byliśmy nim ani w pierwszej kolejce, ani w drugiej.

Co szczególnie cieszy po tych dziesięciu meczach, w których wciąż nie zaznał pan porażki?

– Stworzył się zespół, który chce grać w piłkę, którego bawi gra w piłkę i który bardzo chce wygrywać. To zdecydowanie najważniejsza zdobycz tych minionych trzech miesięcy.

Wcześniej tego zespołu nie było?

– Pewnie był, ale jednak w lekkim przyklęku. Nie szło w lidze, zmienił się trener, nastroje nie były euforyczne. Teraz każdy dzień utwierdza w przekonaniu, że jest dobrze i idziemy we właściwą stronę.

Reklama

Prezes Filipiak mówi, że w euforię nie popada.

I słusznie, jak my wszyscy. Obaj zdajemy sobie sprawę, że jeszcze niczego nie osiągnęliśmy. Na razie obroniliśmy się przed spadkiem, co i tak nie było głównym założeniem na miniony sezon. Liga zrobiła się specyficzna, zwłaszcza po reformie. Nieraz o być albo nie być decyduje nie siedem czy osiem poprzednich miesięcy tylko ten ostatni. Dla mnie to nie jest sprawiedliwe i normalne, ale z tym już nie możemy dyskutować, więc robimy pomalutku swoje – z zamiarem wejścia do ósemki.

Tylko skąd u pana ciągle ta ponura mina? Michał Listkiewicz powiedział ostatnio fajne zdanie na temat swojego syna: „ciągle mu powtarzam – więcej luzu. Macie taką fajną pracę, cieszcie się nią”.

– Ci, którzy mnie znają i są ze mną na co dzień, wiedzą, że cieszyć się potrafię, natomiast do pełnego zadowolenia jeszcze dość daleko, więc spokojnie. Uśmiech jest, ale bardziej w duchu. Nie szczerzę się bez przerwy do kamery, bo w piłce ocena wystawiana jest na koniec. Jednostkowymi występami nie ma sensu się zachwycać. Fotel na razie mam wygodny, ale życie nauczyło, że trzeba brać małymi łyżeczkami. W piłce nożnej każda wizja jest weryfikowana bardzo szybko.

Wyznaczyliście premię za awans do pucharów.

Zawsze mówię, że papier przyjmie wszystko.

Zabrzmiało, jakby pan nie wierzył.

  Skoro stosujemy metodę kija i marchewki to trzeba tę marchewkę zawiesić dość wysoko i pokazać zawodnikom. Nie wiemy jeszcze czy jesteśmy w stanie taki cel osiągnąć, ale skoro nieśmiało zaczynamy o nim myśleć, to czemu nie wyznaczyć za nią gratyfikacji finansowej. Do odważnych świat należy.

To chyba pierwsza taka premia…

O to prezesa nie pytałem, ale jeśli tak – to świadczy tylko o tym, że robimy coś pozytywnego. Widzę w Cracovii coraz trwalsze podstawy, jesteśmy coraz lepiej obudowani organizacyjnie. Jest stabilizacja finansowa, w miarę dobre warunki do treningów, świetny stadion, fajni kibice.

Ale pion sportowy bardzo wąski. Brakuje rąk do pracy.

Jest wąski. Walczymy o to, by go rozbudować. Przydaliby nam się ludzie, którzy nie błyszczeliby na pierwszych stronach gazet, za to w tle penetrowali rynek, szukali kandydatów do gry w Cracovii nawet z rocznym czy dwuletnim wyprzedzeniem. Dziś tego nie ma, trzeba powiedzieć to otwarcie.

Sam wykonuje pan pracę, nazwijmy to, skautingową.

Muszę, bo kto inny ma ją wykonywać? Przyszedłem do klubu w kwietniu. Zanim zaczęliśmy mówić o okresie transferowym, był początek maja, bo najpierw trzeba się było skupić na tym, żeby ze dwa mecze wygrać i chociaż złapać oddech. Na letnie okienko transferowe dla nas było już za późno, należało o nim myśleć w zimie. Z tego względu nie udało nam się ono tak jakbyśmy chcieli.

Kiedy mówi pan „myślimy”, ma na myśli dosłownie dwie, trzy osoby.

Jestem ja, pan Jakub Tabisz, prezes Filipiak. Wiadomo, że profesor stoi za finansami, więc trudno by nie wiedział o naszych ruchach.

Zwłaszcza, że on lubi wiedzieć.

To normalne. Wydaje prywatne pieniądze, więc chce się orientować kto przychodzi, dlaczego, jakie ma atuty i tak dalej. Tak samo rozmawialiśmy z prezesem Wojciechowskim czy z Drzymałą.

Słychać, że Cracovia myśli też o rozwoju swojej bazy.

– Są plany odnośnie centrum treningowego poza Krakowem, byłby to duży krok do przodu. Obecna jest dość skromna, ale praca idzie dobrze. Młodzież od paru lat jest w krajowej czołówce – najpierw był medal brązowy, później srebrny. Cały czas pierwszy zespół jest zasilany fajnymi, młodymi chłopakami.

Celujecie w ósemkę. Poza tym, spodziewa się pan, że układ sił w Ekstraklasie zostanie mniej więcej zachowany?

Nie spodziewam się wielkiej zmiany. Legia i Lech to zespoły skazane wyłącznie na walkę o mistrzostwo, niższe miejsca ich zbytnio nie interesują. Duże ambicje ma też Lechia, która wciąż jest przebudowywana, ale w perspektywie całego sezonu będzie bardzo groźna. Ciekaw jestem jak bez Tuszyńskiego i Dzalamidze poradzi sobie Jagiellonia. Jeśli obaj zostaną rozsądnie zastąpieni, ją też trzeba liczyć. Nie zapominam o Śląsku, ciekawy zespół może mieć również Wisła, bo zawodnicy, którzy przyszli, gdy upłynie trochę czasu, mogą dać wyniki. Chętnie włączymy się do walki z tymi zespołami.

Jakby pan podchodzić do tematu, będąc na miejscu Michała Probierza? Jest ok, Jagiellonia potrafi zarabiać pieniądze na swoje utrzymanie, czy nie do końca, bo znów traci kluczowych zawodników i to wręcz hurtowo?

Jestem przekonany, że gdyby ograli Omonię, nawet nie byłoby tematu wyjazdu np. Tuszyńskiego. Widocznie trzeba było coś w budżecie zbilansować. Dla mnie – nic dziwnego, Jagiellonia działa tak, jak stara się większość polskich klubów. Ściąga mniej znanych chłopaków, promuje ich i sprzedaje. Taka rola. Wydaje mi się, że wyłącznie Lecha oraz Legię stać na to, by działać w inny sposób.

Prezes Filipiak cieszy się, że zgrabnie przebudowaliście zespół. To już zakończony proces, jeśli mówimy o bieżącym oknie transferowym?

Prawie zakończony. Jakiś strzał się może jeszcze zdarzyć, ale jeśli chodzi o transfery letnie to finiszujemy. Nie udało nam się pozyskać napastnika. Z różnych względów – dla niektórych byliśmy wyborem numer dwa, trzy, może cztery, z niektórymi nie udało się porozumieć w aspekcie finansowym, ale generalnie trzeba być zadowolonym. Chcieliśmy wzmocnić zespół piłkarzami, którzy dadzą jakość i za takich uważam Wójcickiego, Wołąkiewicza czy Sandomierski.ego Nie chcieliśmy  robić rewolucji, co też się nam udało. Ci, z którymi nie przedłużyliśmy kontraktów, znali naszą decyzję od dłuższego czasu, odbyło się to płynnie i spokojnie. Nie było również żadnych szaleństw, nie organizowaliśmy castingów. Oparliśmy się na chłopakach, którzy mieli udaną końcówkę sezonu i należało im zaufać.

Sandomierski, jak pan mówi, „naciska Pilarza i zmusza do gry na wyższym poziomie”. To się zgadza, ale ławka w Cracovii jest chyba poniżej jego ambicji.

Znał realia, gdy do nas przychodził. „Pilu” potwierdził dobrą dyspozycję, broni pewnie, ale z drugiej strony – ma 35 lat, młodszy już nie będzie. Zdaję sobie sprawę, że jako trener pracujący w Polsce mógłbym się nie zastanawiać, co będzie w Cracovii za trzy lata, jednak jako pracownik tego klubu muszę myśleć naprzód i dbać o interes klubu, który mnie zatrudnia.

Czyli przyjdzie moment, kiedy Sandomierski wskoczy do bramki.

– Uważam, że w przyszłości Grzesiek będzie w Cracovii numerem jeden – i to na lata. 

Czy kiedy został pan zatrudniony, Cracovia miała wytypowanych kandydatów, o których myślała w kontekście letnich wzmocnień, czy to była wyłącznie inwencja Jacka Zielińskiego?

Na pewno miał ich poprzedni trener. Ale że ja miałem trochę inny pomysł na Cracovię, to i kandydaci najprawdopodobniej byli inni. Kuba Wójcicki podobał mi się od dawna, takiego zawodnika mógłby wziąć każdy klub w tej lidze. Hubert Wołąkiewicz też bardzo nam pasował, bo jest ograny i uniwersalny. W obronie potrafi zagrać na każdej pozycji. Zabrakło tylko napastnika, który miałby inne parametry od Jendriska, Rakelsa czy Zjawińskiego. Typowej „dziewiątki”, na której gra by się nie zatrzymywała, tylko szła płynnie dalej.

Zakłada pan, że w tym oknie napastnika już nie będzie.

Jeszcze szukamy, ale muszę to zakładać.

Chodziło o piłkarza do pierwszego składu…

– Wyłącznie.

… który zastąpiłby Jendriska lub Rakelsa czy tylko zmienił ich role na boisku?

Mógłby zmienić role, bo obaj pokazali, że potrafią na przykład grać na skrzydłach. Chodziło nam o zawodnika ewidentnie do pierwszego składu, który byłby dużym wzmocnieniem dla tej dwójki.

Mocno się pan upierał, by nie organizować żadnych castingów, ani testów?

Z mojej strony sprawa była jasna – w Cracovii było tego za dużo przez ostatnie lata, a takie rzeczy źle wpływają na morale. Zespół widzi zawodników testowanych, którzy przyjeżdżają, wyjeżdżają, kopią się po czole i wywracają się na piłce… To nie może tak wyglądać. Jedyne castingi, jakie dopuszczaliśmy, to te pod kątem drugiego zespołu. W pierwszym chodziło nam o konkretnych ludzi i określoną jakość.

Panowie Filipiak i Tabisz nie protestowali?

Nie. Wspólnie uznaliśmy, że Cracovii należy się trochę spokoju, wyciszenia. Poprzednie okienka były gorące, liczne, teraz trzeba było zadziałać w inny sposób.

Pojawiały się plotki dużego kalibru. Przykładowo: Rudnevs w Cracovii.

– Kawał napastnika, znamy się. Wziąłbym go w ciemno i podpisał pod takim transferem obiema rękami, tylko że to trochę nierealne. Zarabia grube pieniądze w Bundeslidze. Chciał koniecznie zostać w Niemczech. Dopiero w ostatnich dniach dostał sygnał, że nie będzie brany pod uwagę.

Czyli jest pan w temacie.

Interesuje się z czego żyję. Nie wiem jednak czy jest w Polsce klub, który byłoby dziś stać na Rudnevsa z jego aktualną marką i oczekiwaniami finansowymi.

A Wlado Dwaliszwili?

Był taki pomysł, ale określiliśmy się, że nie możemy ściągnąć kolejnego zawodnika spoza Unii. Mamy czterech, trzech może grać w wyjściowej jedenastce. Biorąc kolejnego robiłbym sobie w drużynie niepotrzebny ferment. Musiałbym ją znowu przebudować, bo przecież mamy już Deleu, Sretenovicia, Covilo i Dialibę. Wlado to bardzo dobry piłkarz, porządny człowiek, ale byłby z tego za duży bałagan.

Spore zamieszanie zrobiło się za to wokół transferu Wawszczyka. Cracovia mówi jedno, Błękitni odpowiadają zupełnie inną wersją…

Chciałem go, fajny chłopak, ale podkreślmy – z drugiej ligi. A w pewnym momencie sprawy wymknęły się spod kontroli i zaczęły chodzić całkiem ekstraklasowe kwoty. Nie może być tak, że za Wawszczyka z drugiej ligi zapłacimy więcej niż za Wójcickiego, to już lekko poroniony pomysł. Każdy chciał coś ugrać. Cracovia chciała zapłacić pieniądze jak najmniejsze, ale adekwatne do umiejętności, Błękitni liczyli na coś więcej, ale w pewnym momencie przesadzili. Dlatego z bólem serca musieliśmy odpuścić.

Gdzie on wpadł panu w oko? To efekt Pucharu Polski?

W dużej mierze, choć już wcześniej miałem sygnał, że w Błękitnych jest ciekawy chłopak. Widziałem go w Tarnobrzegu, w meczu z Siarką. Szkoda, że nam odpadł.

Generalnie, rozbijało się o ekwiwalent. 

Raczej o zasadność ekwiwalentu, fakt czy taki ekwiwalent w ogóle może wejść w życie. To skomplikowana sprawa, nie chcę jej rozwijać. Wiem natomiast, że byliśmy już dogadani na określone warunki i w ostatniej chwili ktoś z Błękitnych rzucił zupełnie inne, na które pan profesor nie mógł przystać. I ja go rozumiem, zrobiłbym tak samo. 

Sam mechanizm ekwiwalentu pana nie uwiera?

Powinno istnieć coś, co chroni interesy klubów, które wychowywały zawodnika, ale sam sposób jego obliczania czasami jest abstrakcją. Za chłopaków, którzy nigdy nie kopnęli piłki na poziomie wyższym niż pierwsza, druga liga, wychodzą kwoty rzędu 400 – 500 tysięcy. Nienormalne.

Skoro temat transferów zamykacie, wróćmy do ligi – układ terminarza, teoretycznie, pozwala wam teraz się rozpędzić. Podbeskidzie, Piast, Korona, Jagiellonia u siebie…

Nie byłbym takim wielkim optymistą. Niektórzy już sobie dopisywali punkty na Koronie, po czym się zdziwili, że zdobyła sześć punktów. Dla mnie gra drużyna, nie terminarz. Liczy się nasz pomysł, to jak ustawić się na rywala, jak go ugryźć. To jest najważniejsze.

Widział pan kulisy meczu derbowego w NC+?

Widziałem. Kulturalna rozmowa z prezesem Filipiakiem. Może dlatego taka spokojna, że obaj wiedzieliśmy, co jest grane.

Jak się czuje trener na ciągłym podglądzie?

Mikrofon wiszący za plecami trochę męczy, ale mówi się trudno. Ja na to nie narzekam, bo to plus, że medialnie ligę mamy opakowaną bardzo dobrze i nie musimy się jej wstydzić. Myślę, że za parę lat, jak pójdą za tym jeszcze trochę lepsi zawodnicy, będzie to naprawdę dobry, atrakcyjny produkt. Uważam tylko, że za dużo meczów pokazujemy na żywo, przez co liga powszednieje ludziom.

Mecze Łęcznej z Ruchem w soboty o trzynastej…

– Dobrym tropem poszli w Bundeslidze. Jeden mecz w prime time’ie w piątek, kilka w sobotę o tej samej porze, jeden wieczorem i jeszcze dwa w niedzielę. Jako Jacek Zieliński – kibic sądzę, że byłoby to dużo lepsze. Dziś ludzie narzekają, bo fajnym meczu trafiają się dwie transmisje słabsze i co zostaje im w pamięci? To drugie. Poniedziałkowe mecze z kolei trochę rozwalają nam mikrocykl. Ale wiadomo – wszystko ma drugie dno. Każdy ma coś finansowo do ugrania, więc możemy gdybać.

No to pogdybajmy, tak na koniec. Prezes Filipiak mówi, że marzyło mu się, by wypromować w Cracovii młodego szkoleniowca. Pan już chyba się nie łapie?

Jeszcze chwilę temu pisali „młody trener”, ostatnio przeczytałem, że w całej Ekstraklasie pod względem wieku jestem drugi, po Tadziu Pawłowskim. Na szczęście  – czy nieszczęście – złotej recepty nie ma. Liczy się fachowość, kontakt z drużyną i umiejętności, więc nie wiek, tylko wyniki mnie rozliczą.

Rozmawiał PAWEŁ MUZYKA

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
2
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Weszło

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
2
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...