Reklama

Cztery lata karuzeli – z happy endem. Jak Dzalamidze dojrzewał w Polsce

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

29 lipca 2015, 08:21 • 5 min czytania 0 komentarzy

Dziewiętnastoletni Gruzin. Chłopak znikąd. Przyjechał i pozamiatał, nawet się nie przywitał. Prawie w pojedynkę wygrał Widzewowi mecz z Koroną. Strzelił, podał, ośmieszył kilku gości – zachwycił, wywołując apetyt na więcej. Cztery i pół roku później odchodzi do średniaka ligi tureckiej za około pół miliona euro. Jeszcze sześć miesięcy i pewnie odszedłby za darmo. Jak na niego – transfer w sam raz, na miarę możliwości. Bo od kiedy go znamy, Nika Dzalamidze zawsze był jak zlepek kilku różnych zawodników. Raz świetny, zaraz słaby. Raz błyskotliwy, za chwilę do bólu chaotyczny. Piłkarz, którego liczne atuty przykrywają negatywne cechy i na odwrót.

Cztery lata karuzeli – z happy endem. Jak Dzalamidze dojrzewał w Polsce

Mimo wszystko, dla niego to sukces.

Tam skąd pochodzi, w miejscowości Oczamczyra w Abchazji, nie ma mowy o perspektywach ani w połowie tak dobrych, jakie miał w Białymstoku albo w Łodzi. Podobnie w Zugdidi, gdzie stawiał pierwsze kroki z piłką i dokąd uciekła cała jego rodzina, gdy w okolicy zaczęły się etniczne czystki – gdy każdy brał, co miał pod ręką, pakował syna, córkę, żonę i ruszał – by się uratować i zacząć od nowa w innym miejscu. Dzalamidze w Zugdidi. Jego ojciec był trenerem młodzieży w klubie, matka zajmowała się domem – i babcią, którą choroba przykuła do łóżka. On po prostu kopał piłkę. 

Wrażliwy chłopak. Zamknięty w sobie, za dużo nie mówił. Od kiedy go poznałem, zawsze był taki, ale dało się go lubić”, przyznaje Czesław Michniewicz.

Wysiadł z samolotu w lekkiej kurteczce, a to był styczeń, kilkanaście stopni na minusie, więc zaraz się przeziębił. Nos zarysowany, jakby z kimś się bił albo jakby go kot podrapał. Początek miał niefortunny. Kierownik drużyny, który odbierał go z lotniska, przy okazji poszedł wymienić jeszcze baterie w sport-testerach i zostawił go w tym zimnym samochodzie”, śmieje się Michniewicz.

Reklama

MECZ 19. KOLEJKA EKSTRAKLASA SEZON 2010/11: POLONIA WARSZAWA - WIDZEW LODZ --- POLISH LEAGUE FOOTBALL MATCH: POLONIA WARSAW - WIDZEW LODZ

Jako dzieciak, Nika wpadł w oko m.in. Benfice Lizbona, ale ta po krótkim rozpoznaniu rozmyśliła się z transferu. Był w CSKA Moskwa, lecz i tam z pewnością nikt nie dałby mu szansy, jaką dostał w walczącym o bezpieczny byt Widzewie. „Byłem na dwóch zgrupowaniach, zagrałem w sparingach, ale pozostanie w Rosji byłoby równoznaczne z grą w rezerwach”, mówił po przyjeździe do Polski.

Buty trzeba mu było kupić, ale przebojowość dołożył już od siebie. W jednym ze sparingów oglądał go śp. Andrzej Czyżniewski, dyrektor Arki Gdynia. Od razu szepnął Michniewiczowi, że jeśli Widzew zrezygnuje, to on zabiera chłopaka do siebie. „To był bodajże mecz z Bałtykiem. Zrobił taką akcję, że do teraz mam ją gdzieś nagraną”, przyznaje Michniewicz. Nika pojechał więc do Łodzi i błyskawicznie odpalił również w lidze. „Pomogło mi, że rywale nic o mnie nie wiedzieli”, przytakiwał w czasie pierwszego wywiadu dla Weszło, ale zupełnie nie brał pod uwagę, że w kolejnych meczach może być już trudniej.

Kręcił głową, jakby nie rozumiał. Dlaczego miałby wypaść słabiej?

14 meczów, 2 gole, 2 asysty – tak wyglądały jego statystyki po półroczu w polskiej lidze. Przy czym gola i dwie asysty zaliczył tylko w jednym, wspomnianym spotkaniu z Koroną.

Reklama

Widzew mógł go wykupić z Baia Zugdidi za około 300 tysięcy euro, ale pieniądzem nie śmierdział. Kwota zresztą od początku wydawała się za duża, więc Marcin Animucki w końcu oficjalnie zakomunikował, że „rachunek zysków i strat sugeruje, by od transakcji odstąpić”. Gdy w połowie grudnia 2011 wypożyczenie Dzalamidze wygasło, kierownik Andrzej Góral odwiózł go na dworzec, wskazał kierunek na Warszawę i życzył udanego lotu do Tbilisi. Dziennikarze dopytywali czy ma już coś na oku, co z Jagiellonią, o której piszą media, ale „Dzala” tylko powtarzał, że nie wie, że od takich spraw ma menedżera i trzeba poczekać.

Pogłoski o Jagiellonii nie wzięły się znikąd. Michniewicz, który przygarnął Gruzina do Widzewa, chciał go też w kolejnym swoim klubie. Ba, kiedy niedługo po tym pracował już w Polonii, stwierdził: „gdybym wiedział, że tu trafię, Dzalamidze grałby w Warszawie, a nie w Białymstoku”.

Dziś podejrzewa, że gdyby Jagiellonia nie wyłożyła wówczas wymaganej sumy, nikt inny w Polsce mógłby się już Dzalamidze nie zainteresować. „Robiliśmy wszystko, żeby go sprowadzić i to się udało, tylko co z tego, skoro nas zaraz już nie było. Co mnie tak w nim urzekło? Miał olbrzymią plastyczność w ruchach, swobodę. Lubiłem jak gra i uważam, że trochę mu w Polsce pomogłem”, mówi.

Niezmiennie miał o Gruzinie dobrą opinię.

Pytanie: czy Nika wystarczająco za nią się odpłacał? Plany krzyżowały mu urazy – zwłaszcza zerwane więzadła, po których przez dziewięć miesięcy nie mógł wrócić na boisko. Zmężniał, dojrzał. Ale ani wcześniej, ani po mozolnej rehabilitacji nie błyszczał tak, jak można było oczekiwać. W każdym sezonie dałoby się zebrać kompilację zagrań, która pokazywałaby go jako świetnego zawodnika. Gorzej, że często w tych samych meczach zaliczał również takie, które nie mówiły o nim niczego pozytywnego.

MECZ 14. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2013/14 --- POLISH TOP LEAGUE FOOTBALL MATCH: JAGIELLONIA BIALYSTOK - LECH POZNAN 2:0

Powtarzano, że to specyficzny piłkarz – nie każdy wie jak z nim postępować. Ale Probierz ewidentnie ten właściwy klucz odnalazł. „Teraz to wzór pracy w ofensywie i defensywie. Piłkarz, który – jeśli ominą go kontuzje – za rok, dwa będzie gotowy, by się wyróżniać w dobrej europejskiejlidze, mówił w wywiadzie dla Weszło w czerwcu. Niespełna rok po tym jak sami napisaliśmy, że czas wziąć się w garść, bo dla Dzalamidze polska liga powoli robi się za ciasna – tylko niekoniecznie w pożądanym znaczeniu.

W idealnym momencie, w ostatnim roku obowiązywania kontraktu, znowu poszedł w górę – zresztą jak i cały zespół Jagiellonii. W jednym sezonie zaliczył więcej asyst niż we wszystkich poprzednich w Polsce.

Znów pracował na zainteresowanie.

Zanim zerwał więzadła, mógł za duże pieniądze odejść do Wolfsburga”, twierdzi Michniewicz. „Cieszę się, że się odrodził i zapracował na ten transfer. Zawsze był na boisku trochę smutny, jak Marcin Budziński. Wrażliwi chłopcy. Mają coś wspólnego. Ale przede wszystkim – obaj potrafią grać w piłkę”.

Paweł Muzyka

Najnowsze

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
3
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
2
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Komentarze

0 komentarzy

Loading...