Byle jak, byle gdzie, byle przed siebie. Nie wiemy jaki plan miał na ten mecz Probierz, ale w praktyce tak pod względem taktycznym wyglądała Jagiellonia. Jak to określił Andrzej Strejlau „ja wiem że jest gorąco, ale nie możemy grą jak dzieci w grę piłka parzy” – niestety graliśmy, od pierwszej do ostatniej minuty, osiągnęliśmy w tej grze mistrzostwo, może nawet wirtuozerię. Niestety UEFA nie przepuszcza za to do kolejnych rund i Jagiellonia ma pucharowe wojaże z głowy, z Cypru wraca na tarczy.
Ależ to były męczarnie. Nie zdziwimy się, jeśli niektórzy od oglądania są bardziej zmęczeni niż gracze Jagi od biegania w tym upale. Pierwsze minuty to totalne zatkanie, widać, że nikt nie posłuchał rad Wojtka Kowalczyka o skropieniu się spirytusem, polscy piłkarze biegali jak we mgle i na slow motion. Maligna zakończona golem dla Omonii, ale mogło ich w tym okresie paść więcej. No ale dobrze, zapowiadano trudny start i się sprawdziło, okej, ale mecz jednak nie trwa kwadrans, a kwadransów sześć – czasu dość by strzelić jedną, jedyną bramkę, która już dałaby awans. Niestety choć owszem, po piętnastu minutach Jagiellonia przestała słaniać się na murawie, tak wciąż nie prezentowała nawet cienia jakości z jakiej ją znamy.
Środek pomocy Jagi w trakcie meczu, zdjęcie satelitarne
Praktycznie każdy zawodnik wyglądał o jakieś minimum czterdzieści procent gorzej niż zwykle – to lekko licząc, bo niektórzy jeszcze gorzej. Dzalamidze, gdyby miał zazwyczaj taki klej w nodze jak dzisiaj, dawno pracowałby przy produkcji gruzińskiego wina, a nie grał zawodowo w piłkę. Drągowski wypluwał futbolówkę, wybijał ją w aut, Macieja Gajosa dzisiaj mógłby zmienić Janusz i pewnie wypadłby lepiej. Tu można przeprowadzić całą litanię przewin, błędów, ale wystawianie szeregu negatywnych indywidualnych cenzurek mijałoby się z celem – przegrał przede wszystkim zespół. Tak bardzo nie funkcjonowali, że to aż niepojęte.
Omonia naprawdę nie grała dzisiaj nic wielkiego. Ile oni mieli sytuacji z Jagą w drugiej połowie, jedną? I to stworzoną po indywidualnej akcji Assisa (Madera jeszcze się kręci po tej kiwce), a nie po jakimś świetnym schemacie, rozegraniu. Nawet tak zdezorganizowanego rywala Cypryjczycy nie potrafili wrzucić na karuzelę. Ta ich przeciętność jest tylko większym wyrzutem w stronę polskiej drużyny, bo tu naprawdę można było zremisować, wygrać, pokazać, że jest się lepszym, że ma się większy potencjał, ale do tego trzeba było uprawiać futbol, a nie siatkówkę, przebijaka, „piłka parzy”, „kto łatwiej straci”, „kto gorzej przyjmie”, „kto mocniej wybije w trybuny”. Współpracować, uspokoić, a nie nurzać się przez dziewięćdziesiąt minut w chaosie. Jaga odpada i nie miejmy złudzeń: choć grała z rywalem mizernym, to odpada w pełni zasłużenie.