Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że kariera Wojciecha Szczęsnego w Arsenalu powoli dobiega końca. Gdybyście dwa-trzy lata temu powiedzieli nam, że Polak będzie opuszczał Londyn nie na swoich warunkach, tylko jako bramkarz numer trzy i persona, do której szybko cierpliwość straci Arsene Wenger, zapewne popukalibyśmy się w czoło. Jako jeden z najlepszych bramkarzy młodego pokolenia, Wojtek miał być przecież – wraz z upływem czasu i nabywanym doświadczeniem – coraz lepszy, pewniejszy i dojrzalszy zarówno na boisku, jak i poza nim. Rzeczywistość okazała się jednak inna i dość brutalna. 25-latek zamiast nabijać sobie licznik występów w jednej z najlepszych angielskich drużyn, znalazł się w sytuacji, w której ma coś do udowodnienia. Czyli niezbyt komfortowej.
Wraz z pojawieniem się w szeregach Kanonierów Petra Cecha, jasnym stało się, że szanse Szczęsnego na odzyskanie bluzy z numerem jeden drastycznie spadły. Gdybyśmy byli szczególnie złośliwi, trochę przesadzilibyśmy pisząc, że były one zbliżone do tych, które miała Magdalena Ogórek w wyborach prezydenckich. Co innego rola zmiennika doświadczonego bramkarza… Na początku wydawało się, że to David Ospina zmieni otoczenie. Angielskie media wysyłały Kolumbijczyka w przeróżnych kierunkach – od tureckiego Fenerbahce, przez hiszpańską Valencię, po pozostanie na Wyspach w barwach Evertonu. Przy takim układzie, Szczęsny odgrywałby zapewne podobną rolę co przez ostatnie pół roku – murawę na meczach Premier League wąchałby jedynie podczas rozgrzewki, lecz grałby w spotkaniach pucharowych. Okazało się jednak, że Polak – który jeszcze przed kilkoma tygodniami zapowiadał pozostanie w klubie i walkę z Cechem – nie może liczyć nawet na tę „nagrodę pocieszenia”.
Błyskawiczny i jednak dość niespodziewany zjazd stał się faktem. Oczywiście Szczęsnego nikt siłą z Emirates by nie wyrzucił. Gdyby chciał, mógłby zostać w klubie. Nie grać, ale kasować wysoką tygodniówkę zagwarantowaną w kontrakcie. Zapewne oznaczałoby to również problemy z kolejnymi powołaniami do reprezentacji, wszak konkurencja nie śpi. I tu, wśród wielu złych wiadomości, pora na dwie dobre.
Po pierwsze: Szczęsny nie zamierza bezczynnie siedzieć na dupie, tylko chce podjąć rękawice.
Po drugie: jego nazwisko wciąż sporo znaczy na europejskim rynku.
W przeciwnym razie, nie byłoby tematu AS Romy, a niemal pewne jest, że to kolejny przystanek w karierze polskiego bramkarza. Wicemistrz Włoch, drużyna, która w przyszłym sezonie ponownie będzie uczestniczyła w rozgrywkach Ligi Mistrzów i najpoważniejszy kandydat do zdetronizowania Juventusu. Chyba nie trzeba nikogo szczególnie przekonywać, że świetna marka i europejski top.
Włoskie media, w tym La Gazzetta dello Sport (grafika powyżej), widzą w Szczęsnym pierwszy wybór Rudiego Garcii. Na pewno będzie łatwiej niż w Arsenalu, ale wbrew pozorom rywalizacja z Morganem De Sanctisem sama się nie wygra. Nie można lekceważyć Włocha. Mimo 38 lat na karku, nie ma on zamiaru ustępować miejsca młodszym. Przed chwilą przekonał się o tym Łukasz Skorupski, który przez dwa lata w Serie A zaliczył ledwie pięć występów (w tym trzy w końcówkach sezonów, gdy Roma nie grała już o nic). Trochę więcej Polak pobronił w Europie. Oczywiście Szczęsny to zdecydowanie wyższa półka niż Skorupski, ale wybaczcie – głównie ze względu na palmę, która ostatnio chyba odbiła Wojtkowi – do sprawy podchodzimy asekuracyjnie. Tak więc bierzemy też pod uwagę rozwój wypadków, wedle którego Polak wskakuje w buty rodaka wypożyczonego do Empoli. Nawet jeśli do rywalizacji startuje z pole position.
Póki co, laurkę we Włoszech wystawił mu Zbigniew Boniek. W rozmowie z Radio Centro Suono Sport, prezes PZPN powiedział: – Ze Szczęsnym Roma może być spokojna przez 5-6 lat. Jeśli przyjdzie do Włoch, będzie z pewnością jednym z najlepszych bramkarzy: jest szybki, jest dobry na przedpolu, bardzo dobrze wprowadza piłkę, gra bardzo dobrze nogami, jest gwiazdą reprezentacji Polski. Z całym szacunkiem dla Morgana De Sanctisa, Szczęsny to inna klasa.
Po takiej reklamie nie pozostaje nic innego, jak na pewniaka wejść do nowej drużyny i udowodnić swoją wartość.
*
Tak na zupełnym marginesie – przypomniało nam się, że jakieś trzy lata temu zorganizowaliśmy konkurs na prace pod tytułem „Lewandowski i Szczęsny za pięć lat”. Jeszcze za wcześnie, by rozstrzygnąć, kto najtrafniej przewidział przyszłość bramkarza reprezentacji Polski, ale takie scenariusze wydają się coraz mniej prawdopodobne.
A jeśli macie wolną chwilę, to wszystkie prace możecie sobie przypomnieć klikając TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ.