Sam rzut oka na składy wystarczył, by stwierdzić, że w Kielcach nie będzie dziś normalnie. Że wydarzy się coś nadprzyrodzonego. Albo wyląduje UFO jak w Roswell, albo stara baba przejdzie po murawie z zakupami, albo ktoś nagle w trakcie meczu odpali grilla. No i faktycznie doszło do kilku nietypowych sytuacji. Po pierwsze – Michał Probierz wystawił skład tak młody, że część zawodników pewnie nie kojarzy nawet Van Nistelrooya. Po drugie – Korona zwiększyła swoje zerowe szanse na utrzymanie. Po trzecie – Malarczyk przywalił z wolnego w poprzeczkę. Po czwarte – Przybyła grając kiepski mecz został bohaterem Korony. Po piąte – strzelił dwa najbrzydsze gole w historii ligi. Po szóste – na plecach Sobolewskiego siadła ogromna ćma. Jezu, co tam się działo!
Jedno się natomiast w Ekstraklasie nie zmienia – rotacja nie popłaca. Nawet kiedy grasz z tak pokiereszowaną w letnim okienku Koroną, musisz potraktować ją zupełnie serio. Do pewnego momentu wydawało się, że dzieciaki Probierza zrealizują jego plan doskonale. Obiecująco do zespołu wprowadził się Góralski, który zawsze wie, gdzie być na boisku. Super-debiut zaliczył Sekulski, który poza golem pokazywał się w rozegraniu i nie zdziwimy się, jeśli zostanie kolejnym Piątkowskim. Fajnie grali też Straus, Grzelczak, momentami Świderski, a i Vassiljev potwierdził, że przy stałych fragmentach jest naprawdę konkretny. Skompromitował się za to Baran, który najpierw strzelił gola Przybyłą, a potem – znów widząc przed sobą Przybyłę – po prostu się położył. Gdyby nie obecność Aankoura, najgorzej dryblującego piłkarza XXI wieku, bramkarz Jagiellonii zostałby minusem meczu.
Korona wygrała 3:2 i – wbrew przewidywaniom – Brosz nawet zdołał tam coś sensownego ulepić. Cebula potwierdził, że nawet świętokrzyskim ugorze może wyrosnąć jakiś talent, ale ciężko sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby tę drużynę nawiedziła jakaś plaga kontuzji. Skoro już teraz na ratowanie wyniku wchodzi Sierpina, to przy czterech-pięciu urazach, na boisko pewnie wbiegnie operator z Korona TV, cieć pilnujący w nocy stadionu lub któraś z recepcjonistek. Przed Broszem – mimo dzisiejszego wyniku – zadanie tak karkołomne, że nie podjąłby się go nawet najbardziej najbardziej wyautowany ze środowiska trener-spadochroniarz. Tym większy szacunek za każdy zdobyty punkt, szczególnie z pucharowiczem.
No i po takim meczu! Takie spotkania to sól Ekstraklasy. Prosimy o więcej!