Jak wygląda praca skauta w klubie piłkarskim? Pewnie większość z was zadawała sobie kiedyś to pytanie, szczególnie w kontekście Wisły Kraków. Wiele osób pytało również, jak wyglądają procedury obserwacji. Niektórzy nie zdawali sobie sprawy, jak wiele czynników jest istotnych, czy też jak daleko jest od wyszukania zawodnika do jego transferu. W kontekście Wisły dużo mówiło się o skautingu, przeważnie wylewając wiadro pomyj na cały dział skautingu. W latach 2006-2010 nie było na pewno aż tak źle jak to wielu przedstawia, ale wiele lepiej niestety też nie. A jak było naprawdę, postaramy się tym tekstem odpowiedzieć.
W temacie skautingu w Wiśle wyrosło sporo legend. Jedną z nich były oczywiście słynne płyty DVD z nagraniami meczów poszczególnych zawodników, na podstawie których rzekomo opierały się obserwacje, a czasem nawet ściągano zawodników. Czy to prawda? Otóż częściowo tak. Płyt z obserwacjami było bardzo wiele, szczególnie jeśli chodziło o zawodników z Ameryki Południowej, lecz nie tylko, bo jednym z zawodników prawdopodobnie sprowadzonych na podstawie zapisów wideo, choć jedynie na wypożyczenie, był słowacki obrońca, Erik Cikoš.
Po pierwsze, kto w ogóle zlecał wyjazdy? Jak to w Wiśle bywa – wszyscy. Od trenerów, przez samych skautów, po Bogusława Cupiała. Czasami na wyjazd decydowano się po obejrzeniu wspomnianych płyt DVD, a czasem… nie. Po prostu decydowano się na transfer tylko na ich podstawie. Prócz tego skauci dostawali mnóstwo e-maili od menedżerów z poleceniem własnego zawodnika, a zdarzało się również odebrać wiadomość od ich ojców. Tak, jeden z nich opisywał własnego syna: – Witam. Mam dla Państwa następcę Błaszczykowskiego. Występuje obecnie w niemieckiej oberlidze, był ostatnio na testach w Śląsku I dostał propozycję zgłoszenia się na konsultację szkoleniową U-19, niestety na uczestnictwo nie pozwoliła mu kontuzja (…). Pozdrawiam Tata. Zawodnik ten grał później w polskiej II lidze, a obecnie występuje w Luksemburgu. Cóż, przynajmniej próbowali…
Jak przystało na poważny skauting, nie brakowało również nazwisk zapisywanych na chusteczkach, czy restauracyjnych serwetkach, ale w świecie futbolu nie brakowało przecież takich historii. Zatem przejdźmy do tego, co było dalej. Skaut potrzebował oczywiście zgody na wyjazd od zarządu. Zazwyczaj ją dostawał, ale zdarzały się przypadki, gdy przez różne aspekty odmawiano. Np. ze względu na ważniejsze według zarządu spotkania do obejrzenia, czy zbyt kosztowną podróż i pobyt w danym miejscu. Kolejna czynność to zabukowanie biletów lotniczych, ale także tych na sam mecz. Zwykle kluby bez problemu wydają darmowe wejściówki. Gdy to nastąpi, przychodził czas na obserwację wskazanego zawodnika, ale tymże obserwacjom warto poświęcić osobny akapit, więc o nich za chwilę. Jeżeli wydano pozytywną opinię na temat danego piłkarza przystępowano do negocjacji. Jednak negocjacje, a transfer dzielą, jak wiemy lata świetlne. Przykładowo przekonał się o tym jeden z pracowników Wisły, który w czerwcu 2006 roku popędził negocjować warunki kontraktu Marcina Zająca odchodzącego wtedy z Dyskobolii. Okazało się, że Zająca skusiła ponowna współpraca z Franciszkiem Smudą i miesiąc później zostały ogłoszone jego przenosiny do Lecha Poznań.
Zawsze zastanawiałem się gdzie na wakacje… Tfu! Do pracy, wybierali się nasi skauci prócz najbardziej znanych kierunków, czyli Czech, Słowacji czy Bałkanów. Otóż bardzo popularnymi lokalizacjami były Austria, Belgia, Norwegia, Portugalia, czy nader często odwiedzane Węgry. Z tymi wakacjami to oczywiście żart, bo wymienione kraje były przeszukiwane dość dokładnie, ale cóż z tego, jeśli rzadko znajdowano kogoś wartego uwagi, a jeśli już, to był on dla Wisły po prostu za drogi. Mylą się również ci, którzy uważają, że szukano tylko za granicą, a niższe ligi były w ogóle nieruszane. Takich delegacji było nawet zdecydowanie więcej. Skauci Wisły bardzo często obserwowali takie rozgrywki jak Mistrzostwa Polski Juniorów, towarzyskie turnieje młodzieżowe, konsultacje kadr młodzieżowych, czy organizowane przez samą Wisłę tzw. “castingi”. Bardzo często wybór padał także na mecze ówczesnej II ligi. Najczęściej sprawdzano chyba, sprowadzonego później pod Wawel Piotra Ćwielonga (w obserwacjach często, jako Cieląg), a na celowniku był także Goplański (Paweł Golański). Mimo, że wiadomo o kogo chodzi, to jeśli obserwuje się kogoś przez długi czas, takie błędy nie powinny się zdarzać, tym bardziej, że często na mecze jeździły dwie osoby. Jednak można znaleźć wzmiankę o tym, iż tą drugą osobą był np. lekarz…
Przejdźmy w końcu do samych obserwacji, tak często wyśmiewanych ostatnio m.in. na Twitterze. Te, które zostały opublikowane, nie stawiają skautingu Wisły z tamtych lat w zbyt dobrym świetle, a niestety takich właśnie “świstków” jest o wiele, wiele więcej. Na szczęście są również naprawdę dobre materiały na temat zawodników, których Wisła chciała sprowadzić. Jeden ze skautów wyróżniał się na plus, a jego sprawozdania to nie tylko slogany typu: niezłe wyszkolenie techniczne, szuka gry czy słynny – dobry taiming. Te raporty w większości zostały przygotowane rzeczowo, szczegółowo opisując danego zawodnika mieszcząc się nie na pół strony, a na co najmniej dwóch, trzech. Poza tym zazwyczaj u innych skautów najczęściej przewijały się słowa: do dalszej obserwacji, ale w raportach tegoż jegomościa często znajdujemy przykładowo adnotacje: należy próbować pozyskać do naszego klubu. Ku zaskoczeniu wielu, tym skautem okazje się uważany za całe zło odpowiedzialne za nietrafione w przeszłości transfery. Chodzi o Zdzisława Kapkę. Do wielu rzeczy można się w jego pracy przyczepić i często dalecy byliśmy od chwalenia go, jednakże widać, że do swoich obowiązków przykładał się, czego, wnioskując po tym, co ujrzeliśmy, nie da się powiedzieć o kolegach po fachu.
Trzeba jednak pamiętać, że skauting to nie tylko oglądanie piłkarzy, których trzeba kupić. Skauting ma za zadanie dokonać również weryfikacji negatywnej. Lepiej jeździć za słabym piłkarzem trzy razy i go ostatecznie skreślić z listy, niż po jednym meczu wydać na niego pół miliona euro. Może Wisła przegapiła Mario Mandżukicia, ale też nie wydała bezsensownie pieniędzy na Dario Jerteca, Enesa Novinicia, Andrew Konopelsky’ego bądź Roka Kronavetera. Nie wiemy, czy kariera tych piłkarzy nie potoczyła się jeszcze gorzej niż sytuacja finansowa Wisły w ostatnich latach.
Pieniądze! Za coś trzeba piłkarzy kupić, ale też trzeba mieć trochę zielonych, żeby polecieć do Francji czy Belgii by obejrzeć najczęściej zawodnika, który do Krakowa nigdy nie przyjechał. No chyba, że zwiedzić Wawel. Kwoty, które Wisła wydawała na podróże zaczynają się od 200 zł za jeden wyjazd, lecz to tylko Gliwice. Taki Bełchatów to już 360 zł mniej, a Poznań – 800, natomiast wyjazd do Chorwacji 1200 zł za samą podróż, do tego dochodzi hotel, taksówka, a pewnie i jakiś kebab. Niby grosze – co to jest 2 000 złotych dla takiego klubu, jak Wisła. Trzeba wziąć jednak pod uwagę, że takich wyjazdów były setki. Przy takiej liczbie porównać liczbę sprowadzonych zawodników, czy zawodników, którzy byli realnymi wzmocnieniami Wisły, to szaleństwo. Dopiero teraz można się zorientować jak wiele potrzeba czasu, umiejętności, ale przede wszystkim pieniędzy do przeprowadzenia jakiegokolwiek transferu, a także można po części zrozumieć kluby, które z oszczędności zatrudniają zawodników na podstawie filmików, albo wolą zaprosić ich na testy. Można dorzucić do tego jeszcze koszty poniesione za opłaty telefoniczne, z których też miesiąc w miesiąc zbiera się duża kwota. Ale rozliczać Wisły z takich wydatków nie zamierzamy – widać, że przynajmniej klub pod tym względem nie improwizował.
Tekst ze strony Forumwisla.pl
Fot. FotoPyK