Reklama

Guangzhou Evergrande. Najbogatszy klub Azji czy finansowa bańka?

redakcja

Autor:redakcja

02 lipca 2015, 08:42 • 15 min czytania 0 komentarzy

Lukratywnymi transferami rozpoczęli chińską ofensywę. To dzięki nim w swoim czasie Dario Conca zarabiał więcej niż Messi, to przez nich Europa straciła szansę na oglądanie najlepszego gracza brazylijskiej ligi zeszłego sezonu, Ricardo Goularta. Mają nowiutką akademię, która adeptów liczy w tysiącach, mają dwóch właścicieli z pierwszej dziesiątki najbogatszych Chińczyków. Czy Guangzhou Evergrande to prawdziwy azjatycki tygrys, wizytówka tamtejszej rewolucji piłkarskiej, czy jednak potencjalna wydmuszka, kolos na glinianych nogach, który może skończyć jak Anży Machaczkała?

Guangzhou Evergrande. Najbogatszy klub Azji czy finansowa bańka?

1980stianhe-450x450Guangzhou pod koniec lat osiemdziesiątych. Tak, ich obecny stadion nie należy do najnowszych

guangzhou

***

– To nie przypadek, że trzech z dziesięciu najbogatszych Chińczyków inwestuje w futbol. Jest w tym element zaspokojenia swojego ego, ale także wartość biznesowa.

Reklama

Rupert Hoogewerf, wydawca Hurun China Rich List, czyli chińskiej listy najbogatszych.

***
Nie oszukujmy się: historia sukcesu Guangzhou Evergrande nie jest historią o tym jak zdumiewające efekty może dać wzorowe szkolenie młodzieży czy też jak ciężką pracą nawet przeciętniak może sięgnąć gwiazd – nie, to historia ucząca wielce zaskakującego wniosku, że bogaty może więcej, a mamona to najlepsza futbolowa rewolucjonistka. Skąd więc te pieniądze? Dlaczego akurat tutaj? Czy to może szybko pierdyknąć jak swego czasu fortuna w Dagestanie czy uzbecki Budyonkor? To są pytania w kontekście dominatora Chinese Super League najistotniejsze i od nich należy zacząć.

Prowincja Guangdong długie lata była przerośniętą, wielomilionową pipidówą. Schemat dość klasyczny dla tego regionu, jeśli kojarzycie choćby jak jeszcze w latach osiemdziesiątych wyglądał Dubaj – długo długo nic, aż tu nagle ostatnie dekady to błyskawiczny rozwój na wielką skalę. Wykonano właściwe ruchy we właściwych momentach, robiąc ukłony wobec biznesu i wolnego rynku, a potem już poszło. Dziś Guangzhou, czternastomilionowa stolica stumilionowej prowincji, to nowoczesne, efektowne miasto, które stało się jednym z centr ekonomicznych południa Chin.

evergrande-group-logo

Może i sukcesy Evergrande mają mało romantyczne podłoże, ale już jego dobrodzieje poszli klasyczną ścieżką “american dream”, tylko w wersji chińskiej. Xu Jiayin, pierwszy dobrodziej klubu, zbudował swoją finansową potęgę od absolutnego zera. Jako dzieciak przeżył traumę śmierci matki, potem przymierał głodem, miał depresję, chciano go też wyrzucić ze szkoły, której stołówka miała dla niego – delikatnie mówiąc – kluczowe znaczenie. Jakoś sobie jednak poradził, a wiele lat później okazało się, że jest geniuszem branży nieruchomości. Pracował dla firmy operującej w Guangzhou (sam pochodzi z Henan), gdzie budowano wówczas niemal same duże domy. Xu właściwie własnoręcznie odwrócił ten trend uznając, że na pałace to tak znowu zapotrzebowania wiele nie ma, a małe domki dostępne dla każdego zwykłego zjadacza ryżu i owszem, będą chodzić jak złoto. Ta koncepcja się sprawdziła, ale szef Xu uznał, że poklepanie po plecach wystarczy. Gdy Jiayin zarobił dla firmy dwieście milionów juanów, jego pensja wciąż wynosiła cztery tysiące juanów miesięcznie.

Zbuntował się więc, założył w 1996 firmę Evergrande Real Estate Group, a jego talent do rynku nieruchomości nie zawiódł. Filozofia oparta na może i niskich zyskach z transakcji, ale za to licznych, sprawdziła się aż miło, a że trafił na czasy boomu budowlanego w Chinach dorobił się miliardów.

Reklama

xu-jiayin-bottled-waterDziś atakuje wiele innych branż. Tu z wodą Evergrande, która również dzięki promocji przez klub szła, cóż, jak woda

W 2009 Guangzhou Pharmaceutics (kuriozalna nazwa, co?) akurat zdegradowano za korupcję. Szefom udowodniono ustawianie meczów i władowano do aresztu, sponsorzy się wycofali, zespół wylądował w drugiej lidze, a klub wystawiono na sprzedaż. Generalnie katastrofa, kiła i mogiła; tak w większości przypadków zaczyna się agonia. Jednak tym razem był to prawdziwy los na loterii, bo Jiayin w takich właśnie okolicznościach postanowił wejść w futbol, a Guangzhou zamiast piłkarską umieralnią stało się krainą mlekiem i miodem płynącą.

Od 2014 nie prowadzi tego interesu sam, pięćdziesiąt procent akcji wykupił Jack Ma, kolejny miliarder, a przy tym kompletny świr, przeciwieństwo stonowanego Jiayina. Jack Ma to też scenariusz “od zera do bohatera”, bo gość w rodzinym Hangzhou był kompletnie nikim; trzy razy oblał egzaminy na studia, nie przyjęli go nawet do KFC. Tak jest, gdzieś tam w Hangzhou żyje sobie facet, który w latach osiemdziesiątych nie przyjął do smażenia frytek dzisiejszego multimiliardera. Jack Ma dorobił się na e-commerce, wszedł w ten biznes jako jeden z pierwszych w Chinach, a zaczął już na początku lat dziewięćdziesiątych. Miał firmę, która tworzyła strony dla różnych firm, generalnie spokojne, umiarkowane dochody. W 1999 trafił jednak na żyłę złota zakładając serwis Alibaba. Ta swoista mutacja eBaya czy też Allegro, wzbogacona o szeroką możliwość prowadzenia za jej pośrednictwem własnego biznesu, urosła do miana jednej z największych, najbardziej dochodowych witryn na świecie.

maJack ma śpiewający dla pracowników przebrany za gwiazdę glam rocka

Daleko Jackowi do miana bogatego, zdystansowanego bufona. Facet potrafi na imprezie dla pracowników odstawić się na gwiazdę glam rocka i śpiewać karaoke. Organizuje swoim ludziom festyny, wesela, pasjonuje się walkami… świerszczy (tak, to w Chinach całkiem popularne!), trenuje tai chi i uwielbia książki o kung fu. Jiayin zaprosił go na mecz, pogadali, wypili kilka lampek wina, a potem w piętnaście minut dogadali wszystkie szczegóły współpracy. Transakcja opiewająca na dwieście milionów euro dopięta pod każdym względem w kwadrans, a kwotę Jack skwitował słowami “nie wiedziałem, że kluby piłkarskie są takie tanie, kompletnie nie znam się na futbolu”. Taka wypowiedź może dziwić tylko nas, którzy z Jackiem Ma nie jesteśmy zaznajomieni, ale on potrafił przyznać, że choć zbił fortunę na branży internetowej, to w życiu nie napisał linijki kodu, a pierwszy raz do komputera usiadł gdy miał trzydzieści trzy lata.

jackoXu i Jack na meczu swojej ekipy

Yianlin i Ma to barwny duet, ale mający też swoje za uszami. Wielka kasa często ciągnie za sobą wielkie kontrowersje i tak też jest w ich przypadku. Pozycję firmy Evergrande w pewnym momencie mocno zdestabilizował raport firmy Citron Research z Los Angeles, która na przestrzeni dziesiątek stron udowadniała, że Xu to jeden wielki oszust i spekulant, a Evergrande to mistrzowie w nadymaniu bańki finansowej związanej z branżą budowlaną w Chinach; nazwali ich nawet chińskim Enronem. Sprawa była dość głośna, ale eksperci mocno podzieleni. Niektórzy przychylali się do wniosków Citron Research, inni uważali, że za wiele tu przypuszczeń i założeń, a za mało faktów. Od tamtego czasu minęły trzy lata i choć w pierwszej chwili wartość Evergrande na giełdzie spadła o miliard dolarów (!), tak dziś w pełni odbudowała zaufanie i swoją pozycję. Bańka nie pękła, a firma Xu prowadzi ofensywę w wielu innych dziedzinach biznesu.

Jack to z kolei gość kontrowersyjny, który potrafi mówić o masakrze na Tianmen w superlatywach. Popiera cenzurę internetu stosowaną przez chiński rząd, a zarazem międzynarodowa organizacja wlepiła mu konkretną karę za to, że po cichu wspiera internetowe piractwo. Stara się być blisko chińskich watażków komunistycznych, ale zarazem swoją imponującą działalność filantropijną prowadzi głównie w USA, co wyrzucają mu w ojczyźnie. Wielki skandal wstrząsnął jego portalem w 2011, gdy za pośrednictwem Alibaby wiele firm wydymało klientów na grube miliony dolarów – platforma okazała się nieszczelna.

Co mogą zyskać na wejściu w futbol? Czy tylko fajną zabawkę? To oczywiście też, ale w Chinach piłka nożna zyskała w ostatnim czasie znaczenie polityczne. Jest silne parcie na to, by odnieść sukces na tym szczególnym sportowym polu, a ci którzy przyłożą do tego ręce mają bliżej do rządzących. Szczególnie Jackowi przyda się wsparcie projektu robienia z Chin futbolowej potęgi – ot, coś dla rodaków po kwasie z charytatywnością wyłącznie za oceanem. Xu z kolei już jest blisko szczytów władzy, piastuje ważne miejsce w jednej z komisji doradczych. Znający go dobrze przekonują jednak, że ma ambicje być… narodowym bohaterem, traktuje swoje wejście w piłkę niemal misyjnie i między innymi dlatego tak mocno zaangażował się w szkolenie młodych, a Guanzghou Evergrande docelowo ma mieć szatnię w stu procentach chińską.

prezChiński prezydent to fanatyk futbolu. Nastroje w partii mocno propiłkarskie

No właśnie, skoro tak mocno wszedł w klub Jack, to nazwa trochę nie pasuje, prawda? Zgoda. Sam Xu śmiał się, że od teraz będą grali jako Guanzghou Evergrande Jack Ma FC, ale stanęło na Guanzgzhou Evergrande Taobao FC – Taobao to jeden z pomniejszych, a bardzo obiecujących biznesów Jacka (przesyłki kurierskie, zakupy online), w który silnie inwestuje.

Ta dwójka zresztą nie jest osamotniona w finansowaniu klubu. To nie studnia bez dna, gdzie tylko wrzuca się hajs, a nie ma żadnych zysków. Chiński rynek jest potężny, ligę i Evergrande oglądają dziesiątki milionów ludzi, trwa autentyczny boom na futbol jako taki, ale również na rodzime rozgrywki. Dlatego Evergrande sprzedało miejsce na reklamę koszulkową Nissanowi za kwotę porównywalną do tej, której żąda się za taką promocję w Premier League, czyli najchętniej oglądanej lidze świata. Według jednych doniesień chodzi o dziewiętnaście milionów euro, według innych o dwanaście, tak czy inaczej – ścisła światowa czołówka.

***

image

– Nikt na świecie nie stworzył projektu o takim rozmiarze i potencjale.

Miguel Angel, dawniej bramkarz Realu Madryt, o akademii Guangzhou, w której projektowanie był mocno zaangażowany. Jego syn szkoli na miejscu.

***

– Budujemy bliską więź z Guangzhou Evergrande i wierzymy, że ta zażyłość będzie z czasem tylko coraz większa.

Florentino Perez.

***

c90_02_china_evergrande-football-school_3239_666_500_90

Osiemdziesiąt boisk, grubo ponad dwa tysiące adeptów – czy to jeszcze akademia, czy już fabryka sportowców? Szkolenie Guangzhou stawia na przesiew. Wpuszczają za bramy setki marzących o wielkim graniu młokosów, a potem liczą, że któryś objawi talent nawiązujący do stojącej u bram statui Pucharu Świata.

Akademia zlokalizowana jest około osiemdziesiąt kilometrów od Guangzhou, na południu prowincji Guangdong. Jest jednym z flagowych okrętów chińskiej armady futbolowej, planującej podbój światowej piłki. Spójrzcie jak to wygląda – człowiek się zastanawia, czy te dzieciaki czasem nie mają w pokojach złotych klamek, a ważnym elementem diety nie są Don Perignon, kawior i homary. Architektura? Młodzi piłkarze śmieją się, że mieszkają w Hogwarcie i faktycznie, można by pomyśleć, że to chińskie centrum szkolenia quidditcha.

00016ab2_medium

Szkółka powstawała w ścisłej współpracy z Realem Madryt, a serce kadry szkoleniowej stanowi armia hiszpańskich trenerów. Poza dostatecznie dużą ilością boisk, by każdego dnia dowolnej pory roku móc grać sobie na innym, w kompleksie są korty tenisowe, sale pingpongowe, prywatne kino, basen, siłownia, biblioteka, ogromny salon komputerowy. Dzieciaki uczą się rzecz jasna nie tylko podań, zwodów i strzałów, ale również – rzecz jasna – normalnie uczęszczają do szkoły. Prawda jest taka, że większości z nich pozostaną tylko miłe wspomnienia, względnie jakieś zdjęcie grupowe, na którym stoi się w rzędzie obok kolegi, któremu wyszło. Kładzie się jednak silny nacisk na języki, czyli te, by tak rzec, umiejętności ogólne, które i w futbolu mogą bardzo się przydać.

00016aaf_medium

Warto podkreślić filozofię selekcyjną akademii Guangzhou: nie przyjmują adeptów zagranicznych, a “powołania” wędrują do wszystkich regionów Chin (poza Tybetem). To jasno pokazuje, że chodzi o coś więcej niż rozbudowany ośrodek klubowy, że to obiekt systemowo umocowany w planie mającym zrobić z Chin światową potęgę. Trwają też zaawansowane prace nad utworzeniem filii w Hiszpanii, oczywiście pod kuratelą Realu, gdzie jeździliby najbardziej uzdolnieni mierzyć się z Europejczykami, rozwijać w innym otoczeniu.

Xu wielokrotnie podkreślał jak istotne jest dla niego szkolenie. Może dziwić, że facet, który lekką ręką obsypał górą forsy Dario Concy, a generalnie wypromował markę Evergrande ekskluzywnym zaciągiem stranieri, w rzeczywistości znacznie pilniej czeka na raporty z akademii niż na te od skautów przeczesujących zagraniczne rynki. W jednym z wywiadów powiedział wręcz, że planem na najbliższą dekadę jest dorobienie się takiego grona zawodników, że ściąganie obcokrajowców będzie kompletnie niepotrzebne. Docelowo w Guangzhou mają grać wyłącznie Chińczycy, ale oczywiście już wówczas reprezentujący poziom pozwalający na rzucenie wyzwań najlepszym, Europejczyków nie wyłączając.

Na razie wygląda to na czystą fantazję, ale jaką fantazją byłoby powiedzieć w 1996 Xu, że dwie dekady później będzie miliarderem? W pierwszym zespole Evergrande wychowankowie póki co pełnią rolę w najlepszym wypadku marginalną, Hogwart z południowych Chin działa jednak dopiero dwa lata. Trzeba poczekać zanim zaczniemy wieszczyć, że czarować nie umieją.

***

OB-SZ573_lippi_G_20120517105840

Powiedziałem szefostwu, że ktokolwiek z trójki Cristiano Ronaldo, Messi, Balotelli będzie w porządku.

Marcelo Lippi po klapnięciu na stołku trenerskim w Guangzhou.

***

Póki co jeśli robi się głośno o Guangzhou, to głównie wtedy kiedy znowu rozbiją bank i przechwycą jakąś uznaną gwiazdę, która spokojnie mogłaby kopać w poważnym europejskim klubie. Ponoć Scolari chętnie widziałby u siebie Robinho, a już skaperował za piętnaście milionów euro Paulinho, niedawno upolowano też Ricardo Goularta, największą gwiazdę zeszłego sezonu w Brazylii, lidera mistrzowskiego Cruzeiro – gość też kosztował jakieś kilkanaście baniek. W przeszłości egzotyczna nazwa i kierunek nabierały rozgłosu przy takich nazwiskach jak Diamanti – wówczas aktualny reprezentant Włoch, czego nie omieszkano w Chinach podkreślić. Barrios? Może i przegrał walkę z Lewym o pierwszy skład w BVB, ale wciąż bardzo go ceniono. Conca? dzięki transferowi do Guangzhou stał się jednym z najlepiej zarabiających graczy na świecie, a pensję miał podobno tłustszą niż sam Messi.

concawelcome2Conca witany na lotnisku w Guangzhou

barriosBarrios, czyli typowa gwiazdeczka

Z tymi gwiazdeczkami bywało jednak różnie. Xu lubi mieć wszystko poukładane, klub ma chodzić jak w zegarku, tymczasem tutaj zdarzały się historie, jakich z innych swoich firm zwyczajnie nie zna. A to Conca płakał dziennikarzom w rękaw i chciał uciekać do Fluminense, a w gabinetach mówiono wprost, że to magik na boisku, ale mentalny oszust poza nim. Barrios zapisał scenariusz na miniserial szpiegowsko-detektywistyczny, bo intryga jest pogmatwana jak w czeskim filmie. Walił do prezesów prosto z mostu, że mu nie płacą, że go okantowali, poszedł z tym nawet do Kickera i ów Kicker opublikował jego żale na swojej stronie internetowej. Ale sęk w tym, że potem gdy do redakcji Kickera zastukali chińscy prawnicy, artykuł zniknął w przeciągu minuty, bo jakichkolwiek uchybień w płatnościach Barrios nigdy nie udowodnił, a i żaden inny piłkarz nigdy nie skarżył się na brak wypłat.

Nawet tacy, którzy dobrze się zaaklimatyzowali w Chinach, jak choćby Muriqui, który powiedział, że mógłby w Guangzhou wychowywać dzieci, że miasto jest piękne, a gdyby tylko nie musiał zrzekać się brazylijskiego obywatelstwa to grałby dla Chin, spóźniał się po wakacjach na treningi. Co jeden to lepszy ananas, z prawie każdym coś.

Tylko z największą gwiazdą nie było problemów, a tą największą gwiazdą w historii Evergrande był oczywiście Marcelo Lippi. Owszem, chciał wpierniczyć sędziemu w azjatyckiej Lidze Mistrzów i przespacerował się do niego na boisko jak kiedyś Carlos Alberto Torres podczas meczu Azerbejdżan – Polska, jednak, po pierwsze, miał swoje powody, a po drugie, był to przejaw zaangażowania w klub, dość mocnego, bo to kładzenie na szali własnej reputacji w obronie interesów Guangzhou.

To za Lippiego wspięli się na swój dotychczasowy szczyt, czyli zrobili potrójną koronę: liga, puchar, azjatycka Champions League. W składzie Conca, Muriqui czy Elkeson, ale też przecież całe mrowie Chińczyków, bo w Azji są ścisłe limity. W Chinese Super League pięciu obcokrajowców, w tym jeden Azjata, w Lidze Mistrzów tylko trzech stranieri – siłą rzeczy trzeba więc przepłacać chińskich wyrobników. Jakikolwiek wyróżniający się choć trochę od razu staje się pożądany przez pół ligi. Guangzhou też brało udział w tym windowaniu cen, nie miało wyjścia – u musiał za Zhao Penga i Zeng Chenga zapłacić spadającemu z lig Henan trzy i pół bańki, za drugoligowca Zhanga też trzy miliony, Hanchao Yu to już pięć i pół… Kosmiczna kasa jak za gości, którzy najprawdopodobniej w Europie szorowaliby tyłkami trybuny, a tylko w przypływie łaski trenera mieli okazję w trakcie meczu rzucić z ławki bidon grającemu koledze. Co jednak zrobić – sorry, taki mamy klimat, takie są realia.

W lidze, rzecz jasna, wszyscy ich nienawidzą. Cztery mistrzostwa z rzędu i kąpiele w forsie to wystarczające powody. Najjaskrawiej widać było tę nienawiść gdy Evergrande biło się o mistrza z Jiangsu Sainty, czyli ekipą, w której w 2012 nikt nie wypychał poduszek dolarami. Guangzhou miało wówczas na kontrakcie rekordowe płace Barriosa i Dario Conki, tymczasem Jiangsu zatrudniało na przykład Siergieja Kriwca. Klasyczny konflikt: bogacze kontra wyrobnicy, gwiazdorzy kontra zgrana ekipa, ale bajkowego zakończenia nie było, wygrał kasiasty, wygrał lepszy.

what-a-fucking-waste

Wspomniany Conca dziś zresztą znowu gra w Chinach, tym razem dla Szanghai SIPG. Tak się miotał, tak chciał uciekać, a teraz znowu wrócił na daleki wschód – sól w ranę, jaką pozostawił odchodząc z Evergrande. Kibice nie mają pomysłu jak traktować swojego niedawnego idola – gdy przyjechał na mecz z nową drużyną, część ustawiała się do zdjęć, a część wyzywała go od zdrajców.

Zdradzeni mogli się też poczuć trenerzy, bo stołek trenerski w Guangzhou potrafi się przewrócić w najbardziej niespodziewanym momencie. Koreańczyk Lee stracił funkcję przewodząc lidze i z powodzeniem grając w Lidze Mistrzów, ale możliwość zatrudnienia Lippiego przeważyła. Cannavaro też liderował CSL i grał w azjatyckiej Champions League, a podziękowano mu na rzecz Scolariego. Według teorii spiskowej wpływ miały na to jego problemy podatkowe, za które groziła mu paka, według teorii oficjalnej Scolari bardziej pasował do filozofii klubowej.

Na razie Felipao podpisał dwuletni kontrakt, ściąga z zamiłowaniem rodaków, a na boisku zremisował dwa mecze, jeden wygrał. Walka o mistrzostwo zapowiada się wyjątkowo ciężka, piąty tytuł jest oczekiwany, ale będzie o niego trudniej niż zwykle.

a.espncdn.com

***

Be the Best Forever.

Klubowe motto.

***

Naszym celem jest zwycięstwo w klubowych mistrzostwach świata.

Xu Jiayin.

***

Jeśli nawet biznesy Xu okażą się mieć podmokłe fundamenty, to zawsze jest Jack Ma, jeszcze kilka razy bogatszy, którego prawnuki nie mają prawa zaznać biedy. Oczywiście obaj panowie mogą w pewnym momencie uznać, że się wycofują, ale w Guangzhou potencjalny multimilioner-inwestor czai się w każdym wieżowcu, ma kto przejąć interes. A że w razie czego przejmie, o to już zadbałby chiński rząd, bo akademia w Guangdong, koło zamachowe projektu wielkie piłkarskie Chiny, musi mieć, po prostu musi mieć zarządcę.

Oczywiście upadały znacznie większe imperia i choćby opierając się na to prawo nie można niczego przesądzać. Jednak wszystko wskazuje na to, że do bajecznie bogatego Evergrande, zdolnego rzucić na stół kasę, jakiej danemu graczowi nie zaproponuje nikt w Europie, należy się przyzwyczaić. Czy to źle? Wątpliwe, dobrych piłkarzy jest dostatecznie wielu, by i Europa i Chiny miały kim grać i kogo podziwiać. Ale na pewno status i sytuacja klubu z Guangzhou diabelnie dodaje wiarygodności chińskim długofalowym aspiracjom, także w kontekście reprezentacji.

PS: jeśli chcielibyście poczytać więcej o rewolucji w chińskiej piłce, polecam artykuł “Armia milionerów i prezydent – fan futbolu. Chińczycy przejmują biznes” autorstwa Piotrka Borkowskiego.

Leszek Milewski

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...