Reklama

Po finale wyściskaliśmy się z Colliną. Za rok Euro, mam o co walczyć.

redakcja

Autor:redakcja

01 lipca 2015, 15:30 • 7 min czytania 0 komentarzy

– Dziś jest chwila euforii, tym bardziej, że mam za sobą bardzo długi, ale udany sezon. Prowadziłem 56-57 meczów, w tym kilka w europejskich pucharach. Cóż sobie więcej wymarzyć? To dopiero mój drugi rok w I kategorii sędziów UEFA – mówi Szymon Marciniak, czyli jeden z największych wygranych młodzieżowych mistrzostw Europy. W finałowym meczu Szwecji z Portugalią zaprezentował się tak dobrze, że śmiało może liczyć na wymarzony awans. Polski sędzia w klasie Elite? Tego jeszcze nie grali. 

Po finale wyściskaliśmy się z Colliną. Za rok Euro, mam o co walczyć.

Chwilę po ostatnim gwizdku rozmawiałeś z Pierluigi Colliną. Szef komisji sędziowskiej wychwalał was za poprowadzenie finału? 

Szczerze powiem, że dość mocno się wyściskaliśmy. Po tak udanym turnieju wszystkim zależało, aby finał był taką kropką nad „i”, podsumowaniem dobrej pracy sędziów. Warto podkreślić, że wszystkie zespoły sędziowskie zaprezentowały się na bardzo wysokim poziomie, w całym turnieju brakowało większych wpadek. Presja była wysoka, tym bardziej, że my wyznaczyliśmy pewien trend sędziując mecz otwarcia. Finały są różne, szachowanie, gra na remis, karne. Tu akurat mecz mógł się podobać. Szczególnie z boiska, bo powtórki jeszcze nie oglądałem. Gra była szybka, to co lubię. Młodzieżowe rozgrywki przecież cechują się otwartą grą. Szwedzi grali wyśmienicie taktycznie, przeczekali napór Portugalczyków i sukcesywnie zaczęli dochodzić do sytuacji bramkowych. Jak już się to skończyło, wszyscy wiedzą.

Dla sędziów nie był to nie wiadomo, jak ciężki mecz do prowadzenia, bo zawodnicy nam pomogli. Chcieli grać w piłkę, a my staraliśmy się nie przeszkadzać i upłynnić grę, jak tylko było to możliwe. Po meczu odebraliśmy wiele pochwał i superlatyw, ale zapracował na to cały zespół. Szczególnie sędziowie bramkowi, którzy przy rzutach karnych świetnie się spisali. To też kolejne kuriozum naszej pracy. Bardzo dobrze prowadziliśmy mecz przez 120 minut, jednak cały wizerunek mogliśmy zniszczyć w rzutach karnych, które – zgodnie z przepisami – nie są częścią meczu. Centymetry zadecydowały, czy przy jednym strzale piłka przekroczyła linię bramkową. Chapeau bas dla Tomka Musiała i Pawła Raczkowkiego, którzy świetnie to wychwycili. Pierluigi powiedział nam w szatni, że po powtórce zeszło z niego ciśnienie. Mieliśmy w tej sytuacji trzech ludzi, ja odpowiadałem za zawodnika strzelającego, a Tomek i Paweł za bramkarza i za to, czy piłka przekroczyła linię. Przy tak silnym uderzeniu i odbiciu od poprzeczki często oko nie jest w stanie tego wychwycić. Tym większe ukłony i podziękowania dla chłopaków. Tak na gorąco, najwięcej uwag mam do siebie. Jakiś aut, rzut rożny, czyli poprawki będę musiał sobie nanieść.

Dość symboliczna sytuacja z Colliną, bo przez lata był dla ciebie wzorem do naśladowania. Charaktery też macie podobne.

Reklama

Dla większości Pierluigi to wzór i autorytet. Niesamowita osobowość. Wszyscy śmieją się, że trafił swój na swego, bo rzeczywiście też nie mam łatwego charakteru. W tych porównaniach musimy jednak zachować umiar, bo Pierluigi to – już można tak powiedzieć – postać historyczna, bohater wszystkich sędziów. Często widujemy się na szkoleniach, więc zawsze korzystam z jego rad. Nigdy nie odmówi pomocy i już tak trochę przywyknąłem do jego pomocy. Jednak moi koledzy z zespołu pierwszy czy drugi raz go widzieli, no i od razu rzucili się w radosny uścisk z Colliną. Pierluigiemu zawsze zależało na profesjonalnych, poważnych relacjach. Teraz jest taki sam jako nasz szkoleniowiec.

Nie dziwię się jednak jego radości, bo udanie poprowadziliśmy drugi pod względem ważności mecz reprezentacyjny w Europie. Po finale EURO w dorosłej piłce,  U-21 jest następne w kolejce. To Pierluigi nas wyznaczył i można dziś powiedzieć, że miał nosa. Teraz to może brzmi tak górnolotnie i nie chcę, abyście odnieśli wrażenie, że zaraz zacznę latać. Dziś jest chwila euforii, tym bardziej, że mam za sobą bardzo długi, ale udany sezon. Prowadziłem 56 albo 57 meczów, w tym kilka w europejskich pucharach. Cóż sobie więcej wymarzyć? To dopiero mój drugi rok w I kategorii sędziów UEFA. Oczywiście mam jeszcze jedno marzenie, bo niedługo powinny być podejmowane decyzje komisji odnośnie awansów dla sędziów. Nie ma co się czarować, że mam olbrzymią szansę, ale chodzę po ziemi. Jakakolwiek decyzja zostanie podjęta, to dalej będę ciężko pracował. Mam o co walczyć, bo za rok czekają na mistrzostwa Europy we Francji.

To już pora, by na długi czas zmienić stereotyp polskiego sędziego?

Cieszy to, że nasza praca zostaje doceniona na zewnątrz. Jest wielu krytyków, ale spójrzmy szerzej. Miesiąc temu Paweł Raczkowski sędziował finał mistrzostw Europy U-17. Świetnie się spisał, czyli w środowisku dzieje się dobrze. Błędy są i będą, ale jesteśmy z nich rozliczani. Wiele osób mówi, że jak Marciniak jedzie na europejskie puchary to się przykłada, a w Polsce już nie tak bardzo. W tej pracy nie ma nawet możliwości, by podchodzić do meczu na pół gwizdka. To nie jest w moim charakterze i wszystko robię na maksa. Tym bardziej, że nie jesteśmy robotami, a mecze polskiej ligi wielokrotnie są dużo trudniejsze do prowadzenia niż te w Lidze Mistrzów. Robota nie jest łatwa, ale trzeba być do niej stworzonym.

Portugalczycy zaleźli ci w finale za skórę? Z jednym z ich rodaków nie żyjesz najlepiej, a temperament pewnie mają podobny. 

Teraz można zapytać Marco, jakim cudem UEFA popełniła taki błąd i najsłabszego sędziego w polskiej ekstraklasie wybrała do prowadzenia finału. Nie będę oryginalny mówiąc, że nie mam pojęcia, czym Paixao tak się uraził. Nigdy do jakiejś konfrontacji nie doszło, raczej musiał go urazić mój styl bycia i sędziowania. Może nie odgwizdywałem za często sytuacji, w których się przewracał i z tego urodził się cały bunt? Umówmy się, ja nie będę z tego powodu płakał. To Marco był gościem w naszym kraju i powinien się dostosować do silnego, fizycznego stylu gry naszych piłkarzy. Szanuję zawodników dobrze wyszkolonych technicznie, ale to nie oznacza, że trzeba odgwizdywać każdy kontakt z rywalem. Nikt nie może być uprzywilejowany. Dla mnie grają koszulki białe, żółte, czy zielone. Nie ma znaczenia, czy ubrany w nią jest Marco Paixao.

Reklama

O sukcesie waszej drużyny sędziowskiej jest dziś głośno w Europie. Myślisz, że dzięki temu zawodnicy ekstraklasy będą podchodzić do pracy arbitrów z większym szacunkiem?

Obecnie nie narzekam i wszyscy wzajemnie się szanujemy. Duży wpływ na to mają moje występy w Europie. To nie tylko Marciniak i Raczkowski świetnie sędziują, bo wszyscy zrobili progres. Po tym, jak sędziujesz mecze najlepszych zawodników w Europie, jesteś jeszcze bardziej uodporniony na stres i presję. Widzę różnicę w moim sędziowaniu, gdy patrzę na miniony sezon, a moje początki w ekstraklasie. Błędy bolą, ale nic nie jest w życiu lepszą nauczką. Zgodzę się z tobą absolutnie. Sukcesy arbitrów w Europie powodują większe zaufanie i szacunek ze strony piłkarzy i trenerów.

Ponad 50 meczów w sezonie, człowiek chce odpocząć, ale o spokoju jednak nie ma co mówić. 

Wróciłem w środę rano, telefon się pali, ale jest czas na odpoczynek i ciężką pracę. Fajnie, że coraz więcej ludzi interesuje się sędziowaniem. Odbieram dużo wiadomości od studentów, czy młodszych kolegów, którzy szukają porad. Nie jestem ich idolem, bo idolami są piłkarze, jednak u wielu uchodzę za przykład człowieka, który w sędziowaniu znalazł fajny pomysł na życie i pracę. Bardzo się cieszę, że to zło konieczne, jakim byliśmy nazywani, dziś ludzie zaczynają doceniać. Widzą, jak trudną robotę wykonujemy.

Słyszeliśmy też, że planujecie nowinki technologiczne na nowy sezon ligowy. 

Nigdy nie wygramy z kamerami, ale ze Zbigniewem Przesmyckim mamy fajny pomysł. Chcemy, aby jedna kamera pokazywała mecz tylko oczami sędziego. Wtedy kibice, trenerzy i piłkarze widzieliby, jak trudne decyzje musimy czasem podjąć. Fizycznie niektórych spornych sytuacji nie jest w stanie dobrze ocenić nawet najlepszy sędzia na świecie.

No to teraz pory na zasłużony odpoczynek. 

Planuję dwutygodniowy urlop. Oczywiście, będzie to aktywny wypoczynek, bo człowiek jest już uzależniony od sportu. Nie potrafię przez dwa tygodnie robić tzw. plażingu. Będzie trochę biegania, siłowni, czyli active recovery. Pięć-sześć dni i zaczynam ładować akumulatory. Tym bardziej, że tak jak wspomniałeś, liga zaczyna się dosłownie za chwilę.

Rozmawiał MICHAŁ WYRWA

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...