Wielkie zapowiedzi. Konferencje, na których padają pełne patosu słowa o budowaniu silnego zespołu. Zakupy z rozmachem, snucie planów na kilka sezonów do przodu, ogromne oczekiwania i… klapa. Zamiast potężnej drużyny – potężny zawód. Zamiast szampana w pucharach – wódka na smutno i moralniak. Niestety, dźwięk pękającego balonika i gorzki smak rozminięcia się z zapowiedziami poznało w tym sezonie wielu. Wybieramy tych, którzy pieprznęli o glebę z największym hukiem.
GKS TYCHY
O rany, czego to miało w Tychach nie być. Od początku sezonu było wiadomo, że kolejny zostanie rozegrany już na nowym obiekcie. Stadion na piętnaście tysięcy widzów budowany przez miasto wymagał obsadzenia na nim drużyny, która przyciągnie na trybuny choć kilka tysięcy kibiców. Stąd też miejska spółka “Tyski Sport”, prowadząca jednocześnie drużynę hokejową, wyłożyła na stół gruby pieniądz, stawiając przed wszystkimi jeden cel: spokojne utrzymanie, by uchronić wymuskany obiekt od wycieczek drugoligowców.
Jesienią było tragicznie, więc zimą postanowiono kompletnie zmienić wizję. Dyrektorem sportowym został Marcin Adamski, trenerem Tomasz Hajto. Wraz z nimi do Tychów ściągnięto nazwiska z przeszłością w Ekstraklasie. Sebastian Przyrowski. Artur Gieraga. Michał Stasiak. Wizją budowania potęgi skuszono też Jakuba Bąka i Łukasza Grzeszczyka, którzy mieli przecież na stole oferty z… Termaliki Bruk-Bet Nieciecza. “Paka na awans”.
Okazało się jednak, że “paka na awans” nie jest nawet “paką na utrzymanie”. Ostatnia runda na wygnaniu w Jaworznie wypadła równie źle jak wszystkie poprzednie. Tyscy wygrali w 2015 roku tylko trzy spotkania i pożegnali się z ligą.
Chwilę później zaś – z Hajtą, Adamskim, drugim trenerem Kamilem Zieleźnikiem, trenerem przygotowania motorycznego Marcinem Popieluchem i masażystą Januszem Łobodą. A kwestią czasu pozostaje też przewietrzenie składu. Mecz z FC Koeln otwierający nowy stadion został już wyprzedany, na trybunach zasiądzie ponad 15 tysięcy widzów. Dwa tygodnie później przyjedzie tam Wisła Puławy…
WIDZEW ŁÓDŹ
Przez litość nie będziemy przypominać wypowiedzi Wojciecha Stawowego. Albo nie, przypomnimy.
W trzy lata Liga Mistrzów, bo to logiczne: najpierw utrzymanie, potem awans, wreszcie walka o mistrzostwo.
Odrobinę więcej realizmu zachowywał wprawdzie Sylwester Cacek, ale bądźmy szczerzy – wewnątrz Widzewa – w przeciwieństwie do biernych obserwatorów rozkładu tego klubu – panowała niczym nieuzasadniona euforia i optymizm. Wszyscy wyglądali z nadzieją budowy nowego stadionu, zakończenia wszystkich możliwych układów, spłaty długów i “nowego otwarcia”. Zamiast tego Cacek i jego ludzie zafundowali widzewiakom serię bolesnych tortur. A to drżenie o przystąpienie do rundy rewanżowej. A to odwlekanie przelewów. A to uparte wysyłanie Widzewa do Byczyny. Momentami mieliśmy wrażenie, że Sylwester Cacek doskonale się bawi obmyślając coraz bardziej wyszukane sposoby na uprzykrzanie życia sympatykom Widzewa.
Skończyło się w sposób bardzo łatwy do przewidzenia – burdel kompletnie wymknął się spod kontroli. Dziś Widzew nie ma ani I ligi, ani piłkarzy, ani stadionu, ani licencji. Ma za to minus sześć punktów na starcie i jajcarza jako właściciela. Well done, Sylwek.
RAKÓW CZĘSTOCHOWA
Wszystko było już przygotowane na awans. Po zwycięstwie z Okocimskim Brzesko w majowy długi weekend Raków Częstochowa tracił już tylko dwa punkty do lidera. Choć finisz sezonu zapowiadał się pasjonująco, “Medaliki” miały przed sobą mecze u siebie z outsiderem z Limanowej oraz średniakami z Pruszkowa i Góry. Nadwiślan, Limanovia, Znicz, do tego wyjazd do Tarnobrzega, na Siarkę. Szybko okazało się jednak, że finisz II ligi to dla Rakowa droga przez mękę. Remis z Limanovią. Kompromitujące 0:4 z Nadwiślanem. Rzutem na taśmę udało się utrzymać miejsce w barażach, w których częstochowianie mieli zmierzyć się z Pogonią Siedlce.
I znów olbrzymie oczekiwania. Pogoń Siedlce grała w tym sezonie taką padlinę, że tylko słabość GKS-u Tychy i tragicznie żałosny Widzew uratowały siedlczan przed bezpośrednim spadkiem. W pierwszym spotkaniu remis 1:1 – czyli we własnych czterech ścianach wystarczyło nie stracić gola. Nie stracić gola w starciu z drużyną, która łącznie w siedemnastu wyjazdowych meczach w tym sezonie strzeliła ich… dwanaście.
Wystarczyło się nie skompromitować. Niestety dla Rakowa – to wyzwanie kompletnie przerosło Radlera, Pawlusińskiego, Okińczyca i resztę zespołu. Zresztą, w Częstochowie chyba zdążyli się przyzwyczaić.
2:2 po golach m.in. Djousse. Tego niedożywionego, pewnie pamiętacie. Spektakularne wyrżnięcie na glebę podczas ostatniego wirażu.
POLONIA WARSZAWA
Waga ciężka. Po efektownej katastrofie klubu pod rządami Ireneusza “Wiedeńskiego Księcia” Króla Polonia miała wrócić do korzeni. Dość z kupowaniem licencji, dość z szemranymi biznesmenami. Czas na transparentność, czas na długofalowy projekt, czas na normalność. Jasne, nikt nie oczekiwał cudów – w końcu na drugą ligę apetyty mieli w pozostającym w identycznej sytuacji ŁKS-ie czy Radomiaku, od lat walczącym o powrót do poważnej piłki.
Takiej żenady, jaką odstawiono w Warszawie nie spodziewał się chyba jednak nikt. Pięciu trenerów, czternaście porażek i miejsce w strefie spadkowej na siedem meczów przed końcem sezonu. Do tego walka piłkarzy z kibicami:
Pogłoski o rosnących długach oraz generalnie powtarzanie wszystkich błędów z przeszłości, z walkami wewnętrznymi różnych frakcji włącznie. Dziś Polonię dostał do zarządzania Engel, ale jak będzie pojutrze – nikt nie wie. Dobrze funkcjonują jedynie drużyny juniorskie, reszta to ten sam burdel, co przed upadkiem.
Biorąc pod uwagę wizję powrotu w stylu Fiorentiny czy Napoli – warszawiacy są chyba nieszczególnie zachwyceni tym, czego w tym sezonie doświadczyli.
*
Pewnie listę można by jeszcze poszerzyć – o Zawiszę, o Arkę i GKS Katowice, nawet o Legię czy Wisłę. Te cztery przypadki to jednak inna liga. Miały być truskawki z bitą śmietaną, a jest – po kres dni będziemy dziękować Januszowi Wójcikowi za to określenie – dupa z majonezem.
Fot. FotoPyK