Marcin Brosz nowym trenerem Korony – sami już nie wiemy, czy powinniśmy się dziwić, czy przyjąć za coś całkiem normalnego, że w końcu wrócił na karuzelę w Ekstraklasie, przejmując drużynę właśnie tego pokroju. Drużynę w rozsypce absolutnej.
W pierwszym odruchu odrobinę się zdziwiliśmy, że to akurat on podejmuje się ratowania klubu bez piłkarzy (bo przecież z Korony kto mógł, ten już odszedł). W ostatnich dniach w Kielcach trwała prawdziwa łapanka kandydatów na nowego szkoleniowca. Nazwiska przewijały się przeróżne – Marcin Broniszewski, Dariusz Dźwigała, Jacek Magiera, Włodzimierz Gąsior. Jeszcze parę innych, ale generalnie były to nazwiska ludzi, którzy próbują łapać pierwszą okazję, by zaistnieć na poziomie Ekstraklasy albo takich, dla których ta okazja może być ostatnią, więc nie wybrzydzają.
W obu przypadkach, sprawa warta jest ryzyka.
Brosz, na pierwszy rzut oka, do żadnej z tych grup nie należy. Pracował w Podbeskidziu, Odrze, Piaście – w tym ostatnim nawet długo i (chwilami) z dużym powodzeniem. Awansował do europejskich pucharów, by na koniec opuścić pokład, będąc zastąpionym przez przybysza z Malediwów.
Gdy odchodził, byliśmy ciekawi, jak zweryfikuje go ligowa rzeczywistość – i dziś już trochę na ten temat wiemy. Mijał 13. miesiąc, od kiedy pozostawał bez trenerskiej pracy – to już sygnał, by chwytać się brzytwy.
W ostatnich miesiącach doglądał akademii piłkarskiej, którą sam założył na Śląsku. W Kielcach na wstępie będzie musiał obejść się bez Cerniauskasa, Dejmka, Golańskiego, Kiełba, Leandro, Luisa Carlosa i jeszcze paru innych. Z drugiej strony, sezon długi i nieprzewidywalny. Niejeden trup już w podobnych okolicznościach się podnosił. Korona, jak na trupa, trenera znalazła całkiem solidnego.