Reklama

Czołowy francuski napastnik w Meksyku. Szaleniec, czy jednak nie do końca?

redakcja

Autor:redakcja

20 czerwca 2015, 17:41 • 3 min czytania 0 komentarzy

Zaraz po lądowaniu, jeszcze na lotnisku w meksykańskim Monterrey, przywitały go setki kibiców z niebiesko-żółtymi flagami i pieśnią na ustach. Przystawiono mu dziesiątki mikrofonów i dyktafonów. Na pytania dziennikarzy odpowiedział treściwie, płynnym hiszpańskim, chociaż całą dotychczasową karierę spędził w klubach francuskich. Fanów swojego nowego klubu – Tigres UANL – nazwał najlepszymi kibicami w Meksyku. Nie zdążył zagrać jeszcze minuty, a jego nazwisko pojawia się w każdej gazecie, każdym wydaniu wiadomości. Jest gwiazdą, największą, niepowtarzalną.

Czołowy francuski napastnik w Meksyku. Szaleniec, czy jednak nie do końca?

Transfer jednego z najlepszych francuskich napastników, Andre-Pierre’a Gignaca, na pierwszy rzut oka wydaje się decyzją zgoła absurdalną. W ciągu trzech ostatnich sezonów wykręcał grubo ponad dziesięć goli w Ligue 1 – przecież jednej z najlepszych lig Europy. Nie jest jeszcze taki stary, bo w grudniu stuknie mu ledwie trzydziestka. Z końcem sezonu kończył się jego kontrakt z Olympique Marsylia, którego przedłużyć nie miał zamiaru, głównie z powodu drakońskich podatków odcinających lwią część wypracowanej pensji. Mógł przebierać w ofertach. Gdyby szczególnie mu zależało, znalazłby klub w każdej z najlepszych lig. Od Anglii, przez Hiszpanię po Włochy. Od dłuższego czasu dochodziły też konkretne sygnały z Rosji, ale on – podpisując kontrakt w Meksyku – stał się piłkarskim hipsterem.

Oficjalnie w Marsylii zarabiał ok. 3,5 miliona euro rocznie, ale po odcięciu podatku w kieszeni zostawało ledwie 2,1 miliona. Francuzi robili co mogli, ale wyrównanie i zaoferowanie dużo większej kasy na rękę wykroczyło poza ich możliwości. W Meksyku do państwa odprowadzana jest znacznie mniejsza część gaży, a co za tym idzie, w Tigres zarobi sporo więcej, niż mógłby zarobić w Ligue 1.

Liga meksykańska nie należy do biednych. Potentaci bez większych problemów są w stanie oferować milionowe kontrakty, ale poziom mimo wszystko nie może równać się z tym europejskim w najlepszym wydaniu. Francuskie media są raczej zdegustowane jego decyzją i podejrzewają, że selekcjoner Francuzów będzie patrzył na niego z wyraźnym przymrużeniem oka. Ich zdaniem transfer do ligi meksykańskiej to właściwie to samo, co przenosimy do Major League Soccer. Status gwiazdy i pewne, wielkie pieniądze, Gignac być może będzie musiał zatem przepłacić brakiem powołania na zbliżające się mistrzostwa Europy, rozgrywane na własnej ziemi. Tak przynajmniej spekulują gazety. W jednym z pierwszych wywiadów powiedział: nie obiecuję bramki w każdym meczu, ale obiecuję stuprocentowe zaangażowanie.

Reklama

Mniej więcej w tym samym czasie Tigres dopięło inny transfer. Może trochę cichszy, ale też całkiem konkretny, bo sprowadzili Ikechukwu Uche. Faceta ze sporym doświadczeniem w Primera Division i zdobywcę Pucharu Narodów Afryki. Nic dziwnego, że fani są wniebowzięci, a w Monterrey wybuchła Gignacomania, zanim ten jeszcze kopnął piłkę w barwach ich klubu.

gignac2

Gignaca w żaden sposób nie można nazwać pionierem. Jest zaledwie kontynuatorem tradycji, według której raz na jakiś czas tamtejsze kluby sprowadzały wielkie, europejskie nazwisko. Szczerze mówiąc przy większości ze swoich poprzedników może się co najwyżej pokłonić. Przykłady? Pep Guardiola, Ivan Zamorano, Bebeto, Emilio Butragueno czy Bernd Schuster. Ostatni przykład to Ronaldinho, ale on – podobnie jak większość z wymienionych mistrzów – do Meksyku trafiał w zaawansowanym piłkarsko wieku. Tutaj Gignac ma ogromną przewagę. Może pograć jeszcze kilka ładnych sezonów.

Pieniądze, szum, status niekwestionowanej gwiazdy. Walka o mistrzostwo Meksyku i triumf w prestiżowym Copa Libertadores. Bilans, wbrew pozorom, wychodzi jak najbardziej na plus. Tamtejsza liga wznawia rozgrywki 25 lipca, a miejscowi już zdążyli ułożyć na jego cześć piosenkę. Czy coś podobnego spotkałoby go w Anglii, Hiszpanii czy Rosji?

Szczerze? Jesteśmy ciekawi dalszej części tej niebanalnej historii i na pewno będziemy ją śledzić. Na początku pomyśleliśmy: szaleniec. Ale teraz, po głębszym namyśle, na chłodno, zastanawiamy się, czy nie wolelibyśmy słonecznego, rozśpiewanego Meksyku, niż smutnych Anglii czy – olaboga – Rosji.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...