Gdy niedzielny kibic usiądzie wieczorem z piwem w ręku i spojrzy na wyniki naszej reprezentacji lub wszelkie tabele: strzelców, asyst, grupy, strzelonych bramek i tak dalej, ma pełne prawo pomyśleć że w końcu Polska ma naprawdę wielką drużynę. Która jest na tę chwilę prawdziwą maszyną do rozjeżdżania kolejnych rywali. Gdzie najlepszym strzelcem jest piłkarz ze światowego topu. Nie cichną wobec tego ogromne zachwyty nad selekcjonerem oraz całą kadrą – na czele z jej obecnym kapitanem. Ale gdyby spojrzeć na to uczciwie… Czy słusznie?
Wokół polskiej drużyny narodowej od bardzo dawna nie było tak napompowanego balonu. Tak wielkiego zainteresowania. Tak wielu komplementów. Nie chodzi o to, że uważam iż ci faceci nie zasługują na pochwały. Apeluję jednak, by naprawdę trzeźwym okiem spojrzeć na całą tę drużynę – nie tylko przez pryzmat suchych liczb i wyników. Ale po kolei…
Nie chcę przywiązywać większej wagi do meczów sparingowych pod wodzą Adama Nawałki, ponieważ sądzę iż to od początku eliminacji wytworzył się nieprawdopodobny hype wokół polskiej reprezentacji. Gibraltar miał być formalnością, podczas gdy całą pierwszą połowę Polska grała naprawdę fatalnie, a amatorzy grali z porządnymi europejskimi nazwiskami jak równi. Całe szczęście, że dzielni faceci z wybrzeża Półwyspu Iberyjskiego zwyczajnie opadli z sił i efekt był taki, że Polacy z Lewandowskim na czele mogli sobie nabić bramki, tym samym dyskretnie zamiatając słabą grę pod dywan.
Mecz z Niemcami każdy widział i wie jak było. Po zwycięstwie 2:0 zapanowała niesamowita euforia, podczas gdy w gruncie rzeczy… Polska zagrała słabo. Wygraliśmy bowiem przecież dlatego, że Niemcy tego dnia mieli zwyczajnego pecha. Gdyby nie ich seryjne marnowanie okazji, to nie pomógłby ani błysk Milika, ani fantazja Mili. Na dziesięć takich spotkań Niemcy wygraliby dziewięć i prawdopodobnie każde inne takie spotkanie z nimi zakończyłoby się deklasacją na korzyść naszych zachodnich sąsiadów. Drugi mecz eliminacji i drugi, gdzie wynik absolutnie przysłania samą grę. Ze Szkocją Polacy w drugiej połowie kompletnie nie istnieli, a gdy już dochodzili do sytuacji, to marnował je i Milik i Lewandowski. Po wejściu Mili gra się ożywiła, ale zryw pod koniec to było za mało na Szkotów, więc remis był moim zdaniem sprawiedliwym wynikiem.
Pierwsze spotkanie z Gruzinami było następnym, gdzie wynik nie był wyznacznikiem poziomu gry naszych kadrowiczów. Dramatyczna pierwsza połowa przeciwko zupełnie rozsypanej drużynie i raptem przyzwoita druga, gdzie uratowały nas stałe fragmenty i znów błysk Mili. Rewanż z nimi to kolejny przykład, jak wynik może przykryć styl. Znów słaba i nudna piłka, drżenie o wynik przy raptem jednobramkowym prowadzeniu (strzał na remis wylądował na spojeniu!), aż nagle w ostatnich minutach meczu bach, bach bach, 4:0, dobranoc. Ni stąd ni zowąd gole nie kogo innego jak Lewandowskiego, który w pierwszej połowie zmarnował dwie setki. Na papierze znów piękny wynik, lecz na boisku znowu trzecia liga. Strach pomyśleć co by było, gdyby strzał życia Gruzina wpadł wtedy do bramki, a nie obił jej obramowanie.
Wcześniej z Irlandczykami Polska dokonała naprawdę niewiarygodnej rzeczy. Rozegrała bowiem mecz, który: a) grała fa-tal-nie i powinna przegrywać, b) ale mimo to cudem prowadziła!, c) choć ostatecznie zremisowała w doliczonym czasie. Efekt? Opinie, że Polska zremisowała wygrany mecz, podczas gdy każdy mądry widział że z jego przebiegu nie zasługiwała nawet na punkt. Z jednej strony prawie były trzy punkty, ale z drugiej uczciwie rzecz biorąc nie powinno być nawet tego jednego. Taki paradoks.
Właśnie. Paradoks. Tego słowa bym użył, gdybym musiał w jednym wyrazie określić naszą kadrę. Reprezentacji dawno tak nie broniły wyniki i liczby jak teraz, choć tak naprawdę nie zagraliśmy w tych eliminacjach żadnego naprawdę dobrego meczu, choćby w połowie odpowiadającemu temu, co można zobaczyć w suchej tabeli. A może raczej tabelach? Bo przecież w tej ze strzelcami prowadzi jak na ironię Robert Lewandowski z aż siedmioma golami. Pozornie fantastyczny wynik, w końcu średnia ponad gol na mecz. Tyle, że gdyby się w to zagłębić bardziej, to można dostrzec coś jeszcze – że marnowane seryjnie dobre okazje plus te siedem bramek rozłożone na raptem dwa mecze (cztery z amatorami oraz trzy ze słabą Gruzją) już nie robią takiego wrażenia jak jego suche liczby w tych eliminacjach.
Podobnie zabawna jest cała ta sytuacja z naprawdę niekiedy wręcz spektakularnie dziwnymi decyzjami Nawałki. Czasami wręcz proszącymi się o wykrzyknięcie: „Adam, co Ty robisz?!”. Ale takimi, których nie wypada teraz negować skoro… bronią Nawałkę. Ile osób pukało się w głowę widząc powołanie Sebastiana Mili? A były kapitan Śląska błysnął w eliminacjach w sumie aż trzy razy. Ileż ludzi do dziś nie rozumie co ten Pan Adam ma w głowie, że wciąż stawia na Mączyńskiego, za którym nie przemawia absolutnie nic? A mimo to chłop z Chin ładuje bramkę Szkocji, a z Gruzją zalicza kluczową asystę. Czy ktokolwiek mądry mógł w ogóle przewidzieć, że nasz jeździec bez głowy z Kolonii zamknie oczy i tak uderzy lewą nogą piłkę, że ta wpadając do bramki Irlandii mało co nie zerwie siatki? Co więcej, to Nawałka wpadł na pomysły, by zrobić z Jędrzejczyka lewego obrońcę, czy też oprzeć atak na młodym przecież wciąż Miliku.
Czasami odczuwam wrażenie, że całej tej drużyny nie da się kompletnie zrozumieć. Bo jak pojąć to, że tak słabo grająca drużyna jest na autostradzie do Francji? Jak ogarnąć to że choć Lewandowski w tych eliminacjach więcej sytuacji zmarnował niż miał celnych strzałów, to i tak biegnie po króla strzelców? Jak można krytykować Nawałkę za co najmniej kontrowersyjne decyzje, skoro póki co wychodzi na jego? Czepianie się Nawałki o jakieś tajemnicze wybory jest równie ciekawe, co czepianie się Polaków o kiepską grę. Kogo teoretycznie może obchodzić to że gra taki Mączyński, a nie Linetty, skoro Polska mimo to wygrywa, a sam Krzysiu nie jest jakimś hamulcowym? Kogo interesuje fakt, że Polska gra słabo, skoro póki co na papierze jest najlepszą drużyną eliminacji? Kto zwróci uwagę, że Lewandowski tak naprawdę nie jest żadnym wyborowym strzelcem w biało-czerwonych barwach, skoro ma aż siedem goli? Niby nikogo, ale chciałem pokazać, że o ile pudełeczko od prezentu jest pięknie spakowane i ozdobione, o tyle sama zawartość pudełka już nie trzyma takiego poziomu.
Dla ludzi niezagłębiających się szczególnie w piłkarskie mecze może się wydawać, że Polska staje się europejską potęgą w piłce nożnej. Ale czy takie opinie są słuszne? Kiedyś ten zwyczajny fart musi się skończyć i w końcu wyniki zaczną odpowiadać temu, co widzimy na boisku. Trochę mi to przypomina wszystko grę mojej lokalnej Wisły Płock w rundzie wiosennej, kiedy to biliśmy się do końca o awans, grając tak naprawdę kiepsko, a wygrywając mecze niekiedy bardzo szczęśliwie. Na stanie były też absurdalne decyzje jeśli chodzi o komponowanie składów na mecze. Na samym finiszu w końcu limit się wyczerpał i wszystko się posypało. Podobnie może być z naszą reprezentacją. A jeśli jednak Adam Nawałka to naprawdę czarodziej i skoro z Mączyńskiego zrobił reprezentanta, to może dalej będzie jak za pomocą magicznej różdżki zamieniał słabą grę w punkty? Nie miałbym nic przeciwko, bo przecież lepiej mieć wynik przy słabej grze, niż grać okej bez efektów.
Jednakże apelowałbym o chłodniejsze spojrzenie na drużynę Nawałki, bo z tak chimeryczną i nierówną grą bardzo ciężko nam będzie o awans. Zostały cztery mecze i poważnie możliwe jest to że zdobędziemy w nich maksymalnie jakieś cztery punkty – wygrywając z Gibraltarem (gdzie Lewandowski przypieczętuje koronę króla strzelców eliminacji!) i remisując może u siebie z Irlandią. I wtedy nie pomoże już dwadzieścia bramek Lewandowskiego z Gibraltarem. Ani Krzysiek Mączyński na rozegraniu.
AREK STELMACH
Fot. FotoPyK