Liga Mistrzów w przyszłym roku wróci do Mediolanu i to z fanfarami. Problem w tym jednak, że tylko w formie gospodarza finału Champions League, bo Inter i Milan koncertowo spartoliły robotę. San Siro ugości najlepszych na kontynencie akurat wtedy, gdy pierwszy raz w historii żaden z mediolańskich klubów nie awansował do europucharów – ironia godna utalentowanego autora. Otwarte pozostaje jednak pytanie, czy losy Interu i Milanu to scenariusz pod dramat, telenowelę wenezuelską, kronikę upadku czy też mijający sezon był burzą, po której musi – wreszcie – wyjść słońce.
Milan, czyli czeski film
Nikt o zdrowych zmysłach nie mógł liczyć, że Milan już teraz awansuje do europejskiej elity. Pewnie gdzieś w klubowych gabinetach przebąkiwano o tym półgębkiem, pewnie najbardziej stęsknieni za dawną chwałą fani po kilku głębszych roztaczali fantastyczne wizje, ale realnie rzec biorąc Rossoneri nie mieli twardych argumentów na tej skali sukcesy. Rzeczywistym celem była przebudowa. Położenie fundamentów pod to, by wkrótce znowu zacząć się liczyć, choćby tylko w Italii. Jeśli to była jednak kampania mająca tylko i aż zmniejszyć liczbę znaków zapytania, to nie udało się zrobić nic. Symbolem fiaska może być wniosek, że właściwie Milan jest dziś w tym samym miejscu, co rok temu.
Najważniejszy stołek, czyli stołek trenerski, to znowu wielka niewiadoma. Inzaghi zmarnował rok, zawiódł na wielu polach, począwszy od stylu gry drużyny, przez budowanie autorytetu w szatni, a na kontaktach z mediami kończąc. Zasłynął z zaklinania rzeczywistości na konferencjach prasowych, czego symbolem mogą być wypowiedzi po ostatniej kolejce. SuperPippo przekonywał, że jego Milan ma już tożsamość, a powoływał się na wygranie trzech z z czterech ostatnich meczów. Wszystko fajnie, ale jeśli wziąć pod lupę nieco bardziej reprezentatywną liczbę spotkań, czyli na przykład ostatnie dziesięć, wówczas Rossoneri znaleźliby się w takiej tabelce na 11. miejscu, czyli jeszcze niżej niż w klasyfikacji ogólnej.
Z nowo sprowadzonych sprawdzili się Diego Lopez i Giacomo Bonaventura, od biedy chimeryczny Menez, generalnie wyjątki. Znacznie łatwiej mówić o tych, którzy zawiedli: Gallianiego noszono by na rękach, gdyby latem sprowadził Cerciego, ale gdy Alessio ostatecznie zimą wylądował na San Siro, szybko z potencjalnej gwiazdy zdegradowany został do roli dżokera wchodzącego z ławki. Podobna historia dotyczy Destro, a o transferach Bocchettiego czy innych tego typu wynalazkach nie ma co opowiadać. To może i gracze, którzy miewali niezłe występy, ale jednocześnie nie mający dość jakości, by na ich barki złożyć zadanie wskrzeszania marki Milanu. Na swój sposób dobrze ujął to Costacurta, który pochwalił Van Ginkela, ale stwierdził też, że ponownie by go nie wypożyczył.
Do tego armia zgranych kart, które albo dreptały w miejscu, albo jeszcze zrobiły krok w tył. Z rażącą przeciętnością Bonery, Mexesa czy Montolivo jakoś jeszcze idzie się przegryźć, ale autentyczny ból wielu kibicom sprawia patrzenie, jak na drobne rozmieniają się El Shaarawy czy De Sciglio, jeszcze niedawno uznawani za supetalenty, które mają wszystko, by pozamiatać europejską piłką ku chwale San Siro.
Niejasna jest sytuacja trenerska, niejasna kadrowa, a na domiar złego finansowa, bo nie udało się znaleźć inwestora, który wspomógłby Berlusconiego bądź całkiem przejął klub. Jest tylko jedno nazwisko, które mogłoby wlać nadzieję w serca kibiców Rossoneri: Ancelotti. Uznano by go za księcia na białym koniu, gdyby zameldował się w roli szkoleniowca. Carlo nie pozwoliłby na fuszerkę, wymusiłby sprowadzenie poważnych graczy, a i oni chcieliby z nim pracować. Ale to też jakże wymowne: aby szukać światełka w tunelu, trzeba zwracać się ku temu, kogo w Mediolanie nie ma, a nie ku komuś, kto aktualnie tam jest.
Inter, czyli wszystko zależy od punktu widzenia
Zasadnicza różnica między Milanem a Interem była taka, że Nerazzurri odważnie mówili o Champions League, a i eksperci oraz rywale dawali im na to szanse. Była nadzieja, chwalono sensownie wyglądające transfery, zróżnicowaną kadrę, spokój w klubowych gabinetach. W takim kontekście wyniki są słabiutkie, głęboko rozczarowujące, ale jednak temu sezonowi nie da się postawić szkolnej oceny niedostatecznej, nawet jeśli głównie przez porównanie do lokalnego rywala.
Gdy Milan właśnie melduje się na karuzeli trenerskiej, Inter jest zdecydowany na Manciniego, który latem będzie mógł zbudować zespół po swojemu, a nie przy użyciu klocków, jakie otrzymał w spadku po Mazzarrim. Thohir nie stoi w jednej lidze z najbogatszymi właścicielami klubowymi na kontynencie, ale i tak jak na Serie A potrafi sypnąć groszem. Upierać się będziemy jednak, że największy kapitał mimo wszystko leży w aktualnie posiadanej kadrze, bo nawet, jeśli orkiestra jeszcze nie grała, to tu i tam jest zdolny skrzypek, ze trzech nieźle nosi fortepian – rozumiecie, o co chodzi. Ten zespół nie wymaga budowy od podstaw, a – tylko i aż – generalnego remontu.
Handanović to jeden z najlepszych bramkarzy na kontynencie. Icardi to młody capocannoniere i choć więksi będą mieli na niego chrapkę, to on sam otwarcie mówi, że chce podpisać nowy kontrakt i zostać na Meazza. Krok do przodu zrobił Kovacić, na którym w najgorszym wypadku można sporo zarobić, pożytecznym pitbullem w środku pola stał się Medel. Są młodzi piłkarze, którzy może jeszcze nie stanowią o sile drużyny, ale mogą zaraz to zrobić. Nieźle wprowadził się Brozović, Obi to gracz z potencjałem, a Shaqiri choć nie rzucił na kolana, to ma jeszcze na to czas. Nawet doświadczony Hernanes, którego niektórzy już spisywali na straty, pod koniec sezonu zaczął się budzić. Tu jest gros zawodników, w których warto dalej inwestować, a i zwróćmy uwagę, że akademia działa dobrze. Wśród powołanych do wstępnej kadry na letnie młodzieżowe ME, aż sześciu graczy należy do Interu. Część z nich spędziła rok na wypożyczeniu, ale teraz mogą wrócić i powalczyć o skład w Mediolanie.
Jasne, że nie obyło się bez wpadek. Gigantycznymi byli Vidić, Osvaldo, Podolski, M’Vila, ale nie były to wpadki wielce kosztowne. Do odpalenia jest Nagatomo, słabiutki sezon miał kapitan, Ranocchia. Ale choć Mancini mówi, że potrzebuje aż dziewięciu nowych żołnierzy, co wskazywałoby na rewolucję, to całkiem sporo puzzli leży już na właściwych miejscach. Kasa na nowych też prędzej znajdzie się tu, niż w Milanie, a i złagodzenie zasad Financial Fair Play może pomóc Thohirowi we wzmacnianiu kadry.
Cele nie zostały zrealizowane – oczywista oczywistość. Z drugiej strony, gdyby Inter przymierzyć do zadań, przed jakimi stali Rossoneri, czyli założyć, że chodziło o budowę fundamentów, to porażki nie ma, coś się zaczęło wykluwać. Pozytywy więc są, ale pamiętajmy też o jednym: taka burza w Milanie, tyle tam awantur, kłopotów i dziur budżetowych, a koniec końców obie bandy dzieliły raptem trzy punkty w tabeli.