W Krakowie przy ulicy Kałuży spotkały się ze sobą: drużyna, która utrzymanie ma w kieszeni i drużyna, którą od „raju” dzieliło naprawdę niewiele – wystarczyły korzystne wyniki na innych stadionach. Mieliśmy więc całkiem solidne podstawy, by obawiać się, że mecz przybierze charakter towarzysko-festyniarski. Pojedyncze pokrzykiwania z trybun i pojedyncze zrywy piłkarzy, którzy w większości są pewni swojej przyszłości. Ot, spotkanie musi się odbyć, więc gramy. Kamień z serca – zarówno gospodarzom, jak i gościom, jednak na czymś zależało.
Cracovii na godnym pożegnaniu z własnym stadionem, a Ruchowi na tym, by być kowalem własnego losu. Wystarczyło, by spotkanie można było określić mianem zjadliwego.
Typowy mecz Ekstraklasy kojarzy nam się z wyczekiwaniem. Dość rzadko jesteśmy świadkami ostrego pierdolnięcia chwilę po gwizdku, początek meczu to z reguły czas „badania się” itd. Pod tym względem mecz Cracovii z Ruchem typowy na pewno nie był. Trzy minuty, dwie sytuacje bramkowe i jedna bardzo ciekawa akcja. Sporo szczęścia miał Matus Putnocky, bo po strzale Damiana Dąbrowskiego piłka odbiła się od dwóch słupków, a następnie poleciała wzdłuż linii bramkowej.
Cracovia, ekipa bardziej zdeterminowana, dopięła swego po dwudziestu minutach. Bramka dość kontrowersyjna. Piłkę w siatce po dośrodkowaniu z rzutu rożnego umieścił Polczak. Tyle tylko, że przy walce o pozycję obcesowo potraktował Grodzickiego. Sytuacja ciężka do oceny, komentatorzy chyba siedemnaście razy odwołali się do słynnego stereotypu i wspomnieli, że w „Anglii, by to uszło”, ale u nas… nie wiadomo. Sędziego w przerwie poniekąd rozgrzeszył… sam poszkodowany, mówiąc, że owszem ma guza po tym starciu, ale sytuacja mieściła się w ramach boiskowej walki.
No i spotkanie nam siadło. To by było zbyt piękne, gdyby cały mecz obfitował w sytuacje bramkowe tak jak jego początek. Ruch niby dążył do wyrównania, świadczyły o tym m.in. zmiany Fornalika, lecz atakował nieśmiało. Otworzył się dopiero w końcówce i przez to mógł zostać skarcony, bo Rakels, Zjawiński i Budziński doczekali się piłek na wolną przestrzeń. Zabrakło im jednak pomysłu. Jeszcze w doliczonym czasie gry zrobiło się ciepło pod bramką Pilarza po strzale Oleksego, ale skończyło się na strachu.
Warto odnotować postawę Jacka Zielińskiego, który ewidentnie grał na przypilnowanie wyniku. Umówmy się – mógł dać pograć młodym, mógł wprowadzić na murawę tych, którzy nie dostawali ostatnio wielu minut. Czy to źle? Oczywiście, że nie. Cenimy to pragmatyczne podejście. Gra toczyła się przecież o jak najwyższe miejsce w tabeli, a co za tym hajs dla klubu. Jego Cracovia, choć nie wygrała efektownie, potwierdziła, że nie do końca pasuje do ogórkowego krajobrazu grupy spadkowej.
Rzućcie jeszcze okiem na jedną tabelę. Tak zgadliście – od momentu rozpoczęcia pracy Jacka Zielińskiego. Apetyty przed przyszłym sezonem rosną.
Ruch? Dzięki pozostałym wynikom ma zapewnione utrzymanie. Tyle.
Fot. FotoPyK