Jeśli chcemy wyobrazić sobie prawdziwą legendę, człowieka, który jednemu, ukochanemu klubowi poświęcił dosłownie wszystko, łącznie z całym swoim życiem, to flagowym przykładem będzie Santiago Bernabeu de Yeste. Don Santiago Bernabeu. Człowiek, który w historii Realu Madryt zawsze będzie tym, który stoi ponad całą resztą. Nie tylko dlatego, że jego nazwiskiem nazwano madrycki stadion. Przez lata był wielką częścią tego klubu. Nie cząstką, a integralną częścią. Dziś mija dokładnie 37. rocznica jego śmierci.
Don Santiago był człowiekiem futbolu. Z zawodu prawnik. Kulturalny i wyrafinowany. Sprawie porozumiewał się w kilku językach, sporo czasu poświęcał na zdobywanie wiedzy. Jednym z jego ulubionych zajęć, przy których doskonale się relaksował, była lektura niemieckich filozofów. Oczywiście w języku niemieckim. Co ciekawe, nie był rodowitym mieszkańcem Madrytu. Urodził się w pobliżu Albacete, a do stolicy wraz z rodzicami przeniósł się jako dziecko. Uczył się w szkołach prowadzonych przez zakonników i już wtedy jego ulubionym sportem była piłka, a ukochanym klubem Real.
W 1909 roku, kiedy miał 14 lat, spełniły się jego marzenia. Trafił do młodzieżowej drużyny Realu. Przez lata grał tam za darmo, a mówi się, że podczas całej kariery zdobył grubo ponad tysiąc bramek. Był napastnikiem, chociaż bardzo chciał stać na bramce. Od tego odwiedli go bracia, znając skalę umiejętności i talentu, który mógł wystrzelić dopiero przed bramką przeciwnika. Don Santiago fascynował się medycyną, ale ukończył studia prawnicze po to, żeby nie sprawić zawodu ojcu – również prawnikowi.
Mimo tego, że w swoich czasach był jednym z najlepszych hiszpańskich piłkarzy, nigdy nawet nie zadebiutował w reprezentacji. Ponoć dla niektórych był niewygodny, zbyt niezależny. Po zawieszeniu butów na kołku, wszedł w madryckie gabinety i nie opuścił ich aż do końca życia. W Realu robił właściwie wszystko. Był trenerem, dyrektorem, przedstawicielem, kierownikiem, sekretarzem. Wszystkie możliwe funkcje. Cudem uniknął śmierci, kiedy w Hiszpanii wybuchła wojna domowa. Był na liście do zlikwidowania, ale został w porę ostrzeżony. Udało się przetrwać, ale sytuacja Realu po wojnie była tragiczna. Nie było piłkarzy, pieniędzy. Nawet pucharów, które splądrowano. Bernabeu nie mógł jednak pogodzić się ze śmiercią ukochanego klubu. Jeździł po mieście tramwajem i namawiał ludzi do pomocy. Uporem i zaangażowaniem udało się odbudować potęgę Realu. Klubu, który już niebawem rozbłyśnie blaskiem, jakim nie błyszczał nigdy dotąd.
Sześć Pucharów Europy, jeden Puchar Interkontynentalny. Tytuł najlepszego klubu minionego stulecia. To tylko niektóre, najważniejsze sukcesy. Bernabeu był prezesem Realu przez kilkadziesiąt lat, od lat czterdziestych do momentu śmierci. Niektórzy zarzucali mu układy z generałem Francisco Franco. Inni posuwali się dalej, rozgłaszając, że szedł ramię w ramię z ludźmi, którzy strzelali do jego klubowych kolegów. Być może, ale prawda jest taka, że gdyby nie Don Santiago, dziś Real Madryt prawdopodobnie by nie istniał.