Półtora roku temu znalazł się na aucie. Wylądował w rezerwach Śląska i mogło się wydawać, że po kilku straconych miesiącach spróbuje odbudować się w jakimś outsiderze, typu Widzew. Rafał Gikiewicz niespodzianie wyruszył jednak do drugoligowego Eintrachtu Brunszwik i tam – od zera – wyrobił sobie markę. Stał się idolem miejscowych kibiców, a – według not “Kickera” – jest 24. zawodnikiem rozgrywek. W długiej rozmowie z Weszło “Giki” podsumował ostatnie lata w swoim wykonaniu. Będzie o aferach, treningach Lenczyka, Patriku Mrazie, bazuce podpatrzonej u Bayernu i wodzie na Allianz-Arena. Zapraszamy.
Spotykamy się w dniu meczu Sevilli z Dnipro. Sevilli, która przed dwoma laty mogła wyznaczyć przełom w twojej karierze. Po meczach z tą drużyną wydawało się, że znalazłeś się na krzywej wznoszącej, ale potem znowu zaczął się zjazd… Sporo się zmieniło przez te dwa lata.
Zagrałem w tym sezonie 36 meczów, czyli więcej niż przez trzy lata we Wrocławiu. Wyjechałem z Polski, wyprostowałem wszystkie sprawy i ucichła nagonka na tego złego Gikiewicza. Skupiłem się na pracy, a Niemcy mi zaufali. Liczby też za mną przemawiają, ale nie jestem do końca zadowolony. Przy sześciu-siedmiu bramkach mogłem się lepiej zachować. Nie chcę opowiadać, że broniłbym dziś bez problemu w Bundeslidze, ale 2. Bundesliga to jedna z lepszych drugich lig na świecie, a ja – po pół roku w rezerwach Śląska – rozegrałem wszystko od dechy do dechy. Jako jeden z nielicznych Polaków i to na newralgicznej pozycji. Takie są fakty.
Od początku miałeś przekonanie, że będziesz grał czy złapałeś po prostu pierwszą ofertę z zagranicy?
Przychodziłem jako zastępca Daniela Davariego, który był numerem dwa Iranu na Mundialu, a dziś gra w Grasshoppers, ale nie byłem pewien, że będę grał. Mówiłem, że idę grać, ale tak się mówi zawsze. Wyjechałem bez znajomości języka. Na pierwszych treningach dziwnie na mnie patrzyli, bo ruszałem się w bramce jak małpa z zoo. Z siłowni, biegania i gimnastyki wrzucili mnie na boisko. Wypadłem z rytmu. Nie czułem tego. Z tygodnia na tydzień odbudowywałem się, ale decyzja, że zagram zapadła w dniu meczu z Dusseldorfem. – Szliście łeb w łeb, ale broni Rafał – mówi trener na przemowie, potem schodzimy, a ja pytam po angielsku Petkovicia: – Ty, który z nas broni, bo nie do końca zrozumiałem?
– Na ciebie postawił.
Od tamtego meczu do końca nie oddałem placu. Sam tylko zaproponowałem przed ostatnią kolejką, żeby „Petko”, który przez siedem lat zagrał dziesięć meczów, mógł się pożegnać z kibicami. I tak nie mieliśmy już szans na awans.
Nie gadaj – wolałeś skoczyć na wakacje.
Nie, trenowałem! Ale zyskałem sympatię chłopaków, bo „Petko” to też ulubieniec publiczności. Robił awans z trzeciej Bundesligi, do drugiej i zasłużył na godne pożegnanie.
„Też ulubieniec publiczności”. Każdy zawodnik Eintrachtu cieszy się uznaniem?
Na punkcie Eintrachtu jest miłość i boom. Na Union, gdy nie mieliśmy już szans awans, pojechało cztery tysiące kibiców, w tym dziadkowie i babcie. We Wrocławiu – dla porównania – chodzi 5800. Przed meczem masz do kupienia tysiąc biletów, bo reszta to karnety. Nie dostaniesz wejściówki ot tak, hop-siup. Po meczu jechałem bezpośrednio z Berlina do Polski i rozebrali mnie ze zwykłych wyjściowych ubrań. Fani daliby się pokroić za Eintracht. Śpiewają już na mnie „Braunschweiger Jungs”, a w zespole mamy tylko jednego wychowanka, Pfitznera. Boom odczuwają wszyscy, ale – uwierz – wiele razy słyszałem, że takiego bramkarza nie było tu od 15 lat. Śmiałem się, bo po tych rezerwach wcale nie czułem się rewelacyjnie.
Na ulicy masz spokój?
Spokój tak, ale nie przejdę niezauważony. Mieszka tam 250 tysięcy ludzi i większość utożsamia się z klubem.
Jeden gość wyprodukował nawet buty z twoim wizerunkiem.
Napisał, że produkuje buty, potem Mati Borek się odezwał, ze chce, to przywiozłem. Idąc do sklepu Ray-Bana dostaję 100 euro zniżki…
Klubowego sklepu?
Normalnego! Gdziekolwiek powiesz, że grasz w Eintrachcie, masz łatwiej. Tu – jak mawia Łukasz Madej – jesteś pan piłkarz. Jeżeli masz problem, piszesz na WhatsAppie do team managera i wszystko załatwione. Nic, tylko trenować. No, i chodzić na akcje promocyjne. Minimum dwa razy w tygodniu podpisujemy na sali konferencyjnej piłki, zaproszenia, koszulki, bilety, śliniaczki dla dzieci…
W Polsce coraz więcej klubów też tak postępuje, ale niektórzy zawodnicy, gdy zaproponujesz im udział w akcji promocyjnej, każą ci się odczepić. „Gdzie ja będę latał po mieście z kwiatkami w dzień kobiet. Ja jestem od grania”.
U nas jeden gość nie poszedł, bo miał dwa dni wolnego, to dostał 300 euro kary. To obowiązek wpisany w kontrakcie. Na obrzeżach Brunszwiku mamy mnóstwo fanklubów i nawet po treningach trzeba je traktować poważnie. Kolejna sprawa – nauka języka. W Jagiellonii i Śląsku niby też ją narzucono, ale co z tego, skoro nikt nie pilnował. Tutaj dyrektor co chwilę pyta, ile razy byłem na lekcji.
Trzeba ci jedno oddać – obiecałeś, że udzielisz wywiadu po niemiecku i udzieliłeś.
Nie mówię płynnie, ale wysławiam się. Chodziłem na lekcje systematycznie, żeby zrozumieć odprawy, ale nie poświęcałem na to 70 procent czasu. Kiedy grasz co trzy dni, musisz się regenerować, dobrze jeść i wysypiać. Nie oszukasz organizmu.
Prowadzisz jakiś restrykcyjny tryb życia?
Nie piję alkoholu i dobrze jadam. Unikam fast-foodu czy smażonego na głębokim oleju. Przeczytałem książkę Djokovicia i od stycznia do maja przeszedłem na dietę bezglutenową, wyrzuciłem z jadłospisu prawie wszystkie produkty, kupiłem nawet bułkę tartą bez glutenu i mleko bez laktozy, ale na dłuższą metę nie czułem różnicy. Spałem tak samo. Wyniki krwi też się nie zmieniły. Ciężko żyć w takim trybie, gdy masz małe dziecko. Nie jest to warte zachodu. W Niemczech zawodnicy nie potrzebują też dietetyczki. Przed meczem wystawiają różne ciasta, ale każdy wie, że jak się opcha tiramisu, to będzie się odbijać. Nie zważysz się codziennie, płacisz karę. W Polsce niby też tego pilnują, a potem widzimy zawodników z nadwagą.
To w sumie zabawne, że przeniosłeś się do takiego środowiska akurat ze Śląska, gdzie wyjątkowo wielu zawodników lubiło się napić, miało problem z nadwagą lub po prostu źle się prowadziło. Nikt nie dostarczał tylu afer i wyskoków pozasportowych co wy.
Możliwe, ale liczby nas broniły! Pan trener Lenczyk pokazał nam różne ćwiczenia na siłowni i – choć machanie hula hopem na Cyprze nie było mi potrzebne – to jednak dziś plecy mnie nie bolą, a kiedyś bolały. Większość szatni go nie tolerowała, ale ja mam do niego szacunek.
Strasznie słabe jest wytykanie czegokolwiek Lenczykowi akurat przez piłkarzy Śląska. Doprowadził was do najlepszego wyniku w historii.
Dokładnie! Mógł mieć metody z WF-u, a zrobiliśmy trzy medale w trzy lata. Piotrek Celeban – śmialiśmy się – terminator, co dostawał w głowę, to bramka, Pawelec solidny, Pietrasiak mega rozprowadzał, my z Kelemenem też byliśmy w czołówce bramkarzy. Wszyscy mówili, że murujemy bramkę, a co jest dziś? Niby Śląsk nie muruje, ale gra tak ofensywnie? No, chyba nie. Za pana Lenczyka też nie mieliśmy wyjątkowo szerokiej kadry, ale jak trzeba było, to w 90. minucie potrafiliśmy przyspieszyć i strzelić. To jest klucz: pokazać przeciwnikowi, że to boisko jest moje, zaoram je i nikt mnie tu nie przepchnie. Nawet u nas zwraca się uwagę na statystyki zweikampf, czyli pojedynków i zbieranie drugich piłek. To wszystko przekłada się na posiadanie, przebiegnięte kilometry… Podstawa całej gry.
Detale.
Śmiej się, ale po meczu od razu dostaję informacje, ile przebiegłem, ile miałem kontaktów z piłką, celnych wykopów…
W Ekstraklasie królem statystyk jest Kamil Wilczek, a – takie mam wrażenie – gdyby przyszedł do Legii, to kibice byliby trochę rozczarowani, że klub nie ściągnął napastnika wyższego kalibru.
W Ustaw Ligę jest moim kapitanem!
Z tobą jest natomiast o tyle ciekawa sytuacja, że dziś miałbyś plac w większości drużyn Ekstraklasy, a kiedy trafiłeś do Śląska, to Lenczyk powiedział, że szuka drugiego bramkarza, bo ty jesteś trzeci. Chciał cię zmotywować czy faktycznie było między wami tak ostro?
Niby byłem ściągany jako drugi, a potem trener powiedział, że nie ma bramkarzy i sprowadził Żukowskiego, z którym od początku walczyliśmy o drugie miejsce. Raz jeździłem na mecze, raz nie, ale nie żałuję, że grałem tak mało. Potem zdobyłem medale, wystąpiłem w Lidze Europy, przeżyłem konflikty, ale też piękne chwile… Do dziś nie zamieniłbym tamtego okresu w Śląsku np. na Podbeskidzie, które zagwarantowałoby mi wtedy 90 meczów w trzy lata. Od początku wiedziałem, że nic nie dostanę za darmo. Śmiejemy się zawsze z „Grosika”, że zawsze ma z górki i spada na cztery łapy. Ja – wręcz przeciwnie.
Musi to z czegoś wynikać.
W Jagiellonii zostałem odsunięty, bo siedziałem na ławce z Burkhardtem i…
… i kręciłeś bekę w trakcie meczu z Arisem.
Wszyscy tak mówią. „Kręciłeś bekę”. Wtedy stadion Jagiellonii był w budowie, przegrywaliśmy, na trybunie stało paru robotników, leciał samolot i śmialiśmy się, że Andrius Skerla nie ma na Litwie takich widoków, bo tam nie ma samolotów. Akurat kamera na mnie najechała i się zaczęło. Nie wiem, czy ktoś szukał na mnie haków, ale potem słyszałem też komentarze, że nie byłem z zespołem w przerwie… Nie rozumiem. Do dziś nie mam z nikim problemu z Białegostoku. Spotkałem się z prezesem Kuleszą, z trenerem Probierzem też się dogaduję… Może powinienem przestać się uśmiechać? Po Sevilli zrobiłem sobie zdjęcie z Tomkiem Hajtą i potem kibice pytali: czy tak wygląda osoba, która przegrywa? Czytam teraz książkę Roberta Enke, który miał depresję i rzucił się pod pociąg. Czytałeś?
Jasne.
To sam powiedz, jakie podejście jest właściwe.
Na pewno nie tak skrajne jak u Enke.
Analizował każdą bramkę. Siedział. Oglądał. Non stop problem. Sam dostaję każdy mecz na pendrive od Davida z klubu, przerzucam to na pamiątkę na komputer, później strzałka po strzałce analizuję przez dwa dni każde zagranie, ale potem wyłączam i się odcinam! Mam płakać, że dostałem piątkę od Sevilli? Wolę wyjść z założenia, że wielu z takim Rakiticiem czy Baccą nawet nie zagra. 40 tysięcy na stadionie, mega przeciwnik, spełniam marzenia. Oczywiście, że popełniłem błąd – nie kwestionuję tego. Ale Casillas w Lidze Mistrzów też popełnił.
Kibiców wkurwiają takie zdjęcia i obrazki. Musisz się z tym liczyć.
Dopną ci łatkę, a potem jej nie odkleisz. Wiem, że opinia wygadanego i wesołego gościa nie pomagała mi w Polsce, a w Niemczech wręcz przeciwnie. Otwartość mi pomogła.
Nie mówisz jeszcze po niemiecku, to nie było żadnych afer.
Wiele osób mówi po angielsku… Dobra, wiem, że obracasz to w żart, ale naprawdę uważam, że osoba, która za granicą boi się odezwać, ma mniejszą szansę na sukces. A potem czytamy, że ktoś wyjeżdża i opowiada: „nie mogę się przebić, bo inaczej trenujemy”. Gówno prawda! Trenujemy tak samo, tylko za granicą są lepsze bazy i możliwości. Nie wymyślajmy bzdur, że mamy gorszych trenerów czy odstajemy poziomem. Nie miejmy kompleksów, bo wielu Polaków w wieku 22-26 lat dałoby radę w 2. Bundeslidze. Problemem jest opinia polskich agentów, którzy – zdaniem Niemców – zawsze robią problemy i tego, że traktują nas – piłkarzy – zaściankowo. Jak pokazałem w klubie, na jakim stadionie grałem we Wrocławiu, to nie mogli uwierzyć, że to Polska. Gdybyśmy częściej występowali w pucharach, opinia byłaby inna. Po Celtiku słyszałem od kolegów, że mega szacun dla Legii za taki mecz, a potem trenerzy się śmiali, jak można wykręcić taką organizacyjną amatorkę.
A po meczu z Niemcami?
Wygrałem parę euro, choć od razu powiedzieli: – Załóżmy się jeszcze raz, jak przyjedziecie do nas.
– Nie ma problemu, założymy się.
Wciąż jednak nie usłyszałem, co masz sobie do zarzucenia, że tak późno wypłynąłeś w poważniejszej piłce.
Która sytuacja mogła mieć na to wpływ? Dziś też stanąłbym po stronie brata w Śląsku. Większość obcowała z Mrazem, więc trzymała jego stronę, ale zadajmy pytanie, ilu wyjechało i zrobiło karierę? Waldek Sobota – ale on nigdy nie był hulajdusza – Piotrek Ćwielong po kontuzji miał mega rundę i wyjechał do Bochum, mój brat postrzelał na Cyprze, a dziś gra w Bułgarii, Sebek Mila jest w Lechii…
Nie mieliście tam zbyt wielu wybitnych piłkarzy.
Kadrowo nie byliśmy najlepsi, ale mieliśmy team-spirit, który tworzył się w różnych miejscach. Jak odpalam ostatnią odprawę Sebka przed Wisłą, którą nagrałem swoją kamerą, to do dziś mam ciarki.
Jak bardzo zostaliście odpaleni przez drużynę po aferze z Mrazem?
Czytałem, że przebieram się w drugiej szatni… Bzdura. Był kwas między chłopakami a Łukaszem, i mną, bo stanąłem w jego obronie. Czułem, że nie jestem kochany – to oczywiste – ale nie było tak, że trenowałem na innym boisku. 40 procent zespołu wiedziało, że Łukasz ma rację. Myślisz, że klub rozwiązałby teraz kontrakt z Droppą, gdyby ten nie miał nic na sumieniu? Gdyby Patrik był święty, to też by nie odszedł.
Bo – jak się okazuje – to dobry piłkarz.
Bardzo dobry! Nie zmieniłbym żadnej decyzji z tamtego okresu.
Koledzy odbierają telefon?
Mam kontakt z Pawelcem, Milą…
… który wówczas wypowiadał się jednoznacznie po stronie Mraza.
Zgadzam się, że nic nie powinno wychodzić z szatni, ale wtedy wypływało wyjątkowo dużo, na czele z taśmami, Voskamp nawet dawał coś do prasy, a Sebek – kapitan – musiał wziąć stronę drużyny. Może – biorąc pod uwagę jego obecny sposób prowadzenia się – dziś wypowiedziałby się inaczej? Gdyby do dziś popijał pizzę colą, to pograłby jeszcze rok i tyle. Wziął się jednak w garść, strzelił Neuerowi i został kapitanem Lechii. Sam też wyciągnął wnioski.
Tyle się działo w tym Śląsku, że to cud, że coś osiągnęliście.
Za to marketingowo dużo korzyści dla klubu! Mieszanka wybuchowa, nie ukrywajmy, ale taki Cristian Diaz ze swoimi umiejętnościami poradziłby sobie w Legii. Musiałby tylko zmienić sposób prowadzenia się. Na treningu strzeleckim najlepszy obok Tomka Frankowskiego. Wkładał, gdzie chciał. Śmialiśmy się z „Franka”, że nie ładuje na siłę, bo linki mu się ponaciągają i mięśnie pozrywa. Wszystko inteligencja. Diaz był taki sam. Czekał do końca i dawał wcinkę. Gdyby wcześniej trafił na trenera Pawłowskiego, który nakręciłby na niego bat, to uwierz, że ładowałby po 15 bramek.
Dlaczego w ogóle wylądowałeś w rezerwach?
Przyjechałem po wakacjach i dostałem pismo, że zostałem cofnięty. Trener Levy się nie odzywał. Na odchodne tylko powiedział, że jedyne, czego żałuje, to że nie wstawił się za moim bratem. Tak stwierdził trener! Mam do niego szacunek, bo zawsze było: „Marian dobry, Rafał musi czekać”, a on po czerwonej kartce Kelemena na Bełchatowie odważnie na mnie postawił. Broniłem od kwietnia do końca sezonu, nowe rozgrywki rozpocząłem w jedenastce, ale potem przyszło pismo i musiałem to zaakceptować. Byłem skłonny rozwiązać kontrakt – miałem propozycje z Widzewa i Podbeskidzia za trzy tysiące euro miesięcznie – ale w klubie coś wymyślali i nie chcieli mnie puścić. To wszystko nie działo się jednak bez przyczyny. Gdybyśmy się rozstali w styczniu, to nie trafiłbym w kwietniu do Eintrachtu.
Wcześniej – po pierwszym meczu z Sevillą – mówiło się o ofertach z La Liga.
Hiszpański agent nagrywał mi Espanyol. Po pierwszym meczu byli podobno nawet skłonni za mnie zapłacić, ale wiedzieli, że ktoś we Wrocławiu zwariuje i zażyczy sobie milionów. Szkoda tej Sevilli… W pierwszym meczu broniłem sam na sam, ostrzeliwali mnie, wychodziłem na przedpole i może gdyby Dudu nie dostał tej niesłusznej kartki, to nie przegralibyśmy aż 0:5?
W rewanżu wypadłeś bardzo słabo – to nie zawaliło transferu?
Jeden mecz? Widziałem, na jakiej podstawie oceniał mnie Eintracht. 60 analizowanych sytuacji to moje nieudane interwencje. Nie same „super saves”, ale właśnie błędy i to, czy wyciągasz z nich wnioski w kolejnych meczach, czy jesteś mameja, głowa w dół i zespół widzi, że nie ma bramkarza. Słoweńca, Nika Omladicia, którego ściągnęli w zimie, oglądali przez półtora roku. Nie przedłużył kontraktu z Olimpiją Lublana, spędził pół roku w rezerwach, ale znali go już na tyle, że się nie zrazili.
Ciebie polskie kluby do niedawna odpalałaby za samą pozaboiskową opinię.
Taka prawda. Te afery zaszkodziły odbiorowi mojej osoby. Może gdyby nie one, to przyjechałbym na jakieś zgrupowanie kadry? W Polsce internet i prasa są opiniotwórcze. Ktoś przeczytał, że wstawiłem się za bratem, padło słowo konfident, to już nikt nie chce konfidenta w drużynie. Przestałem czytać nasze gazety. Zaglądam tylko do przeglądu prasy na Weszło. Wybroniłem się na boisku. Mało kto wyjechał i od razu zagrał wszystko. Myślę, że jestem w top 6 polskich bramkarzy.
Top 6?
Boruc, Szczęsny, Fabiański, Tytoń…
Tytonia osobiście bym nie wybrał.
Ale dostał powołanie, czyli jest w top 4.
Dalej Drągowski, Białkowski, który ma podobną sytuację jak ty…
Ty dasz Białkowskiego, ktoś inny Gikiewicza. Gdybym był taki słaby, to kibice nie wybraliby mnie – jak Fabiańskiego – najlepszym zawodnikiem drużyny. W takich plebiscytach pomocnik czy napastnik zawsze ma łatwiej. Nawet kiedy nie masz nic do bronienia, musisz ustawić całą defensywę.
Kiedy nastąpił przełom w postrzeganiu twojej osoby przez kibiców Eintrachtu? Jeden mecz? Interwencja?
Od pierwszego meczu grałem ryzykownie. Stałem wyżej, wybiegałem. Odwaga podoba się ludziom. Piotrek Lech zawsze mi powtarzał, że jeżeli będziesz stał na linii, to niczego nie zawalisz, ale mało kto będzie cię pamiętał. Sam taki był. Showman. A nawet jak zawalisz jedną, to ci, którzy mają cię za plecami, będą cię szanować za to, że jesteś z zespołem. Dlatego wolę ryzykować.
Ile razy zawaliłeś przez ryzyko?
Raz zawaliłem mega-mega. Dostałem podanie, chciałem zagrać długą, gość dostał w nogę, poszedł bokiem, minął mnie i strzelił. W stu procentach moja wina. Lepiej mogłem się też zachować przy innej akcji sam na sam. Gość idzie i może cię nawinąć. Albo stoisz i łapiesz, albo nie. Wtedy nie złapałem.
Jak w ogóle postrzegasz akcje sam na sam z bramkarzem? Ile procent szansy na obronę na golkiper? Ostatnio Henning Berg stwierdził, że Legia mogła pokonać Jagiellonię 4:1, bo miała sporo sytuacji i zastanawiam się, czy przy jeden na jeden akurat z Drągowskim to bramkarz nie ma większej szansy na obronę.
W Niemczech – kraju mistrzów świata – organizuje się większość fachowych konferencji. Nasz trener bramkarzy, który na nie jeździ, wyznaje zasadę, że bramkarz musi szybko obrać pozycję i stać w miejscu. Grając w Polsce, latałem albo w prawo, albo w lewo. Ryzykowałem. Tu obieram pozycję, bo na 20 strzałów 18 to walnięcie w środek. Dostaniesz w nogę, rękę i zrobią z ciebie bohatera, a wszystko zawdzięczasz ustawieniu. Grunt, żeby dobrze skrócić, odpowiedni rozstawić ręce. Tu przykłada się dużą wagę do stabilizacji.
A współpraca z obroną?
Mam stać maksymalnie 15 metrów od ostatniego obrońcy. Jeżeli cała drużyna jest na połowie przeciwnika, to stoję na 35. metrze. Nie jesteśmy jednak Bayernem. Przy stałych fragmentach wychodzę wysoko, ale nie będę stał – jak Neuer – na połowie. Widziałeś na facebooku naszą bazukę?
Bazukę?
Maszyna, która strzela piłkami. Latają jak z automatu. Trenował na tym Bayern, ale u nas też to zakupili. Wkładasz piłki – jak w tenisie – od tyłu i celujesz, a nie że trener bramkarzy ładuje z woleja. Potem kładą plastikową matę, leją wodę i piłka dostaje jeszcze większego poślizgu. Warunki! W Polsce – jak ćwiczysz wrzutki – to wbiją kolcami w ziemię takie żółte chłopki, które jak spadną, to mogą ci wybić dziurę w plecach. U nas jak w takiego wpadniesz, to nic ci się nie stanie. Ale na to – powtarzam – trzeba pieniędzy.
Co masz szczególnie do poprawy w grze?
Muszę się poprawić na linii. Reakcja, szybsze skrócenie kąta, lepsza pozycja. W tym pięciometrowym boksie musisz być kozak. Jak bramkarzowi żre, to zawsze będą w niego trafiać, ale sztuką jest mieć do obrony dwa strzały i oba złapać.
Z Bayernem w pucharze się nie udało.
Trzy strzały, dwie bramki. Widziałeś gola Alaby, nie? Tam nawet faulu nie było, ale skoro starcie z Riberym, ten płacze, a sędzia widzi, że Bayern, to od razu gwiżdże. Alaba wcześniej podobnie strzelił ze Stuttgartem i kiedy podchodził do piłki, to mówiłem: „kurwa, znowu wpierdoli”. I walnął nie do obrony. Trener bramkarzy powiedział mi potem, że gdybym to wyjął, miałbym Bundesligę od razu. Dobrze, że w ogóle się rzuciłem, bo 90 procent by stało i patrzyło. Takie mecze są jednak jak światełko w tunelu. Mierzysz się z najlepszymi i masz możliwość bezpośredniego porównania. Oglądając mecz w telewizji, zachwycamy się, jak dokładnie kopie Neuer. Przy dokłądniejszej analizie widać jednak, ile ma możliwości podania. Tu podejdzie Xabi Alonso, tu Alaba, tam Boateng, a dalej Ribery. Osiem opcji. Potem mówią, że Neuer dobrze gra piłką…
Bo gra dobrze.
Oczywiście, ale spójrzmy na szerszą perspektywę! Jeżeli piłkę ma Bartek Drągowski, to zbiega do niego dwóch stoperów, a reszta biegnie do przodu, by zebrać drugą piłkę. Mówię o filozofii – Neuer nie wali dzidy do napastników. Jeżeli napastnik przeciwnika zrobi zły pressing, to zagra do Alonso, a jeżeli dobry, to zmieni stronę i przerzuci do Alaby. A że przy tym podaje dokładnie 20 na 20, to już inna sprawa.
Coś cię jeszcze zaskoczyło w Bayernie?
Szybkość, z jaką wymieniają piłkę – to oczywiste. Do tego murawa na Allianz Arenie. Nie grałem na lepszej. Tam boisko nie jest zroszone wodą – tej wody jest nawalone tyle, że jak się rzucasz, to możesz potem bluzę wyciskać! Co jeszcze? Śmiejemy się z Boatenga, a facet ma najlepsze szybkościowe wyniki w kadrze Niemiec. Przy tym to po prostu fajni goście. W Polsce ochroniarz nie wpuści cię do szatni przeciwnika, natomiast tu zbijasz piąteczkę z Sammerem, Guardiolą, a Ribery w koszulce Jordana mówi: „powodzenia młody!”. Przegraliśmy 0:2, ale Guardiola na konferencji powiedział, że nasza obrona – dobrze dowodzona przez bramkarza – zaprezentowała się lepiej od Hamburga, który dostał ósemkę i Paderbornu, który przyjął ósemkę. Byli lepsi, ale spodziewali się, że nas zjedzą. I to jest właśnie to światełko w tunelu – czasem człowiek potrzebuje takiego impulsu, np. zaproszenia na kadrę, by poczuć, że stać go na więcej. Niektórzy zawodnicy Bundesligi są naprawdę przeciętni. Gdyby Lewandowski nie był Polakiem, to nie szedłby do Borussii za pięć milionów, tylko za dziesięć. Od razu traktowaliby go jak Dżeko.
Co z twoją przyszłością? Zostajesz w Eintrachcie?
Dyplomatycznie – mam dwa lata kontraktu. Jeżeli dostanę propozycję przedłużenia, to się zgodzę i pomyślę nad kupnem mieszkania. Zgłosiła się jednak agencja holenderska, która reprezentuje van Persiego i poprowadzi moje interesy.
Podpisałeś umowę czy dałeś upoważnienie?
Upoważnienie do końca letniego okienka, ale nie po to, żeby szybko mnie wyeksmitowali. Zgłosili się, to przyjąłem. Niczego nie ryzykuję. Wcale nie muszę też odchodzić, bo widzę, że klub ma ambicje – mówi się o sprowadzeniu Kevina Kuranyiego, choć nie wiem czy to realne – i od pierwszej kolejki mamy walczyć o awans. Pytałeś, czy żałuję jakiejś decyzji… Może lepiej nie rzucać się na transfer tylko pograć dłużej w 2. Bundeslidze, zaliczyć kolejne 30 meczów i ugruntować swoją pozycję? Nie odejdę nigdzie, by siedzieć na ławce. Wolę pierwszy skład w topowym klubie zaplecza niż ławkę w Schalke. Skoro awansowały takie kluby jak Ingolstadt i Darmstadt, to nas też na to stać.
Taka tendencja, że sporo mniejszych miast wchodzi do elity w Anglii, Niemczech, Włoszech…
Widziałeś porównanie szatni Darmstadt i Bayernu?
Nie, ale słyszałem, że brakowało im wody.
Człowieku, byłem w tej szatni! Dramat! Stadion – epoka kamienia łupanego. Nawet w Stalowej Woli mają lepszy.
Ale awansowali.
Zero filozofii w grze – szybcy skrzydłowi, długa piłka na wysokiego napastnika, przy tym stabilna defensywa, ale dało to efekt, zrobili dwa awanse z rzędu i trzeba im pogratulować. Co innego Ingolstadt – za nimi stoi fabryka Audi. Stadion a’la Zagłębie Lubin, ale wypełniany w całości. Kasę ma również Red Bull Lipsk – kupują zawodników po osiem milionów i będą chcieli awansować. Kaiserslautern z Klichem też. Czeka nas ostra rywalizacja, ale może jeżeli awansuję, to selekcjoner zwróci na mnie uwagę?
Był jakiś kontakt?
Był. 7 lutego.
Masz pamięć do dat.
Kasuję zbędne rzeczy z iPhone’a, ale SMS-a od trenera Tkocza trzymam do dziś. Zawsze na niego patrzę przed powołaniami. Mieli mnie oglądać z Kaiserslautern, ale nie zagrał Klich i nie przyjechali. Czasem czytam wywiady, że trenerzy dzwonią do Mili lub do kogoś innego, dopytują o ich sytuację… Do mnie nie dzwonią, czyli albo nie jestem w kręgu zainteresowań, albo obserwują mnie po cichu, albo uważają, że 2. Bundesliga jest za słaba, ale z całym szacunkiem – skoro powołania dostaje Thiago Cionek, który broni się przed spadkiem z Serie B, a od nas 22-letni Havard Nilsen jeździ na kadrę Norwegii… Nie wiem, czy mnie chcą, ale SMS-a nie usunę. Komentatorzy niemieckiej telewizji po moich interwencjach mówią: „Gikiewicz, który ma aspiracje, by pojechać na Euro”. Tak, mam i będę wierzył do końca.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA