Mieliśmy odpuścić ten temat, bo w sumie nic nowego tak naprawdę się nie stało. Kilka dni temu kibice Rapidu Wiedeń doszli do porozumienia z władzami klubu w kwestii pirotechniki. Dzięki negocjacjom udało się wytargować możliwość legalnego odpalenia rac cztery razy podczas meczu i po każdej z bramek. Warunki? W wyznaczonym sektorze. Bez petard i innej niebezpiecznej pirotechniki, no i oczywiście bez rzucania wszystkiego na murawę.
Porozumienie nie jest niczym nowym, kiedyś już obowiązywało na Rapidzie, ale – jak podają kibicowskie portale – zostało zerwane pod wydumanym powodem zbyt małej “strefy bezpieczeństwa” wokół odpalanych rac. Teoretycznie nic interesującego, gdyby nie fakt, że tym razem… równocześnie z Rapidem “nową” politykę wobec najbardziej fanatycznych kibiców chce wprowadzić wiedeńska Austria.
Pomysły “fioletowej” części stolicy są jednak zgoła inne. Górne piętro trybuny za bramką, tradycyjny dom dla ultrasów, ma zostać wyłączone z użytku przez najbardziej fanatycznych kibiców. Obowiązywać będzie nakaz siedzenia na krzesełku, nie będą również wpuszczane flagi oraz szaliki, o pirotechnice nie wspominając. Oczywiście sami ultrasi nie są tym rozwiązaniem zachwyceni – ogłosili już bojkot, a – jak znamy ultrasów na całym świecie – pewnie konflikt potrwa nieco dłużej.
Tym samym Wiedeń staje się bardzo interesującym poligonem doświadczalnym. W jednym klubie mamy ścisłą kooperację fanatyków z właścicielami, wśród których znajdują się zresztą zagorzali kibice, w drugim – wojenkę. Droga bardzo zaawansowanego dialogu i droga wymiany niesfornych kiboli na siedzącą publikę z popcornem.
Jesteśmy ogromnie ciekawi, które rozwiązanie okaże się lepsze, w którym właściciele wyjdą na plus i… które dłużej przetrwa. Rapid wrzuci pirotechnikę na murawę i zakończy tym samym wielkie porozumienie, czy może właściciele Austrii uznają, że koszt pozbycia się ultrasów zdecydowanie przewyższa ewentualne zyski?
Wszystko w derbowym mieście. Będzie bardzo, bardzo ciekawie.