Kiedy NIECAŁE DWA MIESIĄCE TEMU robotę w Bełchatowie na rzecz Marka Zuba tracił Kamil Kiereś, pisaliśmy – po pierwsze – że nie do końca rozumiemy tę zmianę, bo trener, który doskonale zna drużynę powinien dostać szansę, by wyjść z nią z kryzysu. Po drugie – pół żartem, pół serio – prognozowaliśmy, że to zapewne jeszcze nie koniec burzliwego romansu Kieresia z Bełchatowem. Zastrzelcie nas, ale nie spodziewaliśmy się, że obie strony zejdą się tak szybko.
Jaja jak berety, niemożliwe nie istnieje. Zrozumielibyśmy jeszcze, gdyby Kiereś – już chyba po raz siedemnasty, straciliśmy rachubę – trenerem „Brunatnych” został zaraz po spadku do I ligi. „Ot, próbowaliśmy wszystkiego, ale skoro nie udało się utrzymać Ekstraklasy, to posypujemy głowę popiołem” – powiedzieliby wtedy działacze. Jednak gdy czytacie te słowa, „nowy” trener GKS-u poznaje piłkarzy, zapamiętuje twarze, uczy się imion jak gdyby nigdy nic prowadzi już trening. Po 57 dniach urlopu.
No dobra, z jedną istotną zmianą – wśród trenujących brakuje Grzegorza Barana, Szymona Sawali, Bartosza Ślusarskiego i Błażeja Telichowskiego. Decyzją trenera tych czterech doświadczonych piłkarzy zostało przesuniętych do drużyny rezerw. Tym samym poznaliśmy skład grupy, która zapewne poniekąd stała za marcowym zwolnieniem Kieresia…
Samemu trenerowi zbytnio się nie dziwimy – zawsze lepiej mieć pracę, niż jej nie mieć, a jakoś ciężko nam sobie wyobrazić Kieresia prowadzącego inny klub Ekstraklasy. Nikt nie chciał się podjąć samobójczej misji, więc wykręcono dobrze znany numer, wiedząc, że człowiek po drugiej stronie słuchawki nie odmówi. Z bełchatowskimi działaczami trochę jak z dziećmi. Wszyscy dookoła powtarzali, że zmiana trenera w tamtym momencie nic nie da, ale oni się uparli i musieli spróbować. Dopiero, gdy Zub skompromitował ich klub do reszty (2 punkty w 8 meczach, bramki 7-20), przejrzeli na oczy.
Co tu dużo mówić – pożegnamy ich bez żalu.
Fot. FotoPyK