Różne są losy tych, którzy skończyli z graniem w piłkę. Marcin Krysiński, były piłkarz ŁKS-u, Odry Wodzisław i GKS-u Katowice, z kilkudziesięcioma meczami w Ekstraklasie, został policjantem. – Niektórzy z tych, co mnie pamiętali, nie wytrzymali. Słyszałem od nich: „Ty psem?!”. Jakbym nie wiadomo, co robił – mówi w wywiadzie dla Weszło. Rozmawiamy o wydarzeniach w Knurowie, relacjach z kibicami, patrolach na Widzewie, trzygodzinnej bitwie na Euro, zabezpieczaniu derbów i nietypowej wymianie zdań z Tomaszem Frankowskim. Szczerze polecamy!
Miałem w planie pokazać ci pewien filmik, ale chyba obaj wiemy, co by to było…
– A, rozumiem, Knurów… Chcesz usłyszeć moje zdanie? Takie rzeczy się zdarzają. Szkoda, że chłopak zginął, bo to w tej historii jest najtrudniejsze. Niestety, takie incydenty, choć jest ich coraz mniej, czasem jeszcze mają miejsce.
Ale broń gładkolufowa istnieje nie po to, by dochodziło do takich sytuacji. Jest nawet przepis, że nie można celować powyżej pasa.
– To prawda, broni gładkolufowej można używać od pasa w dół. W Knurowie były natomiast przesłanki, by w ogóle jej użyć. W trakcie imprezy zakłócano spokój i ład publiczny, a nawoływanie do zachowania zgodnego z prawem nie przyniosło skutku.
Są jednak inne środki przymusu bezpośredniego, jak zabiegnięcie drogi czy pałki.
– Od pałki zginął już chłopak w Słupku, teraz w Knurowie – od lufy. Policjanci sami nie mogą używać broni, ktoś wydał tu rozkaz. Nie jest więc tak, że wychodzi jeden snajper i strzela, bo drużyna dostaje informację z góry. I tutaj ją dostała. Rozmawialiśmy o tym w Łodzi z kolegami, choć my rzadko używamy tego środka przymusu, a preferowane są pałki i gaz. Moim zdaniem, w Knurowie broń została użyta, żeby nie doszło do zwarcia pomiędzy grupami. Ten na górze, który podjął tę decyzję, pewnie chciał zatrzymać debili, którzy wbiegli na boisko – żeby nie doszło do zwarcia, żeby nie dać im podejść i sprowokować drugiej strony.
Tu się zgadzamy, bo oni nie wybiegli szukać czterolistnej koniczynki.
– Niejednokrotnie ganiamy się w Łodzi z jednymi i z drugimi. Spotykamy bandy w lasach z kominiarkami, bejsbolami i nożami. Spytasz, co tam robią? Są na grzybach.
Jak można aż tak – nie wiem, czy to właściwe słowo – się pomylić? Możesz mierzyć od pasa w dół, a trafiasz na wysokości szyi.
– Nie mam kompetencji, żeby o wszystkim mówić. Wypowiadali się już wielcy fachowcy, a antyterroryści opisywali użycie gładkiej lufy, porównując strzelanie do tarczy i celu ruchomego. Szczerze? Nie wiem, jak do tego doszło. Źle się stało, że chłopak dostał. Jedni mówią: człowiek strzela, a pan Bóg kule nosi. Kiedyś też tak żartowali o piłkarzach.
Jak często macie treningi strzeleckie z wykorzystaniem broni gładkolufowej?
– My – oddział prewencji, w którym służę – strzelamy z ostrej amunicji i gładkiej lufy raz w miesiącu. Zapewniam cię jednak, że są ludzie, którzy lepiej ode mnie rozstrzygną w tej sprawie winę.
Dostrzegasz, że te wydarzenia jeszcze mocniej zaostrzą relacje z kibicami?
– Nie do końca. Patrząc na chłodno, negatywnych głosów o policji było tu niewiele. Głos publiczny krytykował tych bandziorów. Bezpośrednio od nich, wiadomo, są napiętnowania. Obraz policji nigdy nie był w glorii i chwały, zawsze była ona tępiona i odbierana jako nieprzyjaciel obywateli. W tej sytuacji widzę różnicę, bo działania policji nie były aż tak krytykowane. I, moim zdaniem, słusznie. Nie popadajmy też ze skrajności w skrajność, że teraz powinniśmy strzelać i tylko strzelać. Ale, kurczę, jakoś to zjawisko trzeba zatrzymać. Był długo spokój na polskich boiskach, nie pamiętam incydentu poprzedzającego Knurów. A jeśli miały miejsce, to sporadycznie. Ja – przeżywając to najpierw jako piłkarz, teraz z drugiej strony – zawsze byłem wrogiem bandytyzmu i chuliganki stadionowej. Najgorsze jest to, że nieliczna grupa negatywnie wpływa na obraz wszystkich kibiców. Dziś, jak się mówi o kibicach, w pierwszej kolejności widzi się chuliganów.
Czujesz, że relacje między kibicami a policją są bardzo gorące?
– Są, bo takie muszą być. Policja jest od pilnowania porządku i rozliczania ewentualnych sprawców. Zresztą, nie trzeba być kibicem, by mieć ugruntowany stosunek wobec policji. Nikt nie chce otrzymać mandatu, być obserwowany czy rozliczany z łamania prawa.
Jakbym teraz przeklął na głos, to powinienem dostać mandat?
– Tak, popełniasz wykroczenie.
Kibice mają pretensje, że odbywały się masowe akcje, kiedy wlepiano im mandaty za przeklinanie.
– Pamiętaj, że to nie policja tworzy prawo, jedynie je egzekwuje. Mówią też, że nieznajomość prawa szkodzi. Ja, wstępując do policji, dopiero dowiedziałem się wielu zaskakujących rzeczy. Sama jazda na rowerze sprawia mniejszą przyjemność, bo jak usłyszałem, ile wykroczeń popełniałem, byłem mocno zdumiony. Ale te przepisy też już są tak stare, że powinny zostać zmienione. Natomiast picie alkoholu w miejscu publicznym, wulgaryzmy czy nieobyczajne wybryki to już są rzeczy z katalogu wykroczeń porządkowych i stanowią pierwsze iskierki zaogniające konflikt.
Sam wiesz, że osoby, która wypuści na glos przekleństwo, nie zatrzymasz na ulicy, by wlepić jej mandat. Ale kibicowi możesz już gałąź ukrócić.
– To nie tak. Nie ma rozgraniczenia na obywatela i kibica. Wszystko zależy od policjanta i okoliczności. Inaczej patrzy się na gościa, który pije piwo i bluźni przed szkołą pełną dzieci a inaczej, gdy dwóch chłopaków jest schowanych z piwem w lesie. Popełniają te same wykroczenia, ale w drugiej sytuacji można by pouczyć. Decyzja należy do policjanta.
Augustyniak, jeszcze jako piłkarz Widzewa, po meczu dostał mandat za przeklinanie.
– Znam historię od kolegi, który ukarał go mandatem. Bazując na jego opinii, Augustyniak zachowywał się – mówiąc dyplomatycznie – niestosownie. I zasłużył. Natychmiastowych i niecenzuralny atak na policjanta w stylu „co mi pan tutaj?” jest odbierany inaczej, niż okazanie, nawet czysto aktorsko, skruchy.
Twoim zdaniem, Knurów coś zmieni?
– Nie. Nie zmieni mentalności, a jedynie zaostrzy stosunki. Jakiś fachowiec się wypowiada, że to takie samo wykroczenie, jak przejście na czerwonym świetle. To głupie gadanie, bo skala i ranga tych wydarzeń są zupełni inne. Ci, którzy wybiegają na murawę, wiedzą, co chcą zrobić i dążą do zwarcia. A jak w pobliżu jest policja, to dla nich jeszcze lepiej. Jak nie wyjdzie atak na wroga, to zaatakują policję, bo to już wróg wszystkich. To niedopuszczalne, bo przestały obowiązywać jakiekolwiek autorytety. Nie mówię o czasach zomowskich, kiedy nie było szacunku wobec mundurów, jedynie bojaźń. Ale dziś nie ma ani bojaźni, ani szacunku. Jak my stoimy za prawem i je egzekwujemy, tak prawo w stosunku do nas nie jest takie łaskawe i nie broni przed myśleniem, że policjantowi wolno wszystko.
To przekonanie, że policjantowi wolno wiele, nie bierze się znikąd. Przykład Knurowa pokazał, że niemożliwe było stwierdzenie, kto dopuścił się nadużyć i tak strzelał.
– Mogę jedynie wyjaśnić stronę techniczną: lufa przy broni ostrej pozostawia ślad na łusce i można stwierdzić, kto strzelał, a przy broni gładkolufowej nie jest to takie proste. Nie dość, że nie strzela jeden człowiek, a cała drużyna, to wylatuje guma, która nie zostawia śladu. Nie chcę nikogo bronić, nie znam takich szczegółów sprawy.
Jaka była twoja największa akcja, nazwijmy ją, policyjno-piłkarska?
– Mój chrzest bojowy i największa zadyma, w jakiej brałem udział, to zabezpieczanie meczu Polska – Rosja na Euro. Początek był niewinny: grupa kibiców stała na cokole przed Pałacem Kultury i tym, którzy weszli na samą górę, coś się odkleiło, bo oblewali tych na dole, obrzucali butelkami i kamieniami. I ci z dołu zawiadomili policję. Dostaliśmy więc rozkaz, by ściągnąć tych z góry lub zaprowadzić porządek. Kiedy w skromnych siłach weszliśmy do strefy kibica, gdzie było 100 tysięcy ludzi, cała agresja została kierowana na nas: tych z góry i tych z dołu, również zgłaszających. Skoro mogli stać się napastnikami, to przestało im przeszkadzać, że byli ofiarami. Bitwa z kibicami była długa i namiętna, trwała około trzech godzin, a w jej trakcie latało wszystko, od kostki brukowej po betonowe kosze na śmieci. Fruwały nad głowami rzeczy, o których byś nie pomyślał, że mogą pofrunąć…
Zresztą, w Warszawie zawsze jest ciekawie. 11. listopada nazywam dniem przyzwolenia na bitwę z policją, bo jest to dzień jedności i solidarności wszystkich kibiców przeciwko policji. Wtedy zawsze są bitki. Pamiętam też ostatnie derby Łodzi, kiedy gorąco zaczęło się robić jeszcze przed stadionem. My musieliśmy prowadzić ten mój nieszczęsny, kochany ŁKS. Tak swoich nie szanują… (śmiech)
Grając jeszcze w piłkę, od kibiców słyszałeś doping, a w kierunku policji bluzgi. Dziś – jako były zawodnik i sympatyk tego klubu – słyszysz już tylko bluzgi i tym kibicom stawiasz czoła.
– Trzeba robić swoje. Staram się oddzielać te historie, ale zbyt długo byłem w piłce, żeby zapomnieć o tamtych czasach. Ja już na dzień dobry w swoim oddziale prewencji usłyszałem, że rejonem patrolowania naszej grupki jest Łódź-Widzew. Zastanawiałem się, czy to jakaś kara, bo potem, patrolując ulice, byłem przerażony. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że mam wypisane na czole: „To ja, Krysiński, ten z ŁKS-u”. Bałem się, że wszyscy mnie rozpoznają. Na szczęście, nie rozpoznali.
W ogóle od czasów, w których grałem, środowisko kibiców ŁKS-u trochę się zmieniło. Niektórzy z tych, co mnie pamiętali, nie wytrzymali. Słyszałem od nich: „Ty psem?!”. Jakbym nie wiadomo, co robił… Inni docenili, że czymś się zająłem i nie zostałem żulem na emeryturze bez pomysłu na siebie.
Czujesz dziś dumę, że pracujesz w policji?
– Tak. Sam świata nie zmienię, ale chciałbym – to mówię lekko na wyrost, bo niektórzy się śmieją –odmieniać wizerunek policji. Nie chcę być tym, którego się boją. Chcę pomagać. Czuję dumę i radość z pracy w policji, idę do służby z uśmiechem. Cieszę się też, że w wieku 34 lat dostałem się do policji, bo kandydatów jest mnóstwo, a nie wszystkim się udaje. Wierz mi, ja się nie wstydzę tego, co robię. Liczę, że kiedyś będę dobrze wspominany, nawet przez tych ukaranych.
Jest w sieci filmik, na którym kibice śmieją się z policji, kiedy ta z wielkimi problemami wchodzi na mur wysokości, tak na oko, 130 centymetrów? Ty, jako były sportowiec, widzisz problem sprawności fizycznej w tym środowisku?
– Często jest tak, że budujemy zdanie na temat jakiejś grupie po małym odsetku ich przedstawicieli. Dopiero co mówiliśmy o kibicach odbieranych przez pryzmat kiboli. Policjanci też odbierani są przez pryzmat tych, przez których nie powinni. Przychodzi do nas nawet obraz policjanta z Ameryki: otyłego i jedzącego pączki. Ubolewam nad tym, że dajemy ludziom powody do takich opinii i że na patrol wychodzą ci, którzy źle wyglądają. Ale problem leży w nich samych, bez względu na mundur. Ilu jest nauczycieli WF-u, którzy nie potrafią zrobić przewrotu i wyglądają tak, że odechciewa się ćwiczyć? Ilu jest lekarzy, którzy nie dbają o własną higienę? Oczywiście, mundur zobowiązuje i policjant ustawowo ma dbać o kondycję fizyczną, a co roku zdajemy testy sprawnościowe. Mówiąc na przykładzie mojej jednostki, dbanie o kulturę fizyczną jest priorytetem. Daję sobie rękę uciąć, że policjanci oddziału prewencji z Łodzi taki mur by pokonali.
Po wydarzeniach w Knurowie przeczytałem w Gazecie Wyborczej takie zdanie: „Zabezpieczanie meczu piłkarskiego to paskudna robota, moim zdaniem to właściwie jak czyszczenie szamba”.
– Trochę pojechane… O zachowaniu tłumu napisano już tomy, sam piszę pracę magisterską o aspekcie wychowawczym subkultury kibicowskiej. Trzeba szukać w tym człowieka i nie można traktować wszystkich jako rynsztoku. Wiem, że to perfidna i niewdzięczna robota, ale nie traktujmy ludzi jak szambo!
Większość naszych zabezpieczeń kończy się na tym, że jesteśmy obok, nie wchodzimy na stadion i nie prowokujemy. Wierz mi, że policjanci nie czerpią przyjemności z pałowania, strzelania czy gazowania. Jeśli dochodzi do zakłóceń, to my nie pchamy się przed szereg i nie wbiegamy. W pierwszej kolejności ma działać ochrona, która zobowiązana jest do zaprowadzenia porządku na terenie imprezy masowej. Źle się dzieje, że ochrona upodabnia się do policji, bo wielokrotnie widzi się ich ubranych identycznie, i oni rządza się swoimi prawami. Nawet nie zmusisz mnie, żebym komentował ich zachowanie… Natomiast policji na stadionie nie ma, ona dopiero może zainterweniować na prośbę organizatora. Przeważnie nasza praca kończy się na oczekiwaniu w gotowości. Siedzimy w radiowozie w całym sprzęcie i czekamy, co się wydarzy. Może nic, a może jeden z wielu wariantów. Nie da się przewidzieć zachowania tłumu, czy i jak on zaatakuje. Ale mnie ta nieprzewidywalność akurat pasuje.
Jak w ogóle policjanci przyjęli piłkarza?
– W moim oddziale prewencji wiedzieli, kim jestem. Moi dowódcy, pod którymi służę, są świetnie zorientowani w sprawach kibicowskich i niestety kibicują Widzewowi. Policjant kadrowy, który przyjmował mnie w Komendzie Wojewódzkiej, zacierał ręce z uśmiechem: „Czekają na ciebie”. Teraz już wiem, co miał na myśli (śmiech). Obie strony ciągle sobie docinają, bo ta święta wojna nigdy się nie skończy.
Podobno niektórzy myśleli, że po zakończeniu piłkarskiej kariery masz już zagwarantowaną emeryturę.
– Taka jest świadomość społeczeństwa. Wyjdźmy na zewnątrz i sprawdźmy, jak są postrzegani piłkarze.
Leniwi…
– … a do tego nieroby i majętni. Ja walczę z tym obrazem. Jestem dumny, że doszedłem do ekstraklasy, ale nie miałem tyle szczęścia, by trafić do klubów, dzięki którym tę emeryturę bym dziś miał. Niektórzy, faktycznie, poważnie sądzili, że po piętnastu latach gry mam zagwarantowaną emeryturę.
Ty w piłkę w ogóle zacząłeś grać strasznie późno, w wieku 16 lat.
– Wcześniej grałem w hokeja, ale sprawność rąk i umiejętność jazdy na łyżwach niespecjalnie się przydały. W piłce miałem więc braki techniczne. Żonglerka to była masakra, nogi nie podawały tak, jakbym chciał. Ale czasu na naukę już nie było. Wypracowałem dobre przygotowanie fizyczne i udało się zajść na najwyższy poziom, zagrać tam kilkadziesiąt meczów. Na kadrę byłem za słaby, ona pozostawała w kwestii marzeń, ale te marzenia też się spełniły. Zagrałem z orzełkiem na piersi, w takich samych koszulkach, tylko że już jako reprezentant polskiej policji. Śmieję się, że musiałem skończyć z piłką, żeby w końcu w reprezentacji zagrać.
Miałeś też dwóch trenerów, którzy zostali później selekcjonerami – Smudę i Nawałkę.
– Smudę… Niestety. Jak przyszedł do Piotrcovii, to mnie – a zagrałem wszystkie mecze od dechy do dechy i byłem kapitanem – pierwszego dnia wyrzucił poza osiemnastkę. Nie doszło między nami do żadnego spięcia, bo nie było nawet konfrontacji. Czasem nie pasujesz do koncepcji trenera, ale ja jej nie zdążyłem w ogóle poznać. Drugi raz trafiłem na Smudę w Wodzisławiu i, choć znów byłem piłkarzem pierwszego składu, efekt był ten sam. Pamiętam, że pod nieobecność Dymkowskiego zagrałem – bo musiałem zagrać – na Legii. Komentatorzy Canal Plus mnie chwalili i jeden zadał pytanie: „Czemu on nie gra?”. Wiem, bo oglądałem powtórki. Wtedy, to była niedziela, wygraliśmy na Legii z moją dużą pomocą. W poniedziałek byłem już w drodze do rezerw.
A Nawałka?
– Prawdziwy fachowiec, potężny pracoholik. Jak piłkarze u Nawałki mieli przerąbane, tak sztab trenerski i medyczny miał przerąbane kosmicznie, bo spędzali całe dnie w klubie. Nawałka to był wzór. Jeśli chcesz do czegoś dojść, musisz poświęcać na pracę tyle czasu, co on.
Kiedyś powiedziałeś, że to, co działo się w Katowicach i Łowiczu, skutecznie obrzydziło ci piłkę.
– Nie da się czerpać przyjemności z pracy, której się nie lubi. Zwłaszcza, kiedy jesteś sportowcem. W Katowicach było bardzo krucho z finansami, co psuło relacje z działaczami. Do tego niejasne plany na przyszłość, brak dyplomacji przy przedłużaniu kontraktów… A z piłką skończyłem tam, gdzie zacząłem, czyli w Łowiczu. Od początku wiedziałem, co mnie czeka, ale zachowanie prezesów było żenujące. Ogromne oczekiwania, za którymi nie szło nic więcej – ani poparcie, ani zrozumienie, ani pomoc. Relacje w szatni można ogarnąć, bo ta maszyna naoliwia się sama, ale kiedy jesteśmy zdani tylko na siebie, jest to za mało. Wielu pytało, czemu nie zostałem przy sporcie, czemu nie wybrałem trenerki, a ja miałem wtedy piłki po prostu dosyć. Zresztą, w Łowiczu nawet nie chcieli przedłużać ze mną umowy. Ja z racji wieku i doświadczenia nie mogłem sobie pozwolić na pewne rzeczy, więc głośno mówiłem o problemach. A ci, którzy wiele gadają i krytykują, nie są lubiani.
Masz swoją historię z boiska, którą lubisz opowiadać w nowym środowisku?
– Był taki mecz Odry z Wisłą, w ataku rywala Tomek Frankowski. Pamiętaj, że ja wirtuozem nie byłem, lubiłem ostrą grę. W każdej stykowej piłce, jaką mieliśmy, dokładałem od siebie więcej. Wiedziałem, że raz spuszczę go z oczu i już potem nie znajdę. Po którymś ostrym wejściu Tomek podnosi się z murawy i mówi anielskim głosem: „Dlaczego ty mnie tak kopiesz? Wytłumacz mi: po co? Przecież to naprawdę boli”. W hollywoodzkim filmie czas by się wtedy zatrzymał. Zamarłem. „To mnie boli. Jak chcesz, to weź sobie tę piłkę. Mnie nie zależy”. Nigdy w życiu tak głupio mi się nie zrobiło. I wiesz co? Ja go przeprosiłem!
Rozmawiał PIOTR TOMASIK
Fot.FotoPyk