Z czego w ostatnim czasie słynie Śląsk Wrocław? Raczej nie z dobrej gry w piłkę czy świetniej organizacji. Przeciwnie, do świadomości kibiców coraz mocniej przebija się obraz klubu, który nie cofnie się przed niczym przy cięciu kosztów. Jak donosi dzisiejszy “Fakt”, wrocławianie w swoich oszczędnościach osiągnęli etap, w którym nie chcą wywiązać się z umowy z trzecioligową Ślęzą. Jako część zapłaty za Pawła Zielińskiego Śląsk zobowiązał się przekazać 50 piłek meczowych, a w zamian dostarczył… 20 piłek treningowych.
Prezesi Śląska woleli więc zrazić do siebie partnerski klub, zamiast wywiązać się ze zobowiązania opiewającego na kilka tysięcy złotych. Jaki będzie następny krok? Będą wychodzić z restauracji przez okno w kiblu, byle nie uregulować rachunku za biznesową kolację? A może zaczną masowo wynosić długopisy ze szkoleń i konferencji organizowanych przez PZPN?
We Wrocławiu zdają się zapominać, że wizerunek klubu to jeden głównych z aspektów, który w dłuższej perspektywie przekłada się na dochód. A tylko w tym sezonie Śląsk w następujący sposób pracował na swoją reputację:
– Oszukał Cracovię na 150 tysięcy złotych wysyłając Danielewicza do Sokoła Marcinkowice.
– Próbował złamać swojego piłkarza klubem kokosa i wysłał go na codzienne bieganie po parku oraz rozdawanie ulotek na Rynku.
– Przywalił temu piłkarzowi 20 tysięcy złotych kary za to, że ten pojechał stawić się na posiedzeniu organu PZPN.
A teraz Śląsk oszczędził na 30 piłkach dla biednego trzecioligowca. Mamy wrażenie, że gdyby wrocławscy działacze umówili się ze Ślęzą na 50 kilogramów mąki, to poupychaliby w opakowaniach kamienie. Jakie mogą być najbardziej oczywiste konsekwencje takiego zachowania? Piłkarze planujący prowadzenie swojej kariery w Śląsku będą rozważyć ewentualność, że kiedyś może przyjść w chwila, w której i ich ktoś zapragnie wydymać.
Cóż, kto mieczem wojuje, od miecza ginie. W kontekście powyższego jakoś nie potrafimy współczuć Śląskowi sytuacji z kontraktem Lukasa Droppy. Czech, byle nie rozegrać określonej liczby minut, wymyślał sobie urazy, a na koniec przyszedł do klubu na bombie. Jakkolwiek patrzeć, piłkarz osiągnął swój cel, a sposobu rozwiązywania problemów mógł się nauczyć w klubowych gabinetach.
Fot. FotoPyk