Weekend majowy bywa zdradliwy. Niektórym upływa… Dosyć bezwiednie. Do tego Puchar Polski, Liga Mistrzów, Mayweather – Pacquiao, tragiczne wydarzenia w Knurowie. Dużo hałasu, przez który wiele faktów mogło przemknąć niezauważonych. Z tej okazji proponujemy nasz standardowy i bardzo subiektywny przegląd średnio i mało istotnych wydarzeń piłkarskich, które jednak w naszych oczach urastają dziś do miana szczególnie ciekawych. No to jedziemy!
1. Marcin Chmiest żegna się z piłką – sensacyjna informacja dla wszystkich stu pięćdziesięciu kibiców Limanovii Limanowa i fanów drugoligowych rozgrywek.
Były piłkarz m.in. Legii Warszawa skazany za udział w korupcyjnym procederze w czasach występów w GKS-ie Bełchatów. Nie może grać w piłkę do końca przyszłego sezonu. A że ma już 36 lat i ostatnio strzelił 4 gole w 23 meczach na trzecim poziomie rozgrywek, to zasadnym wydaje się pytanie czy jeszcze kiedykolwiek gdzieś w miarę poważnie pokopie? Dla nas – wątpliwe. Ale przynajmniej wiadomo, że do stracenia miał już teraz niewiele.
Chmiest przy okazji jest świetnym przykładem na to, co stałoby się z Łukaszem Gargułą, gdyby ten dobrowolnie nie poddał się karze, tylko dalej szedł w zaparte i negował wszystkie zarzuty. Piłkarz Wisły przezornie poszedł na współpracę. Chmiest woli milczeć. Podtrzymuje tę wersję również w kontaktach medialnych – sprawdziliśmy.
2. Tomasz Cywka zakończył testy w Wiśle Kraków. Kazimierz Moskal miał okazję przyjrzeć mu się w czasie kilku treningów. Ocenił, że taki piłkarz zdecydowanie mógłby mu się przydać w kolejnym sezonie. Jednak od oceny do finalizacji transferu droga daleka. A punktem spornym, jak zwykle, pieniądze, których Wiśle wyraźnie brakuje.
Cywka na razie wyjechał do Anglii, gdzie wciąż wiąże go kontrakt i będzie czekał na rozwój wypadków. Latem zostanie wolnym piłkarzem. Pytanie – czy na Wyspach jeszcze może coś ugrać? Póki co, prawdopodobnie sam nie wie czy będą chętni na jego usługi. Jedno co pewne, poziomem zarobków z klubami Championship Wisła nie może się równać.
3. A skoro jesteśmy w Krakowie – Miroslav Covilo przedłużył kontrakt z Cracovią. Trafiło im się jak ślepej kurze… Do dziś ciężko nam pojąć, jak tak klasowy – naprawdę bardzo dobry, jak na polskie warunki – defensywny pomocnik mógł tak długo, do 28. roku życia, uchować się w ligach słoweńskiej i serbskiej. Trzeba było dopiero Artura Płatka, który na Bałkanach szukał akurat piłkarzy dla Borussii Dortmund. Wiedział, że Covilo na Bundesligę zbyt cienki, ale wykonał telefon i wywołał nim wystarczająco silny impuls w Krakowie.
Chłopak ewidentnie ma słabe strony, które utrudniłyby mu życie w poważnym futbolu. Ma 29 lat i ciągle nie mówi w żadnym cywilizowanym języku, ale siedem goli w sezonie już strzelił i to pewnie nie koniec.
4. Ekstraklasowe kluby, jak można się było spodziewać, wypięły się na Rafała Janasa i jego młodzieżową drużynę. Jeszcze parę dni temu mówił publicznie, że jako opiekun kadry do lat 19 nie wyobraża sobie, by kluby nie puściły swoich piłkarzy na turniej eliminacyjny do mistrzostw Europy. Kilku młodziaków nawet zdążyło oświadczyć, że dla nich reprezentacja to honor, spełnienie marzeń, że chętnie pojadą…
Tylko że wcale nie jadą – ani Kownacki, ani Drągowski, ani Wdowiak, ani Kapustka. Trenerzy klubowi nie mają zamiaru radzić sobie bez nich i skutecznie powołania blokują. Nazwiska zastępców – Tomasiewicza, Kuchty, Łysiaka oraz Łukowskiego – delikatnie mówiąc nie robią równie dobrego wrażenia.
5. W ostatni weekend, trochę senny dla polskich piłkarzy, wpadł nam w oko… Adrian Cieślewicz. Brat Łukasza, tego który od lat na Wyspach Owczych strzela gola za golem. Dlaczego? Ano dlatego, iż niewykluczone, że jest w tym sezonie najbardziej utytułowanym polskim piłkarzem. Pomyślcie: jaki inny zdobył na ekstraklasowym poziomie cztery różne trofea? A on najpierw jesienią sięgnął po mistrzostwo Wysp Owczych, żeby na wiosnę grać już w ekstraklasie walijskiej i zdobyć tam mistrza, Puchar Walii oraz Puchar Ligi.
Cztery trofea w pół roku – więcej niż niejeden piłkarz w karierze. Wracamy do czasów, gdy najskuteczniejszym Polakiem za granicą regularnie bywał Tomasz Gruszczyński.
6. Ale idziemy dalej. Ricardo Moniz, pamiętacie faceta? To ten gagatek, który zrezygnował z pracy w Lechii Gdańsk na rzecz TSV 1860 Monachium, po czym tłumaczył, że prawie jak Dawid Janczyk – chce być bliżej rodziny i domu w Holandii. Pech chciał, że z TSV został zwolniony po dosłownie paru tygodniach (równie szybko wylatywał chyba tylko Rafał Ulatowski z Lechii), po czym odnalazł się w lidze angielskiej, w Notts County. I właśnie z byłym klubem Bartosza Białkowskiego spadł do czwartej ligi.
Nie ma co – kariera rozwija się więcej niż wzorcowo.
7. Wspomniany Bartosz Białkowski tymczasem jest już w barażach o awans do Premier League. W ostatnim czasie co roku marzyło o nich po kilku polskich piłkarze – a to Kuszczak, a to Cywka, a to Majewski, wszyscy upatrywali w nich szansy awansu. Problem w tym, że play-off w Championship to skomplikowana historia, dla większości kończąca się bez happy endu. Kwalifikują się cztery drużyny, a na koniec tylko jedna z nich wychodzi zwycięska. Inna rzecz, że za Białkowskim jeden z bezapelacyjnie najlepszych sezonów w karierze. 31 występów, co trzeci bez straconego gola. Pełny sezon, od momentu, kiedy po 14. kolejce rozgrywek wskoczył na miejsce dotychczasowego pierwszego bramkarza.
8. Wracamy na polskie podwórko.
Dariusz Kubicki trenerem Podbeskidzia, chociaż jeszcze w przeddzień tego faktu zarzekał się publicznie, że nic nie wie, o niczym nie słyszał i nigdzie się nie wybiera, najwyżej na trening do Grudziądza. W mig przypomniało nam się, jak poprzednim razem rozstawał się z Bielskiem. Miał już zabukowany samolot do Rosji, gotowy kontrakt w Nowosybirsku, ale jeszcze w przeddzień wylotu zarzekał się, że nigdzie się z Podbeskidzia nie rusza. Z całą pewnością nie jest to król dyplomacji i honorowych zmian barw klubowych.
9. W sam środek nieco ogórkowego okresu, tuż przed półfinałami Ligi Mistrzów, wpasował się też Jose Mari Bakero. Oświadczając na łamach Mundo Deportivo, że odkrył talent Roberta Lewandowskiego i jak nic – już pięć lat temu oferował go Barcelonie za grosze.
Dostrzegamy, że sprawa legendarnego „odkrycia Lewego” robi się dość problematyczna, a kolejka pretendentów gęstnieje. Nie bardzo wiadomo, jak ten dylemat rozstrzygnąć – czy odkrył go Smuda („Ty mi, Czyżyk, powinieneś za benzynę oddać, że takie drewno pojechałem oglądać”), czy Bakero, który go wpychał do Barcy, czy może jednak odkrywca wszystkich współcześnie żyjacych polskich piłkarzy – Bogusław Kaczmarek. Ten ostatni, jak wiadomo, chciał powołania Roberta do kadry jeszcze przed mistrzostwami Europy w 2008 roku, czyli… kiedy Lewandowski grał w trzecioligowym Pruszkowie. Tak więc, jak dla nas, konkurs na najlepszą przechwałkę ciągle wygrywa Bobo Kaczmarek.
10. Na koniec humor, jak zwykle, poprawia nam Janek Tomaszewski, który w rozmowie z x-news apeluje: „Robert, ja cię błagam, nie wychodź na mecz z Barceloną, nie gódź się na granie! Gdybyś jeszcze grał na bramce, to rozumiem, ale w ataku? Moim zdaniem nawet odbicie piłki głową może spowodować nieobliczalne skutki. Dlaczego nikt nie chce, żeby grał Robben, Ribery czy ci inni, którzy są kontuzjowani?” – pyta retorycznie w swoim emocjonalnym wywodzie.
„Tomek” najwyraźniej doszczętnie stracił wiarę w sztab medyczny Bayernu, sprowadzając go do poziomu wiejskich znachorów leczących wywarem z pokrzywy.
Fot. FotoPyK