Klątwę Pelego najlepiej scharakteryzował Luis Felipe Scolari: „Uważam, że Pele nie zna się na futbolu. Jego przewidywania zawsze okazują się błędne. Jeśli chcesz wygrać mistrzostwo świata, słuchaj uważnie co mówi, a potem postępuj odwrotnie”. Pele sowicie zapracował na osobliwą reputację, nie oszczędzał pocałunkiem śmierci ani drużyn, ani jednostek. W jego opinii afrykański zespół już w zeszłym stuleciu powinien wygrać mundial. Chiny miały zrobić furorę w Korei i Japonii, w przeciwieństwie do Brazylii, której prognozował odpadnięcie w grupie. Najjaśniejszym przykładem analitycznej impotencji Brazylijczyka jest jednak wybór swoich następców. Pal licho zastęp brazylijskich gwiazdeczek z Robinho na czele, ale nie da się jaskrawiej pomylić, niż namaszczając na geniuszy, piłkarzy wyjątkowych dla całej generacji, Freddy’ego Adu i Nii Odarteya Lampteya.
W przypadku tego pierwszego można jeszcze podejrzewać, że opinia była zabarwiona bajecznym kontraktem reklamowym Nike. Pele mógł zostać wrzucony w tryby marketingowej maszyny, mającej wykreować pierwszego piłkarskiego gwiazdora Ameryki. Ale Lamptey? Autentycznie zachwycił Brazylijczyka. 10 czerwca 1989 na Hampden Park w Szkocji, Edson Arantes do Nascimento był wśród vipów oglądających bezbramkowe otwarcie mundialu dla szesnastolatków, otwarcie podczas którego gospodarze mierzyli się z Ghaną. Po końcowym gwizdku lidera „Czarnych Gwiazd” Pele nie tylko wyróżnił jako piłkarza meczu, ale obdarzył komplementem rzadkiej próby: – Lamptey. To mój naturalny spadkobierca. Wejdzie w moje buty.
***
„Gdy ojciec zauważył, że uodporniłem się na pobicia, zaczął przypalać mnie papierosami”.
***
Zarówno Adu jak i Lamptey urodzili się w Ghanie i w tamtejszych slumsach spędzili swe dzieciństwo. Podczas jednak gdy późniejszy kadrowicz USA zawsze mógł liczyć na swoją matkę, która brała dwa, trzy etaty byleby tylko dzieciakom żyło się w miarę dobrze, Lamptey nie wiedział co to zdrowa rodzina. Ojciec alkoholik znęcał się nad nim, prał go przy każdej okazji. Matka nie była wiele lepsza, nie tylko przymykała oko na znęcanie się, ale i sama potrafiła go głodzić; aby zasłużyć na jedzenie, Nii musiał najpierw przynieść pewną znaczną ilość wody do domu. Kiedy jednak odeszła, życie Odarteya, i tak dalekie od bajki, jeszcze się pogorszyło. Nowa wybranka ojca nie chciała młodego w domu, ojciec wspinał się więc na nowe poziomy sadyzmu i do dziś Nii ma na ciele pełno śladów po poparzeniach, między innymi od przypaleń papierosem. Często uciekał z domu, by sypiać na ulicach, choćby nocując pod zaparkowanymi samochodami.
Ale miał futbol, to był jego azyl. Szybko stało się jasne, że Odartey to prawdziwy diament, mogący zrobić sporą karierę. Czy rodzina zmieniła do niego podejście, gdy zaczął iść w górę? Ani trochę. Ojciec jeśli widział go grającego na podwórku, to opieprzał go i mieszał z błotem. Pozostał w swojej postawie konsekwentny, koniunkturalizmu zarzucić mu nie można.
Lamptey grał za dobrze, by nie znalazł się chętny oferujący mu wyjście z trudnej rodzinnej sytuacji. Muzłumański klub Kaloum Stars zaproponował mu wikt i opierunek, ale cena była większa, niż wyłącznie gra dla ich barw: Odartey musiał również przejść na islam. Zgodził się, bo oznaczało to, że będzie mógł skupić się wyłącznie na futbolu. Ale ojciec z tym wielką zaciekłością teraz próbował na niego wpłynąć, choć już razem nie mieszkali i mieli ograniczony kontakt. Przychodził, groził, wywoływał bójki, zniesmaczony i zhańbiony w okolicy innowierstwem syna.
Nii zagryzł zęby, odciął się od wszystkiego i tylko trenował. Rozwijał się na tyle płynnie, że zaczął grać w młodzieżowych kadrach.
***
Lamptey zaczął grać tak wcześnie w reprezentacji, że zaliczył dwa mundiale dla szesnastolatków; ten, ne którym wyłowił go Pele, był już jego drugim. Ghana jednak dała tam ciała na całej linii, to Szkoci zaczeli daleko, podczas gdy „Czarne Gwiazdy” odpadły w grupie, a sam Lamptey nie strzelił żadnej bramki. Dwa lata później Pele nie musiał się już jednak wstydzić swoich słów, to jemu gratulowano znawstwa. Wyglądał bardziej jak prorok, bo oto na mistrzostwach U17 Odartey poprowadził Ghanę do tytułu, samemu zgarniając nagrodę piłkarza turnieju, przed Del Piero, Marcelo Gallardo czy Veronem. Dominował rywali, kiwał po kilku, gwarantował techniczne fajerwerki. Rok później pojechał na olimpiadę i z Barcelony przywiózł brąz. Następnie, w 1993, dorzucił jeszcze medal MŚ U-20, gdzie Ghana uległa Brazylii w finale. Sukces za sukcesem.
Eksploatowany był jednak niemiłosiernie. Potrafił grać w kilku kategoriach młodzieżowych jednocześnie, a przecież w pierwszej kadrze też był bywalcem odkąd skończył szesnaste urodziny. Wraz z Abedim Pele i Tonym Yeboahem stworzyli zabójcze trio, które przywiozło wicemistrzostwo Afryki z Senegalu (1992 rok), a poległo dopiero po 12 seriach jedenastek. Lamptey, oczywiście, w swojej kolejce trafił.
Wtedy miał świat. Zgarniał medal za medalem, trudno było o bardziej utalentowanego młodzieżowca. Wydawało się, że przepowiednia Pelego musi się spełnić. Ale wkrótce wszystko posypało się jak domek z kart.
***
Po turnieju w Szkoci zaczął wzbudzać zainteresowanie możnych klubów. Chciały go Vasco, Rangers i Anderlecht, ale to Belgowie byli najkonkretniejsi. Wysłali swojego emisariusza do belgijskiego obozu, nigeryjskiego piłkarza Stephena Keshiego, ale gdy tylko działacze z Ghany się o tym dowiedzieli, pogonili zawodnika. Wietrząc ucieczkę Lampteya, skonsfiskowali mu paszport i wywieźli do kraju.
Młody jednak nie zamierzał odpuścić. Keshi zdążył zostawić Odarteyowi kontakt do swojego agenta w Lagos. Po powrocie do Ghany historia nabrała holywodzkiego rozpędu: Lamptey opuścił opiekunów bez ich wiedzy, zapakował się do taksówki i obsypał kierowcę kasą, byleby ten zawiózł go do Lagos. Trasa wiodła przez trzy granice, Ghana-Togo, Togo-Benin, Benin-Nigeria, ale misja udała się. Jak? Wersje są dwie: według pierwszej, Nii miał udawać syna taksówkarza, według drugiej, przewożony był w bagażniku.
W Lagos agent Keshiego go przygarnął, a potem nigeryjski defensor wywiózł chłopca do Belgii, po drodze znowu musząc udawać czyjegoś potomka. Gdy jednak zjawił się w ośrodku treningowym pod Brukselą, zobaczyć go przyszli wszyscy. Dyrektorzy, prezesi, trenerzy. Nie ufano, czy to na pewno on, nie wierzono do końca, że jego pokręcony los tak mógł się potoczyć. Ale gdy tylko zaczął grać jasne stało się, że to ten Lamptey, o którym mówił Pele. Od razu dano dzieciakowi pięcioletni kontrakt, mało tego: Anderlecht użył swoich wpływów w federacji, by zmienić przepisy aby szesnastolatek mógł zagrać w lidze.
Oczekiwania były ogromne. Balon puchł.
***
W Belgii radził sobie. Potrafił porywał grą, gdy tylko dostawał szansę, bilans meczów do bramek też miał więcej niż niezły. Problem w tym, że przeszkadzały ciągłe wyjazdy na kadrę, to seniorską, to olimpijską, to młodzieżową… Przez to albo wracał zbyt zmęczony, albo uznawano, że nie to nie fair wobec tych, którzy trenują na okrągło. Nie przeszkadzało mu to jednak wyrobić sobie takiej renomy w Anderlechcie, by PSV znalazł w nim zastępcę Romario.
Tak jest, Romario szedł do Barcelony, a w jego miejsce na stadionie Philipsa lądował młodziutki reprezentant Ghany. Odartey szedł ścieżką, która miała go doprowadzić do największych klubów. PSV znaczyło wtedy w Europie naprawdę sporo, a on rozegrał w ich barwach swój najlepszy sezon. Dziesięć goli w dwudziestu dwóch meczach może nie robi wrażenia w kontekście dzisiejszych wyczynów napastników, ale przecież został najlepszym strzelcem ekipy z Eindhoven, jedną z jej gwiazd. Dzielił passy z Georgem Popescu, Erwinem Koemanem, a piłki nosił za nim kręcący się wokół pierwszej drużyny Patrick Pauwee.
Lamptey i PSV zajęli 3 miejsce w Eredivisie i choć chciano w Holandii by został, to finansowo nie sprostano wymaganiom Anderlechtu. Czy też, jak się potem okazało, wymaganiom Antonio Caliendo, który był prawdziwym właścicielem gwiazdki.
***
„Oszukiwano mnie całe życie. Wiem, że gdyby zostawiono mnie w spokoju, zagrałbym w wielkim Realu”.
***
Dramat Odarteya polegał na tym, że był analfabetą. Niepiśmienny, nieumiejący czytać, ciemny jak tabaka w rogu. Dziś gdyby ktoś taki obdarzony był tej skali talentem, dano by mu prywatnego nauczyciela, chuchano i dmuchano na jego rozwój. To jednak były jeszcze dość dzikie czasy, przed rewolucją Bosmana i znacznie łatwiej było sprowadzić piłkarza do roli niemalże niewolniczej.
Lamptey był idealną ofiarą dla grubej ryby, Antonio Caliendo, człowieka, który w swojej „stajni” miał też Baggio i Dungę. Wysoko postawiony, a więc godny zaufania? Nie, ani trochę, bo co innego podejście do renomowanych gwiazd, a co innego do młokosa z Afryki, który nie potrafił nawet przeczytać podpisywanej umowy. A jak się później okazało, według niej Lamptey nie był związany z Anderlechtem, tylko bezpośrednio z Caliendo, który w myśl zapisów mógłby wysłać Nii do gry w Ruchu Radzionków i ten wiele nie mógłby na to poradzić.
Caliendo postanowił, że Lamptey trafi do Aston Villi, choć piłkarz opowiadał się za Hiszpanią, bardziej odpowiadającą mu pod względem stylu.
W Anglii młody natrafił na życzliwego szkoleniowca, Rona Atkinsona. Ten dbał o niego jak mało kto wcześniej. Przykładowo osobiście dopilnował, by należną za podpisanie kontraktu kwotę otrzymał piłkarz, a nie Caliendo. Włoski agent był oczywiście wściekły, że okrągła sumka przeszła mu koło nosa.
Mimo dużego zaufania ze strony Atkinsona, który potem ściągnął Nii także do Coventry, eksperyment z Anglią nie wypalił. Mniej więcej w tym samym czasie posypały się też sprawy w reprezentacji. Lampteya uczyniono kozłem ofiarnym fiaska na Pucharze Narodów Afryki w 1996, a po haniebnej porażce z Brazylią 2:8 odsunięto go od składu przed olimpiadą w Atlancie. Jak się później okazało, nie przyszło mu już zagrać dla „Czarnych Gwiazd”. W wieku 21 lat miał 38 meczów na poziomie międzynarodowym w seniorskiej kadrze, ale na tym licznik skończył bić.
Prawdziwe kłopoty miały dopiero nadejść. To wszystko była wyłącznie cisza przed burzą.
***
Gdy Caliendo w 1997 posłał swojego podopiecznego do Boca, ten był zadowolony. Latynoski futbol mógł odpowiadać mu stylem. Na papierze, po jeszcze topornej wówczas lidze angielskiej, argentyńska Primera Division była niemal wczasami. Poza tym Boca była magiczne w oczach Lampteya, który nawet swojego syna nazwał Diego na cześć Maradony.
To mógł być strzał w dziesiątkę, ale takim się nie okazał. Z uwagi na regulaminowe kwestie musiano wypożyczyć go do Santa Fe. Tam długo jednak nie zabawił, bo ciężko zachorował na płuca mały Diego, a leczyć musiał się w Buenos Aires. Miesiące Nii spędzał raczej w szpitalu niż na boisku, pomieszkując w hotelu w Buenos Aires, czekając na ratunek bądź wyrok i nie myśląc o piłce. Walka o zdrowie zakończyła się porażką i Diego zmarł. Trauma psychologiczna, ale też czysto piłkarska dziura w karierze – to wszystko sprawiło, że już nie pukały do jego drzwi wielkie kluby.
Ankaragucu. Leiria. Za każdym razem niewypał. W Greuther Furth (wówczas 2 Bundesliga) znalazł swój azyl, był cenionym graczem i pierwszy raz od czasów Anderlechtu przetrwał w klubie dłużej niż rok, ale po latach wyszło, że i tutaj miał więcej niż pod górkę. „Koledzy” z szatni go nie akceptowali, był tam ciałem obcym. Nikt nigdy nie chciał z nim mieszkać w jednym pokoju, gdy jechali na zgrupowania czy wyjazdy, był wyszydzany, narażany na rasistowskie wypowiedzi niemal każdego dnia. Ale grał, trener go wystawiał, więc został w Niemczach.
Jednak i tutaj dopadła go wielka tragedia: tym razem na chorobę płuc zachorowała jego córka Lisa i także wkrótce zmarła. Kolejny cios, kolejny z gatunku tych, które niejednego by znokautowały. A mimo to nie ostatni. Wkrótce całe jego życie rodzinne okazało się jedną wielką mistyfikacją.
***
„Pamiętam jak poznałem swoją żonę… Kurczę, ile osób było przeciwko naszemu ślubowi! Rodzice szczególnie, ale podobnie reszta rodziny. Przeszkadzało mi to skupiać się na piłce, ale potem Znowu rozpętało się wokół mnie piekło.”
***
Gdy żenił się z Glorią skłócił tym kolejny raz rodzinę. Wszyscy byli przeciwko, bo pochodziła z innej grupy etnicznej: Lampteyowie są Ga, Gloria to Fante. Do tego stopnia był skłócony z resztą familii, że gdy zmarł ojciec, to jemu przyszło go samotnie pochować, inni nie chcieli się brać w tym udziału (a pewnie i przy okazji na rękę było im zostawić mu wszystkie koszty). Uważano, że swoim ślubem okrył się niezbywalną hańbą. Tyle dobrego, że na koniec pogodził się z ojcem, wysłuchał też jego ostatniej woli i wrócił do chrześcijaństwa.
Po dwudziestu latach małżeństwa Glorii i Odarteya wybuchła afera. W wyniku badań genetycznych okazało się, że troje córek, które razem wychowują, nie są jego. Okazało się, że kobieta, która tyle lat mu towarzyszyła, puszczała się na lewo i prawo, między innymi z jego kumplami z reprezentacji, np Johnem Mensahem, ale także gwiazdą Big Brother Africa, Elikemem Kumordize. Przypuszcza się, że dwoje zmarłych dzieci także nie było jego.
Nie dziwi więc, że dziś Lamptey daje rady młodym piłkarzom, by nie popełnili jego błędu:
„Potrzebujesz dobrej kobiety. Gdy twoja gwiazda zacznie blednąć, niejedna się od ciebie odwróci, bo tak naprawdę była z twoją sławą i z twoimi pieniędzmi, nie z tobą. Gdy jesteś młody, dajesz się zaślepić, nie wierzysz, że to prawda, ale tak właśnie może być. Musisz uważać z kim jesteś, a także otoczyć się dobrą opieką prawniczą, również przy ślubie, bo inaczej pewnego dnia możesz stracić pół majątku, na który pracowałeś tyle lat.”
Sprawa była tak głośna, że w całej Ghanie wywołała modę na testy ojcowskie
***
„Jeśli życie nie daje ci tego, czego pragniesz, ciesz się tym, że żyjesz.”
Chińskie przysłowie zdobiące ścianę w gabinecie Lampteya.
***
Czy Nii Odartey Lamptey kiedykolwiek miał dobre czasy? Tak, podobno w Chinach był traktowany jak gwiazda, znalazł tam spokój, a i zainteresował się filozofią wschodu, która pomaga mu szukać pokoju w codziennym życiu po dziś dzień. Warto też zauważyć, że bardzo dobrze wspominają go też fanatycy… piłkarskich menadżerów. Lamptey był wielką gwiazdą Championship Menagera i przyznał kiedyś w wywiadzie, że czasem zdarzało mu się spotkać osoby, które dziękowały mu, bo strzelił dla ich wirtualnych drużyn wiele ważnych bramek.
Dziś bywa telewizyjnym ekspertem, ma farmę, ale przede wszystkim szkołę, która daje wykształcenie zarówno ogólne jak i piłkarskie. Jej bramy opuścił już między innymi Frank Acheampong, dziś gracz Anderlechtu.
Lamptey podkreśla, że największą tragedią jego życia był brak edukacji, dlatego teraz ma taką satysfakcję, że innym może pomóc odmienić swój los: – Edukacja to najpiękniejsze, co możesz dać dziecku. Dlatego zdecydowałem się wydać na szkółkę, a jej prowadzenie czyni mnie szczęśliwym.
Oczywiście nie wiadomo jak sprawa potoczy się dalej. Gloria ma przecież prawo do połowy biznesu i łatwo się chłop tej baby nie pozbędzie.
***
Klątwa Pelego jest klątwą medialną, ale w Afryce wierzą w prawdziwe uroki. Szamani na meczach, gracz klasy Adebayora bez cienia żenady przyznający, że gra źle, bo matka rzuca na niego czary juju. Lamptey nie jest wyjątkiem i także uważa, że to czary pogruchotały jego karierę. Przekonuje, że wymiotował wiele razy krwią podczas gry, a klątwę rzucić mieli muzłumanie z Kaloum Stars za to, że od nich uciekł.
Oczywiście trudno traktować te zwierzenia inaczej, niż jak bujdę na resorach, ale jeśli chcielibyście uwierzyć w istnienie uroków w afrykańskiej piłce, to Nii Odartey Lamptey jest idealnym przykładem pod barwne teorie spiskowe. Diabelnie trudne dzieciństwo, talent wykorzystywany przez federację, agentów, rodziców, czyli ludzi, którzy w teorii mieli mu pomagać. Wreszcie katastrofy w życiu rodzinnym, a nagromadzenie ich takie, że mogłoby obdzielić tuzin rozbitych życiorysów.
Co do Lampteya, to można o nim mówić różne rzeczy, ale cholera jasna: gość musiał mieć autentyczny talent. Powiecie: może miał przebite blachy! Może, i to by wyjaśniało niezłą grę na tle „rówieśników”. Ale on wchodził do solidnego Anderlechtu i grał. Wchodził do poważnego PSV i wymiatał. To nie był przypadkowy piłkarz, było w nim coś więcej. Nie tak wiele, by być światową gwiazdą, cieszyć swą grą Bernabeu, o którym marzył, ale też nie tak mało, by wylądować na śmietniku historii i stać się kolejnym skalpem klątwy Pelego.
Leszek Milewski