Reklama

Wielki futbol bez wielkich piłkarzy. Prawie wszyscy zdali ten egzamin.

redakcja

Autor:redakcja

02 maja 2015, 18:53 • 5 min czytania 0 komentarzy

Jeżeli jesteś prezesem klubu grającego finał Pucharu Polski, a twój główny cel transferowy nie jest zdecydowany na przeprowadzkę, zaproś go na Narodowy. Szybko przestanie być niezdecydowany. Takimi spektaklami, jakiego byliśmy dziś świadkiem w Warszawie, polska piłka powinna się chwalić przy każdej okazji. Wrzucać zdjęcia do folderów reklamowych, wklejać filmiki do materiałów youtube’owych, by ludziom kojarzyło się nie tylko z naszym futbolem, ale z krajem ogólnie. Na takie eventy chyba można też bez strachu zapraszać coraz poważniejsze postaci. Obawa, że ktoś zrobi oborę i powtórzy się Bydgoszcz, jest już bezzasadna. Legia i Lech – idąc ramię w ramię z PZPN – mają prawo zgłosić się na konkurs dla najbardziej efektownych reklam. Wygrają go w przedbiegach.

Wielki futbol bez wielkich piłkarzy. Prawie wszyscy zdali ten egzamin.

Cztery godziny przed meczem. Obrazki z Mostu Poniatowskiego, którym maszerują kibice Legii, przywodzą na myśl wojnę. Z drugiej strony schodzą informacje, że w budynku niedaleko stacji Warszawa Stadion pojawił się problem z wydawaniem akredytacji. Trzeba je przenieść o kilkaset metrów. Względy bezpieczeństwa. W powietrzu czuć atmosferę sportowego eventu o niepowtarzalnym rozmachu. Czuć też jednak, że może wydarzyć się coś – hmm – nieprzewidzianego. Te wątpliwości towarzyszą wszystkim dziennikarzom. Wszystkim „zwyczajnym” ludziom, którzy wybrali się na stadion i minęli którąś z grup kibicowskich. Takie sceny pozwalają myśleć, ze będzie dym. Bo czy to w ogóle możliwe, by w Polsce, na meczu pomiędzy wrogimi drużynami, przy 45 tysiącach ludzi i tej napince kreowanej przez cały rok, nie wydarzyło się coś złego?

– Nie twórzmy atmosfery grozy – apelował przed meczem Jakub Kwiatkowski, rzecznik PZPN, ale sam też czuł, że i jego pracodawcę, i całą polską piłkę czeka wielki sprawdzian.

MECZ FINAL PUCHAR POLSKI SEZON 2014/15 --- FINAL OF POLISH CUP FOOTBALL MATCH IN WARSAW: LECH POZNAN - LEGIA WARSZAWA 1:2

Godzina do meczu. Trybuny już niemal zapełnione. Ze stadionem witają się Błękitni. Przy pierwszych próbach dopingu pojawia się problem, by usłyszeć osobę stojącą obok. Organizatorzy, by prewencyjnie zagłuszyć wyzwiska, puszczają piosenki. Leci wszystko. Od Shakiry przez Kamila Bednarka po Jerzego Połomskiego. Atmosferę festynu burzy jednak widok potężnych grup kibicowskich, które tylko czekają na wybuch. Ale nie wybuchają. Czas na KissCama. Kamera wyłapuje pary „zachęcając” je do pocałunku. Wyłapuje też Bońka z Milikiem. Docierają informacje o składach. Orlando Sa – co za niespodzianka – na trybunach. Powodem kontuzja, która – nie oszukujmy się – innemu zawodnikowi pozwoliłaby na grę. Opinie są podzielone: jedni rozumieją Berga, że nie chce stawiać na gościa, do którego nie ma szacunku i dodają, że Saganowski zasłużył na godny koniec kariery, drudzy dziwią się, że na najpoważniejszego rywala Norweg nie rzucił najpoważniejszego napastnika. Że nie poszedł na układ: „chłopie, rób, co chcesz, pomóż mi wygrać wszystko, a ja ci pomogę podnieść wartość, odejść do lepszego klubu i żegnamy się w zgodzie”.

Reklama

Saganowski – Sadajew. Niby najlepsze kluby, a coś się nie zgadza. Tacy napastnicy na finał pucharu? Na taką otoczkę? Na Narodowy? Jak się okazuje – czemu nie? Pierwsza połowa – dla Sadajewa. Czeczen niby nie zrobił wielkiej różnicy, ale ogólnie dobrze funkcjonował w coraz szybciej i sprawniej huśtającym się Lechu. Środek przejęli Trałka z Linettym, Kownacki wywalczył dwa istotne wolne dla Douglasa (po drugim padł gol), a Legia – nie licząc prostopadłych podań Dudy – irytowała niemal każdym zagraniem. Po przerwie Lech spuchł. Legia po wejściu Żyry wyglądała lepiej, inteligentniej. Vrdoljak i Jodłowiec wrócili na właściwe tory. Hamalainen zniknął, Linetty opadł z sił, przez co w Lechu nie miał kto kreować gry, a Gostomski wciąż grał klasycznego „Gliwę”. Puste przeloty, elektryka przy każdym zagraniu. Mając z tyłu takiego ananasa (do nikogo ta ksywa nie pasuje lepiej) odechciałoby się grać każdemu obrońcy. Symbolem, że Lech wypadł z gry było wpuszczenie słynnego hobby-playera, Muhameda Keity. W tym momencie sztab mógł wymienić bidony na papier toaletowy dla Norwega. Ten przypadek różnie reaguje na presję.

Legia wygrała doświadczeniem z Europy. Wygrała umiejętnością kontroli gry. Lepszym zarządzaniem meczem. Wygrała tym, czego brakowało Lechowi. 45 minut dobrej gry wystarcza. Pytanie: które 45 minut? Berg wiedział, Skorża niekoniecznie.

MECZ FINAL PUCHAR POLSKI SEZON 2014/15 --- FINAL OF POLISH CUP FOOTBALL MATCH IN WARSAW: LECH POZNAN - LEGIA WARSZAWA 1:2

Nie zdał egzaminu „Kolejorz”, nie zdało kilku jego kibiców. Aż chciałoby się ich pochwalić za to, jak świetnie się zorganizowali. Jak śpiewali, jaką przedstawili oprawę. Co z tego jednak, że na wielkiej fladze apelują, by depenalizować odpalanie rac, skoro potem kilku cymbałów rzuca je na boisko? Mistrzowie konsekwencji. Królowie logiki. Najpierw jedna raca, chwilę później druga, potem trzecia. Wszystkie z dala od piłkarzy – trzeba przyznać – ale wystarczyło trzech przygłupów, by zaprzeczyć temu, co Lech niby chciał zamanifestować. Lech, który race na stadion wiózł chyba TIR-ami, tyle tego było. Legia – pozostając w klimacie kibicowskim – cały arsenał zostawiła na koniec. Kibice nakryli się wielką flagą z nazwą klubu i – nie czekając na gwizdek – przygotowali odprawę. „Wiwat maj, drugi maj, dla kiboli błogi raj”. Trochę wyzwisk, trochę świętowania, trochę apelowania, by grać o mistrza i trybuna Lecha zaczęła pustoszeć. W międzyczasie piłkarze Skorży przeszli przez szpaler, jaki przygotowali im konkurenci. Całe szczęście, że nikt nie zamknął dachu – w przeciwnym razie utonęliby w dymie ze świec.

Do końca można było się obawiać, jak to wszystko się zakończy. Można było – napawając się przy okazji mega-widowiskiem – bać się, czy któryś z sektorów – otoczony ledwie kilkudziesięcioma stewardami – nie ruszy w kierunku boiska. Czy po prostu nie skończy się Bydgoszczą. Dariusz Łapiński, koordynator PZPN ds. kibiców, tłumaczył przed meczem, że pomogli kibicom, jak tylko mogli. Szukali dialogu, by nie doszło do jakiegoś Armageddonu. Że krążyli wokół tego tematu jak wokół jeża, by jak najlepiej zapobiec czarnemu scenariuszowi. I zdali ten egzamin.

Zdali go wszyscy. Kibice (nie licząc kilku idiotów). Kluby. PZPN. Dostaliśmy odpowiedź, że w tym kraju można zorganizować wielką piłkę nawet, gdy brakuje nam wielkich piłkarzy.

Reklama

TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...