Reklama

Lew nie umiera. On tylko śpi. Dziś Marc-Vivien Foe miałby 40 lat.

redakcja

Autor:redakcja

01 maja 2015, 10:59 • 2 min czytania 0 komentarzy

Była 73. minuta półfinałowego meczu Pucharu Konfederacji w Lyonie. Na Stade Gerland Kamerun grał z Kolumbią. Reprezentant tych pierwszych znał ten stadion jak własną kieszeń. Grał dla Olympique Lyon. Niewinnie truchtał w okolicach linii środkowej boiska, ale nagle coś się stało. Nikogo wokół niego nie było, a on z impetem padł na murawę. I już się nie podniósł. Dziś Marc-Vivien Foe skończyłby czterdzieści lat. 

Lew nie umiera. On tylko śpi. Dziś Marc-Vivien Foe miałby 40 lat.

Potem wszystko działo się błyskawicznie, na oczach milionów telewizyjnych gapiów. Bezskutecznie reanimowano go na boisku, nastepnie wniesiono na noszy wewnątrz stadionowych korytarzy, ale wszystko było na nic. Pierwsza pomoc nie przyniosła żadnego efektu. A piłkarze wciąż mieli przed oczami straszny widok jego wielkich, wytrzeszczonych oczu. Foe, nazywany przez kolegów z drużyny “Marco” nie żył. Osierocił nie tylko drużynę narodową i klub, ale przede wszystkim trójkę dzieci. Najmłodsze miało kilka miesięcy.

Kiedy informacja dotarła na stadion, gdzie godzinę później rozgrywano drugi z meczów półfinałowych, pomiędzy Francją i Turcją, łzami zalał się golkiper gospodarzy – Gregory Coupet. Prywatnie przyjaciel Foe.

Kameruńczycy wygrali to spotkanie 3:0. Cieszyli się i tańczyli, aż do momentu, kiedy dotarła do nich najgorsza wiadomość. Nie wiedzieli, że odszedł kumpel, z którym jeszcze chwilę biegali po boisku. W momencie tańce i okrzyki zamieniły się w szok i płacz. Z trybun mecz oglądały jego żona i matka. – Dotknąłem jego nogi, wyszedłem na zewnątrz i się rozpłakałem.” – mówił ówczesny trener Kamerunu, Winfried Schafer.

Pierwsza sekcja zwłok nie wykazała żadnych nieprawidłowości. Wciąż zastanawiano się – dlaczego wysportowany, 28-letni mężczyzna, umiera nagle, dosłownie w ciągu kilkunastu ssekund? Dopiero za drugim podejściem okazało się, że Foe cierpiał na wrodzoną chorobę serca. Chorobę, której wykrycie jest bardzo mało prawdopodobne. Jak mówią lekarze, często pierwszym i zarazem ostatnim symptomem tego typu przypadłości jest śmierć. Niestety.

Reklama

Władze FIFA po konsultacji z wdową po Foe doszły do wniosku, że finał Pucharu Konfederacji – Kamerun kontra Francja – odbędzie się zgodnie z planem. Piłkarze nie chcieli wyjść na boisko, ale federacja przekonała ich, że będzie to najlepszy sposób uczczenia pamięci zmarłego kolegi.

W finale Thierry Henry, zdobywając zwycięską bramkę, uniósł ręce w górę, dedykując ją zmarłemu piłkarzowi. Został pochowany w Kamerunie, na terenie szkółki piłkarskiej, którą założył i na którą co miesiąc wysyłał pieniądze. Niestety, po jego śmierci upadła z powodu braku funduszy.

W pamięć zapadł transparent, który na finał feralnego Pucharu Konfederacji przyniósł jeden z kibiców. “Lew nie umiera. On tylko śpi”.

Najnowsze

Ekstraklasa

Dariusz Mioduski twardo o sprzedaży Legii. “Kręcą się ludzie, instytucje, mam oferty”

Michał Kołkowski
3
Dariusz Mioduski twardo o sprzedaży Legii. “Kręcą się ludzie, instytucje, mam oferty”
Ekstraklasa

Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Patryk Stec
6
Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Komentarze

0 komentarzy

Loading...