Jacek Zieliński osiąga z Cracovią sto procent tego, co mógł przed podziałem ligi na grupę mistrzowską i spadkową. Pasy po raz pierwszy w tym sezonie wygrywają dwa kolejne mecze, grając na dodatek – to sensacja! – naprawdę dobrą piłkę. Tajemne moce spłynęły dziś nawet na Dariusza Zjawińskiego, który na gola w Ekstraklasie czekał w tym sezonie 1183 minuty i 18 spotkań. Efekt nowej miotły działa. Chociaż… Tylko połowicznie – bo Bełchatów Marka Zuba ciągle pędzi w kierunku pierwszej ligi.
Przez dokładnie 43 minuty na stadionie Cracovii nie działo się centralnie, literalnie NIC. To były 43 minuty wyraźnej niby-dominacji gospodarzy, którzy niemal nieustannie próbowali skonstruować coś w pobliżu bramki Bełchatowa, ale konkretu było w tym tyle, co w przedmeczowych wywiadach Henninga Berga i Jurija Szatałowa. GKS w ofensywie praktycznie nie istniał. Wszystkie siły rzucił na to, by powstrzymać Covilo, Budzińskiego czy szczególnie aktywnego przed przerwą Diabanga. Ale w końcu najwyraźniej stwierdził, że czas tę bezładną kopaninę przerwać.
Tuż przed zmianą stron piłkę zagrywaną w kierunku środkowej linii przez Polczaka przejął Olszar. Pzełożył na jedną nogę, za chwilę na drugą, zrobił sobie sporo miejsca i wreszcie kopnął z dystansu – idealnie trafiając tuż przy słupku. Zaskoczeni zdawali się być wszyscy – włącznie z samym strzelcem. To jakiś dzień powrotów i przełamań. Stary dobry Olszar i jego pierwsza bramka w Ekstraklasie od sierpnia 2010 roku.
W przerwie w składzie Pasów zaszła jedna dość istotna i zaskakująca zmiana – Kapustka zastąpił Budzińskiego, więc od tej chwili było już właściwie jasne, że jeśli na kogoś Cracovia ma liczyć w ofensywie, to w pierwszej kolejności na Covilo – zwłaszcza, że w pierwszej połowie jakości brakowało Rakelsowi.
Nie minął jeszcze kwadrans drugiej części i faktycznie – Miro wjechał ze swoją specjalnością zakładu. Wygrał główkę ze Zbozieniem i pokonał Trelę. Czasem odnosimy wrażenie, że główki z tym facetem się po prostu wygrać nie da. Ale co ważniejsze – im dalej w mecz, tym bardziej Cracovia zmuszała nas do wniosku, że gol Bełchatowa zupełnie zaciemnił nam obraz. Olszar błysnął bramką, ale ani przed nią, ani po niej zespół Marka Zuba nie zaprezentował niczego, za co można by go chwalić. Dalej wyglądał na ekipę konsekwentnie zmierzającą do pierwszej ligi.
Cracovia wyszła na prowadzenie, bo wreszcie obudzili się ci, których dotąd jej najbardziej brakowało – Jendrisek z Rakelsem. Pierwszy był aktywny, ale nieskuteczny, drugi po prostu niewidoczny. Aż w końcu jeden strzelił tak, jak lubi – wprost w bramkarza, drugi dobił i mieliśmy zasłużone prowadzenie Pasów.
Mecz… Nie, co tam mecz! Świat się skończył dokładnie na 10 minut przed końcem, kiedy na bramkę Treli jeszcze raz poszarżować postanowił Zjawiński. Nie tylko poszedł na przebój, ale naprawdę efektownie strzelił z 16 metrów i trafił… Po raz pierwszy w Ekstraklasie, mimo że debiutował w niej w 2005 roku, a tylko w tym sezonie czekał na przełamanie ponad tysiąc minut. Cuda, cuda.
Dziwne rzeczy działy się dziś w Krakowie, ale co szczególnie warte podkreślenia – Cracovia wreszcie wyglądała na zespół, który bardzo chce grać w piłkę. Jeszcze nie zawsze umiała, bo tak dobrze być nie może, jednak chciała bardzo.