Jeśli wydaje wam się, że Robert Lewandowski to jedyny pozostały nam polski akcent w tegorocznej Champions League to – mówiąc krótko – jesteście w błędzie. Dużo bliżej finału Ligi Mistrzów… A właściwie Ligi Mistrzyń jest Katarzyna Kiedrzynek. Bramkarka Paris Saint Germain, którą już kiedyś wam przedstawialiśmy.
Niespełna dwa lata później sprawdzamy, co u niej słychać.
Masz już plany na 14 maja?
– Chciałabym mieć… Wszystko zależy od tego, co wydarzy się w najbliższą niedzielę. Jeśli będzie dobrze, to będę miała nawet bardzo wielkie plany i 14 maja o godzinie 18. zagram w finale Ligi Mistrzyń.
Jeden duży krok do przodu już zrobiłyście, wygrywając 2:0 pierwszy z półfinałów i to chyba z zespołem, którego bardzo nie chciałyście wylosować.
– Wolfsburg to wielka drużyna. Elita światowej piłki kobiecej, zwyciężczynie dwóch ostatnich edycji Ligi Mistrzyń. Nie zapanowała u nas wielka radość po tym, jak się dowiedziałyśmy, że zagramy z nimi w półfinale. Był chwilowy szok, ale w sumie… Podeszłyśmy do tego na spokoju i udało nam się wygrać.
Kto to jest Nadine Kessler?
– Właśnie zawodniczka Wolfsburga.
Najlepsza piłkarka świata w 2014 roku… Taki Ronaldo kobiecej piłki?
– Ronaldo kobiecej piłki to bardziej Brazylijka Marta. Kessler gra inaczej. Jest dobra, chociaż z nami nie zagrała przez kontuzję. Teraz trzeba nastawić się na rewanż, bo droga do finału jeszcze bardzo daleka. Zaatakują nas, jak nikogo wcześniej i będzie jedna wielka wojna. Trener już po pierwszym meczu mówił, że gdyby ktoś mu dał 2:0 na wyjeździe z Wolfsburgiem, to wziąłby w ciemno i jeszcze dopłacił.
Gracie na Parc de Princes?
– Grałyśmy w ćwierćfinale. Przyszło 12 tysięcy ludzi. Boisko też pomogło, bo murawa na Parc de Princes jest jak stół prezydencki – nie wiem gdzie można znaleźć lepszą. Tym razem nam niestety nie pomoże, bo faceci grają…
Czyli jesteście w cieniu, nawet jak walczycie o finał.
– Mamy swój ośrodek, własne boisko. Jak jest możliwość, to ważne mecze gramy na Parc de Princes, ale tylko jak z czymś to nie koliduje.
Przeciętnych Francuzów obchodzą wasze sukcesy?
– Na pewno bardziej niż kobieca piłka Polaków… Największe gazety – „Le Parisien” czy “L’equipe” i tak dalej – piszą o naszych meczach. Frekwencja na trybunach i zarobki są porównywalne do naszej męskiej ekstraklasy, może nie do Legii czy Lecha ale do pozostałych już tak. Poziom rośnie i Francja jest dziś jednym z głównych kandydatów do wygrania tegorocznych mistrzostw świata. U nas w drużynie grają prawie same reprezentantki różnych krajów: Niemki, Szwedki, Włoszka, Polka, Kostarykanka, Amerykanka. Gdyby zebrać najlepszą dwudziestkę zawodniczek z Europy, kilka musiałoby być od nas.
Ale to są już gwiazdy w takim normalnym rozumieniu?
– Niektóre dziewczyny, jak Kosovare Asllani, Szwedka grająca w ataku, mają trudno, żeby przejść niezauważone przez główny plac w Paryżu. Ja nie, chociaż czasem trafi się ktoś, kto mnie pozna i za chwilę zna mnie już następnych pięćdziesiąt osób. W miasteczku, w którym mieszkam, też raczej pobawić się nie pójdę. Zwłaszcza, że to zaraz koło baru, do którego kibice PSG przychodzą na mecze.
Jak wygląda od środka kobieca Liga Mistrzów?
– Wyzwala takie emocje, że wcale bym się nie zdziwiła, gdyby w finale nagle zagrał na przykład Medyk Konin. To zupełnie inny poziom motywacji niż mecze w swoim kraju. Jeśli chodzi o organizację, wygląda dokładnie tak jak męska. Dla mnie to też wszystko jeszcze nowe i zaskakujące. Może za parę lat, kiedy będę grała w niej po raz piąty albo szósty, będzie to dla mnie już normalne. Teraz jest „wow”. Boże, o czym tu zresztą mówić – półfinał Ligi Mistrzów. Kiedyś nie pomyślłabym, że mogę znaleźć się w takim miejscu.
Piłkarze PSG wam kibicują?
– Niektórym zdarza się przyjść na nasze mecze. Thiago Silva czy David Luiz byli na przykład na Lyonie. Pojawiają się też byli piłkarze, jak Liliam Thuram czy Fabien Barthez, ale ogólnie to cię rozczaruję – prawie się nie znamy.
No nie…
– Drużyna męska trenuje na Camp des Loges, parę minut od Saint Germain En Laye. Tam jest główny ośrodek treningowy PSG. My mamy swój, osobny. Też dobrze zadbane boisko, szatnie, siłownie, basen, masaże, ale w zupełnie innym miejscu. Nie przyjaźnimy się na co dzień, raczej spotykamy okolicznościowo wypełniając klubowe obowiązki – czy to na wydarzeniach organizowanych dla sponsorów, czy na meczach. Czasami my pójdziemy pokibicować chłopakom, czasami oni nam. Patrzmy realnie… Chociaż jest planowany jeden daleki wyjazd w te wakacje.
Integracyjny?
– Piłkarski.
Ostatnio już byłyście na jednym nie całkiem piłkarskim.
– Tak, w Katarze. Chodziło tak naprawdę o pokazanie, że Katar jest sponsorem klubu. Wcześniej byli tam piłkarze nożni i ręczni, teraz przyszła kolej na nas. Miałyśmy masę atrakcji, ale wszystko podporządkowane obowiązkom wobec klubu – najpierw trening, później jakieś spotkania, media, wywiady, wyjazdy. Chciałabym jeszcze kiedyś do Kataru wrócić, bo to naprawdę kraj z kosmosu, gotowy na wszystko. Boiska do każdej dyscypliny, hale. Oni są z innej planety.
Macie jakieś bajeczne premie za zwycięstwo w Lidze Mistrzów?
– Kobiet nie trzeba motywować pieniędzmi. Czuję, że jeśli wygramy rewanż z Wolfsburgiem to finał też będzie nasz. To widać po zespole, mobilizacja jest już maksymalna. Tym bardziej, że cele, które mieliśmy we Francji zostały głupio zaprzepaszczone. Przegrałyśmy mistrzostwo z Lyonem, niespodziewanie odpadłyśmy też z Pucharu Francji. W Lidze Mistrzyń trzeba to zrekompensować i zrealizować nasze aspiracje.
I co dalej? Zostajesz we Francji?
– Możesz napisać, że wracam do Polski.
Ale przecież nie wracasz.
– Rozmawiamy, bo kontrakt mam do czerwca. Niesamowicie szybko minęły te dwa lata. Czuję się już prawie jak u siebie, gadam po francusku. Jak tylko idę coś załatwić i wiem, że to będzie coś trudnego, zaznaczam, że nie mówię, po czym zostaję bardzo miło przywitana i pochwalona, że jednak sobie radzę. To taka moja sprytna taktyka… Naprawdę, polecam wszystkim dziewczynom taki wyjazd, bo nie dość, że to świetna przygoda i nauka, to jeszcze piłkarsko w całkiem innym świecie.
Rozmawiał Paweł Muzyka