Podolińskiemu i Kieresiowi wybrano dobry moment na ewakuację z Ekstraklasy. Obaj panowie prowadzili swoje (do niedawna) zespoły od początku sezonu, obaj pikowali, obaj w końcu nie potrafili wydostać się z dna, ale spadek – bo chyba wyłoniło nam się dwóch najpoważniejszych kandydatów – zostanie oficjalnie zapisany na konto innych szkoleniowców. O Cracovii pisaliśmy w ostatnim czasie wielokrotnie, natomiast dzisiejszy mecz Bełchatowa tylko potwierdził, że i tę drużynę trudno traktować poważnie w kontekście walki o utrzymanie. Paczkę Zuba dzieli co prawda jeszcze jeden punkt od ostatniego Zawiszy, ale wiosenny bilans mówi wszystko. Mamy tu do czynienia z najbardziej żenującym aktualnie zespołem ligi. Jedna wygrana i osiem porażek. Time to say goodbye?
Jedyne atuty Bełchatowa to dziś Cracovia i – myślenie życzeniowe – ewentualnie Zawisza. W samej drużynie i na ławce trudno ich szukać. Defensywa jest tak podziurawiona, że cieknie już z każdej strony, środek pola z Rachwałem i Sawalą nie daje nic ani z tyłu, ani z przodu, a i atak przestał funkcjonować. Z GKS-em jest już tak źle, że Zub na skrzydło posłał dziś dość statycznego Olszara, więc sygnał był czytelny – atakujemy Makiem. Tylko ten jeden Mak – choć ambicji nie można mu odmówić – sam drużyny nie pociągnie. – Nie wiem, na co czekamy. Aż Górnik strzeli drugą? Trzecią? Wygląda to tak, jakby Górnik chciał nas dobić, a my się poddajemy – lamentował Michał po pierwszej połowie, a potem niewiele się zmieniło.
Jedyne zagrożenie, jakie stworzył dziś Bełchatów, to dwa strzały z dystansu. Wolny Poźniaka i wolej Zbozienia. Ewentualnie kilka zrywów Maka. To by było tyle. Na domiar złego w 70. minucie – gdy limit zmian był już wyczerpany – urazu doznał Piech. Pół biedy, że GKS kończył w dziesiątkę – bo i tak pewnie by dziś nie wygrał. Gorzej jednak, jeżeli kontuzja snajpera okaże się poważna. W takim wypadku proponujemy zgasić światło, zamknąć drzwi i zakończyć ligę już teraz. Bez Piecha Bełchatów istnieje dziś tylko teoretycznie.
Górnik natomiast ma się całkiem nieźle. Sam wynik 2:0 z outsiderem może i nie mówi wiele, ale styl, jaki pokazała dziś drużyna Warzychy, był naprawdę przyzwoity. Świetnie spisał się zwłaszcza autor dwóch asyst, Robert Jeż, który przy pierwszej bramce zademonstrował, co oznacza patrzenie peryferyjne, a przy drugiej wiedział, gdzie się znaleźć, by… zostać nabitym przez Rachwała. Pierwszą akcję skończył niezły dziś Kosznik, drugą Szeweluchin. Solidnie spisywała się przy tym defensywa z bezbłędnym Steinborsem na czele, który po cichu pracuje na miano czołowego bramkarza Ekstraklasy. To wszystko wystarczyło, by zabrzanie znów wskoczyli do górnej połówki. Pytanie na jak długo – za tydzień Pogoń, a potem Zawisza.
Fot. FotoPyK