Osiemnaście lat dziesiątki kolejnych piłkarzy przewijających się przez Real Madryt czekały na zdobycie tego trofeum. W Hiszpanii Copa Del Rey cieszy się dużym poważaniem. Nikt nie odpuszcza, nie wystawia rezerw. Wszyscy starają się grać na maksa. W 2011 roku Królewskim w końcu się udało. I to jeszcze w wielkim stylu, bo po zwycięskim El Clasico z Barceloną w finale. Urządzili festę, radości było co nie miara, aż do momentu kiedy upragniony puchar znalazł się pod kołami klubowego autokaru.
W 1993 roku, kiedy ostatni raz sięgali po trofeum, wygrali z Realem Saragossą. Jedenaście lat później, znów w finale, spotkali się z tym samym przeciwnikiem, jednak mimo bycia oczywistymi faworytami, ponieśli porażkę. W 2011 roku trafili na Barcelonę, z którą wcześniejsze mecze w tamtym sezonie raczej nie należały do najprzyjemniejszych. Na Estadio Santiago Bernabeu było 1:1, a na Camp Nou… kompletna miazga. Wygrana 5:0 w El Clasico to chyba ten moment, który dzisiejsi kibice Blaugrany wspominają z najszerszym uśmiechem.
Tym razem mecz był wyrównany i jak na hiszpański klasyk dość nietypowy. W 90 minutach nie padła bowiem choćby jedna bramka. Spotkanie musiała rozstrzygnąć dogrywka, w której Angel Di Maria podał do Cristiano Ronaldo, a ten strzelił zwycięskiego gola. Finał został zapamiętany jako stratosferyczny mecz bramkarzy – Ikera Casillasa i Jose Pinto – którzy bronili jak natchnieni.
Niestety, tak jak napisaliśmy na początku – piłkarze z Madrytu niezbyt długo cieszyli się zdobytym trofeum. W mieście urządzono wielkie świętowanie na dachu piętrowego autokaru. Było wesoło, były śpiewy, były race. Puchar wędrował z rąk do rąk, wznoszony w górę w geście triumfu, aż trafił do Sergio Ramosa. Ten stanął z przodu, wzniósł nad głowę i… upuścił. Wprost pod koło pojazdu. Wesoły autobus musiał się zatrzymać, a puchar – nieco zniekształcony – trafił do klubowego muzeum.