Jeden z tych piłkarzy, których nie dało się nie lubić. W pewnym momencie był jednym z najlepszych na świecie, a nawet najlepszym – w 1999 roku odebrał przecież Złotą Piłkę. Gdziekolwiek się nie pojawił, odnosił sukcesy. Na koncie ma nawet mistrzostwo… Uzbekistanu. Dziś 43. urodziny obchodzi Rivaldo, mistrz świata z 2002 i wicemistrz z 1998 roku.
Historia jego dzieciństwa jest dość znana i wpisuje się w stereotyp brazylijskiego piłkarza. Takiego, dla którego piłka była jednym z naprawdę nielicznych sposobów wyjścia ze skrajnego ubóstwa. Jego przypadek był jednak szczególny. Szczególnie smutny i poruszający. Rodzice nie mieli pieniędzy na nic, dosłownie. Nawet na podstawowe produkty, nie mówiąc już o piłce czy korkach dla syna. On wykazał się jednak niebywałą ambicją, chodząc po ulicach i kopiąc dosłownie wszystko, co się dało. I nie musiała to być markowa futbolówka. Był dzieckiem faweli.
Z powodu niedożywienia stracił kilka stałych zębów. Ale nie poddawał się. Potrafił przejść PIĘTNAŚCIE KILOMETRÓW, tylko po to, żeby iść na trening. Piłka była czymś, co trzymało go przy życiu. Kiedy miał piętnaście lat ono kopnęło go w tyłek po raz kolejny. W wypadku samochodowym zginął jego ojciec. Rodzina straciła jedynego żywiciela. Jego rolę musiał przejąć mały Victor, sprzedając napoje i słodycze na plaży.
Karierę rozpoczął mając szesnaście lat, kontraktem z Paulistano, chociaż trenerzy mówili wprost – ten chłopak jest za słaby. Tak naprawdę odpalił dopiero pięć lat później. Wtedy jego krzywy chód stał się charakterystyczny i nadał jego grze specyficznego stylu. No i miał fantastyczną lewą nogę.
Potem było już tylko pięknie. Tytuły, wyróżnienia… No dobra, zdarzyło się, kiedy na Rivaldo z pogardą patrzył cały świat. Mistrzostwa świata w Korei i Japonii, mecz fazy grupowej z Turcją. Hakan Unsal kopnął piłką w jego udo, a on zaczął zwijać się z bólu tak, jakby oberwał piłką lekarską w twarz. Sędzia wyrzucił Turka z boiska.
Poza tym był mistrzem Brazylii, Hiszpanii (2 razy), Grecji (3 razy) i Uzbekistanu (3 razy). Tytułu nie zdobył z Milanem, ale odbił sobie wzniesieniem pucharu Ligi Mistrzów. W 2012 roku podpisał kontrakt z angolskim Kabuscorp, stając się prawdopodobnie najlepiej opłacanym piłkarzem w historii afrykańskiej piłki. Wszystko w dobie kryzysu, stąd uzasadniona fala krytyki. Ostatecznie przedłużającą się karierę zakończył w tamtym roku, w wieku 42 lat.