– Gdybyśmy z Legią znów zagrali na takim piasku, to mecz wyglądałby o wiele gorzej, bo nie dałoby się nic zrobić z piłką. I wtedy wszyscy by narzekali. Inna sprawa: dlaczego trzeba było tyle chodzić i narzekać? Ciągle słyszeliśmy, że nic z tą murawą się nie da zrobić. Proszę, jednak się da. Wszyscy psioczyli na stan boiska i słyszeli w odpowiedzi, że tak być musi. Inni umywali ręce, nie podejmując nawet próby działania. To było irytujące. Nagle się okazało, że możemy mieć murawę w dobrym stanie – mówi w rozmowie z Weszło Maciej Makuszewski, piłkarz Lechii.
Widzę po twoich wypowiedziach, że meczem z Legią odżyłeś.
– Bo najwyższy czas odżyć. Od początku rundy szukam formy i chcę wejść poziom wyżej. Teraz właśnie czuję, że idę do góry. Ten zwycięski gol z Legią mnie podbudował i dał mi mocnego kopa.
Z tą formą to od dawna jest tak, że jej szukasz. Masz problem z grą na równym poziomie.
– Fakt, nie gram w każdym meczu tego samego. Niby wciąż nie wygląda to źle, niby nie odstaję, ale to nie jest najwyższa dyspozycja. A na ten brak powtarzalności nie mam recepty. Może teraz ta Legia coś zmieni?
Po meczu mówiłeś o spełnionym marzeniu. Było nim ukłucie Legii?
– Raczej gra przed tak dużą publicznością, ponad 36 tysiącami ludzi i przy takiej atmosferze. Cała ta otoczka była jak ze snu. Kiedyś marzyło się o tym, żeby wystąpić na takim stadionie, przeciwko dobrej drużynie i strzelić zwycięskiego gola, jeszcze w końcówce. Takie rzeczy to dotychczas widziałem tylko w dobrych filmach!
Gol w końcówce dostarczył sporo emocji, ale nie oszukujmy się: oszałamiające widowisko to nie było.
– No nie, ale też nie ma co marudzić. Spotkały się dwie silne drużyny, skoncentrowane w tyłach i czekały na sytuacje. Sam mecz nie był na najwyższym poziomie, ale przyszło wielu ludzi i cała ta otoczka podniosła poziom widowiska. Gdybyśmy takie spotkanie rozegrali przy pustych trybunach, każdy kręciłby nosem. A tak, wspólnie daliśmy radę. I myślę, że kibicom – skoro wygraliśmy z Legią w takich okolicznościach – też się podobało.
Akcja o ustalaniu nowego rekordu frekwencji w Gdańsku to też sygnał, że Lechia jako klub się rozwija.
– I to w wielu aspektach. Mamy trenera, który pracuje z zespołem, byśmy weszli na wyższy poziom. Dział marketingu też wykonuje dobrą robotę, a tłumy, jakie udało się przyciągnąć na stadion, pewnie dały tym ludziom kopa. Lechia wciąż jest w budowie, a frekwencja pokazuje, że wszystko zmierza w dobrą stronę.
Nie możesz też już narzekać na murawę. Kto przywiózł te dwie taczki piasku, o których mówiłeś?
– No na pewno nie ja! Nie ukrywajmy, dotychczasowy stan boiska nam przeszkadzał. Gdybyśmy z Legią znów zagrali na takim piasku, to mecz wyglądałby o wiele gorzej, bo nie dałoby się nic zrobić z piłką. I wtedy wszyscy by narzekali. Inna sprawa: dlaczego trzeba było tyle chodzić i narzekać? Ciągle słyszeliśmy, że nic z tą murawą się nie da zrobić. Proszę, jednak się da. Wszyscy psioczyli na stan boiska i słyszeli w odpowiedzi, że tak być musi. Inni umywali ręce, nie podejmując nawet próby działania. To było irytujące. Nagle się okazało, że możemy mieć murawę w dobrym stanie.
I tak budujecie, jak pisze dziś prasa, twierdzę w Gdańsku.
– Przy takim wsparciu kibiców, jak w ostatnim meczu, ta twierdza powinna pozostać długo niezdobyta.
Wyszliście z trudnej sytuacji, z czternastego miejsca na koniec roku. Co się wydarzyło zimą?
– Na koniec rundy usiedliśmy wspólnie i szczerze porozmawialiśmy o tym, jak przygotować się zimą, jak ważny to będzie czas i co możemy zrobić, by wiosna była lepsza. Wtedy sytuacja była tak dramatyczna, że wszyscy pukali się w czoło i pytali: „Gdzie ta Lechia? Oni nic już nie ugrają”. Miejsce w ósemce miało być cudem, a dziś jest realnym celem. To efekt ciężkiej pracy, przygotowania mentalnego, naszej determinacji i pomocy klubu, który wierzył, że możemy powalczyć. No to walczymy.
Dziś też tworzycie drużynę. Wcześniej wydawało się, że macie grupki i podziały, że brak wam integracji.
– Były w szatni problemy komunikacyjne i charakterologiczne. Wzięło się to stąd, że przyszło wielu piłkarzy z różnych krajów, o różnej kulturze i obyczajach. Zanim znaleźliśmy wspólny język i styl pracy, upłynęło trochę czasu. Myślę, że wszystko to, co działo się od grudnia, było przełomowe dla atmosfery w zespole.
W twoim debiucie przeciwko Pogoni, nieco ponad roku temu, byli z jedenastki na Legię tylko Janicki i Wiśniewski. To też wiele mówi.
– Mówi, że klub się przebudowuje i chce się rozwijać. Decyzję tutaj podejmowali włodarze i różni trenerzy, bo ja też kilku poznałem. Ja widzę, że klub idzie do przodu, inwestuje i ma plany na ten biznes. Już w poprzednim sezonie zajęliśmy czwarte miejsce.
Mówisz o różnych trenerach. Przyznasz, że nie zawsze byli to właściwi ludzie na właściwym miejscu?
– Ciężko mi się odnieść. Być może niektórym nie było pisane odnieść w tym klubie sukces, a pójdą do pracy gdzie indziej i pokażą, że wykonują dobrą pracę.
Przychodząc do Lechii mówiłeś, że Mariusz Piekarski przedstawił ci ambitne plany i ciekawy projekt w klubie. Myślałeś, że pójdzie to szybciej?
– Nie znam się na prowadzeniu klubu piłkarskiego i nie wiem, ile potrzeba czasu. Ale patrzę na Manchester City, który też chciał szybko zbudować europejską potęgę. W Lidze Mistrzów nie radzą sobie kompletnie, w Anglii też mają kryzys. Zdobyli dwa mistrzostwa zdobyli i co dalej? Klub ma ogromne środki finansowe, ale recepta na sukces nie istnieje. Nie jest też tak, że szejk przejmuje PSG i wygrywa wszystko, co się da. Nie wygrywa. A ludzie z Lechii pokazują, że mają cierpliwość i ambitne plany – nie na rok czy dwa, tylko w dłuższej perspektywie.
Macie potencjał na europejskie puchary?
– Ciężko stwierdzić, bo nikt dziś nie myśli o pucharach. Mamy swoje cele i chcemy być w ósemce. A to, czy ugramy coś więcej, pokaże przyszłość.
Strasznie zachowawczy jesteś…
– Bo nie chcę zapeszać. Nie pompujemy się po Legii i nie ma w nas hurraoptymizmu. Nikt nie zamierza też teraz opowiadać, jacy to nagle zrobiliśmy się silni. Pokora i konsekwencja to podstawa. Nie możemy urosnąć zbyt mocno tylko po jednym meczu.
Trener Brzęczek zaszczepia w was takie nastawienie?
– Tak. Dużo nam mówi o pewności siebie i wierze we własne umiejętności. One po zwycięstwach muszą rosnąć. Ale – raz jeszcze – kluczowe są pokora, konsekwencja i dystans. Po jednym meczu jesteś bohaterem, a po kolejnym będą chcieli wywozić cię na taczkach.