W Realu mogą się pochwalić tercet BBC, w Bayernie dziś narodził się ADB (a nawet: BAD). Alonso, Dante i Boateng. Czyli trójka, która po środowym meczu w Porto mogłaby otworzyć Klub Nieudolnych Zagrań. To przez ich błędy Bawarczycy muszą teraz drżeć, czy z Ligą Mistrzów nie pożegnają się już w ćwierćfinale…
Wydawało się, że trudno o łatwiejszego rywala dla Bayernu niż Porto. Brak Alaby i Schweinsteigera w środku pola? Bez Robbena i Ribery’ego jako motorów napędowych? Podopieczni Guardiola i tak mają obowiązek wygrać – mówili. To, że wypadło kilku kluczowych piłkarzy, miało zejść na drugi plan. To, że Bawarczycy skromnie wygrali w Dortmundzie, a w Pucharze Niemiec przeszli Leverkusen dopiero w rzutach karnych, również.
Prawda jest jednak brutalna: to był jeden z najsłabszych meczów Bayernu prowadzonego przez Guardiolę. Bezradność, jedna wielka bezradność.
Oprócz bezradności, były przede wszystkim błędy. Xabi Alonso już na dzień dobry jako ostatni obrońca (!) próbował kiwać. Kiwnął w taki sposób, że po chwili Manuel Neuer zastanawiał się, czy nie wyleci z boiska (nie wyleciał), a i tak musiał wyjmować piłkę z siatki po rzucie karnym. Błysnął więc pan „A”, za chwilę znak życia dał też pan „D”. Dante nie potrafił zapanować nad futbolówką i stracił ją na rzecz Quaresmy. Stęskniliście się za Portugalczykiem strzelającym fałszem? Przy jedenastce byłoby mu o to trudno, ale w sytuacji sam na sam z Neuerem wykorzystał to idealnie.
I co? 2:0. Dla Porto. Po dziesięciu minutach.
Bawarczycy tak zły początek zanotowali ostatnio w kwietniu 2010 roku. Wtedy też w 1/4 Champions League przegrywali z Manchesterem United, ale wtedy awansowali dalej. I przegrali dopiero w finale.
Dziś pytanie, czy Bayern w ogóle stać na finał, wydaje się zasadne. Trzy fatalne błędy w obronie (trzeci autorstwa Boatenga) kosztowały utratę trzech goli. Bawarczycy odpowiedzieli jednym, po akcji skrzydłem Boatenga strzelił Thiago. I jeśli założymy, że o dzisiejszym występie piłkarzy Guardioli napiszemy tylko dobrze… w tym miejscu powinniśmy zakończyć tekst. Bo Bayern był dziś naprawdę słaby. Obrońcy strasznie się mylili, środek pola nie był w stanie przejąć kontroli, a ofensywa nie istniała. Nie istniał – przy agresji, pressingu i świetnie zorganizowanej grze – cały zespół gości. Masa niewymuszonych błędów, strat i niedokładnych podań. Nawet to, że brakło czołowych piłkarzy, brzmi jak marne wytłumaczenie.
A Porto? Portugalczycy pozostają w tej edycji Ligi Mistrzów niepokonani. I widząc, w jakim stylu przedstawili się Bawarczykom (wygrali 3:1, mogli wygrać wyżej), rozbudzili nasze apetyty. Półfinał jest na wyciągnięcie ręki.
***
Ponoć gdzieś w Europie istniały miasta, w których ludzie wierzyli. W których lokalni szaleńcy szli przez ulice z okrzykiem na ustach: “PSG pokona Barcelonę”. Bez Ibrahimovicia. Bez Verattiego. Bez Thiago Motty. Ot tak, wyjdzie na Parc de Princes, zneutralizuje Messiego, pozbawi zębów Suareza i nakryje czapką Neymara. Rozmontuje defensywę, wykorzysta instynkt strzelecki Cavaniego i bezceremonialnie pozbawi szans w rewanżu, albo chociaż ogra u siebie wielką Barcelonę.
Cóż. Szczerze podziwiamy tych, którzy wierzyli. Dziś PSG pokazało swoją siłę bez Ibrahimovicia. Dziś PSG pokazało stabilność defensywy dodatkowo osłabionej urazem Thiago Silvy. Dziś PSG udowodniło, że potężne inwestycje nie do końca załatwiają sprawę, tym bardziej gdy po drugiej stronie barykady stoją zarówno ogromne pieniądze, jak i fenomenalne produkty katalońskiej fabryki talentu.
Moglibyśmy napisać, że paryżanie mieli swoje szanse. Moglibyśmy przyznać, zresztą zupełnie zgodnie z prawdą, że gdyby nogi Cavaniego składały się z kości i mięśni zamiast drewna, prawdopodobnie PSG wciąż żyłoby nadziejami przed rewanżem na Camp Nou. Po co jednak się oszukiwać? Po co tworzyć ułudę, że gospodarze mieli przez te dziewięćdziesiąt minut cokolwiek do powiedzenia? Równorzędnymi rywalami dla Barcelony są obecnie magicy z Madrytu, którzy nie tak dawno do końca walczyli na stadionie lidera ligi hiszpańskiej. Równorzędnymi rywalami w każdej chwili mogą się stać żołnierze “Cholo” Simeone, czy Bayern, mimo dzisiejszej porażki. Ale z pewnością kimś takim nie jest PSG osłabione w dodatku brakiem trzech czy nawet czterech kluczowych zawodników.
Jak zrecenzować ten mecz? Właściwie udałoby się zmieścić pełny i oddający sytuację na murawie skrót w kilkunastosekundowej kompilacji kompromitowania Davida Luiza przez Luisa Suareza przy obu golach. Canal+. Albo nawet Canal++. Dwa tunele, dwa gole, pozamiatane. Najgorsza w tym wszystkim jest świadomość, że… Ciężko uwierzyć, by Ibrahimović wstawiony za Cavaniego nie ukłuł chociaż raz. By choć raz nie znalazł się gdzieś w szesnastce Barcelony i nie przywrócił gospodarzom nadziei może nie na zwycięstwo, może nie na awans, ale chociaż na jakąkolwiek walkę w rewanżu.
Niestety. Futbol widział wiele cudownych powrotów, ale zwycięstwo PSG, tego PSG na Camp Nou 3:0… Cóż, mamy wrażenie, że prędzej Tomasz Wieszczycki strzeli setnego gola w Ekstraklasie. Rozjechane. Zaorane. Dominacja, ciągłe ataki, zarówno dynamiczny press i momentalne kontry po przechwytach, jak i mozolnie budowane ataki pozycyjne z tym charakterystycznym katalońskim przyspieszeniem. Zresztą, posiadanie piłki w granicach 63%, przewaga w strzałach celnych, w strzałach niecelnych, nawet w słupkach. Honorowy gol po strzale bocznego obrońcy i jeszcze rykoszecie.
Nie ma co się znęcać. PSG – Barcelona 1:3. Właściwie wystarczy. Po obejrzeniu połowy pierwszych czterech ćwierćfinałów: jeśli w kolejnej fazie będziemy mieć do czynienia ze starciem Katalonii z Madrytem… Nie możemy się doczekać.