Reklama

Xavi, Toure, Alves, Eto’o, a dziś Sandecja. Niesamowita historia Armanda Elli Kena.

redakcja

Autor:redakcja

13 kwietnia 2015, 00:38 • 18 min czytania 1 komentarz

Rok 2010. Katalońska “La Vanguardia” pisze o “synach” Samuela Eto’o, którym najbliżej do pierwszej drużyny Barcelony. Na YouTube pojawiają się pierwsze kompilacje kameruńskiej perły wychowanej w La Masii. – Gael Etock i Armand Ella Ken od początku pokazywali, że mogą zostać gwiazdami – podkreślają barcelońscy dziennikarze. Edukację przeszedł w La Masii. Trenował z Guardiolą, Iniestą, Xavim i Alvesem. Odbijał się od Toure, uczył od Abidala, a w szkole mijał z Bartrą i braćmi Alcantara. Drogę wskazał mu Eto’o, a potem dość nagle z niej wypadł. Dziś próbuje się odbudować w Sandecji Nowy Sącz. Armand Ella Ken opowiada swoją niesamowitą historię.

Xavi, Toure, Alves, Eto’o, a dziś Sandecja. Niesamowita historia Armanda Elli Kena.

Armand, co ty tu właściwie robisz?

Skomplikowana historia. Wszystko układało się idealnie, aż – po siedmiu latach pobytu w Barcelonie – pojechałem na reprezentację i doznałem poważnej kontuzji. Zerwałem więzadła poboczne w kolanie. Miałem 17 lat i momentalnie mnie sparaliżowało. Wypadłem praktycznie na rok. Cały rok! Trzeba znaleźć dużą siłę w głowie, by wrócić na poziom sprzed urazu, a kiedy grasz w Barcelonie, jest jeszcze trudniej. Doszedłem do siebie, ale nie wiedziałem co robić. Zgłaszali się różni agenci. Miałem mętlik w głowie. W końcu jeden powiedział: – Chce cię klub z Ukrainy, ważna liga, najwyższy poziom, będziesz grał, wzmocnisz się fizycznie, zobaczą cię z Szachtara i Dynama…

– Idealnie. Jadę.

Po roku bez gry taka propozycja wydawała mi się dobra.

Reklama

Hasło „Barcelona” otwiera drzwi.

W Barcelonie usłyszałem: „byłeś przykładem dla wszystkich młodych, ale rozumiemy twoją decyzję. Rozumiemy, że chcesz grać”. Nie chciałem za wszelką cenę zostać w Hiszpanii. Po rehabilitacji najważniejsza była gra. Dlatego powiedziałem: „zawdzięczam temu klubowi wszystko, ale teas się pożegnać”. Nie miałem jednak najlepszych doradców.

No właśnie – nie mogłeś trafić do Segunda Division albo – nie wiem – gdzieś do Portugalii? Taki kierunek wydawałby się najbardziej naturalny.

Miałem taki plan. Chciałem pograć gdzieś niedaleko Hiszpanii, ale agenci – jak się później okazało – nie myśleli o mojej przyszłości, tylko o pieniądzach. Nie dostawałem żadnych ofert. Może ktoś się mną interesował – słyszałem pogłoski, że agent musi mi coś załatwić – ale widzisz… Decisiones. Nic do mnie nie docierało. Nie chcę jednak wszystkich obwiniać o tę Ukrainę, bo sam się zdecydowałem na Karpaty Lwów. Na początku wydawało się, że będzie dobrze. Usłyszałem od prezesów: „widzimy twój potencjał, chcemy cię, dostaniesz czteroletni kontrakt, ale musisz wrócić do formy”. Pierwsze pół roku miałem trenować z pierwszym zespołem, a grać w rezerwach. Idealnie. Po tym czasie chciałem się jednak w końcu wybić do pierwszej drużyny A.

Co stanęło na przeszkodzie?

Trener rezerw, Igor Jovicević, był super. Grał w Realu, mówił po hiszpańsku i świetnie się dogadywaliśmy. Pierwsza drużyna też była fajna – z wieloma obcokrajowcami – ale na boisko ciągle wychodzili ci sami, notowali takie same wyniki, a zespół walczył o utrzymanie. Nie wytrzymywałem tego. Koledzy z rezerw pytali: „dlaczego nie grasz?”. Trener miał jednak „swoją” drużynę. Na chwilę nawet do niej wskoczyłem, ale potem go wyrzucili, zatrudniając starszego pana od lat związanego ze Lwowem. To był koniec. Dla niego liczyli się tylko Ukraińcy. Wzmacniałem się fizycznie, wyglądałem coraz lepiej, ale widziałem, co się dzieje. Jeden odchodzi, drugi wpada w konflikt z klubem… Czułem, że nie prowadzi to do niczego. Mogłem się zgodzić na obniżkę kontraktu i nawet zostać, ale nie w tym wieku! Miałem 19 lat, a nie 28, żeby dalej czekać i zarabiać. Nie mogłem myśleć tylko o pieniądzach.

Reklama

I trafiłeś na Węgry, gdzie też ci nie poszło.

Ten sam agent załatwił mi Kaposvar. Nie mogłem już myśleć, że jestem piłkarzem z Barcelony, więc z góry dostanę miejsce. Powiedziałem, że powalczę. Strzelałem gole w sparingach, wszystko było w porządku, aż na dwa tygodnie przed sezonem trener sprowadził na moją pozycję dwóch Rumunów od tego samego agenta. Wszyscy już wiedzieli, co się będzie działo. Zderzyłem się jeszcze na treningu z kolegą i z powodu drobnego urazu wypadłem na tydzień. Wracam, przychodzi weekend, nie ma mnie w kadrze meczowej. Mijają trzy tygodnie, nic się nie zmienia. Powiedzieli, że skoro nie gram, przestaną mi płacić. Odpowiedziałem trenerowi wprost: „przegrał pan cztery mecze z rzędu, a nie dokonuje żadnych zmian. Żadnych! Przecież ten klub ma się utrzymać. Z całym szacunkiem, rozumiem, że ma pan swoją wizję, ale nie pozwolę, by ktoś spierdolił mi życie. Jeśli zostanę na Węgrzech, to zaraz zaczną mówić, że Armand stracił kolejne miesiące. Po co mi to?”.

Faktycznie nie płacili?

Wcześniej dostawałem 10 tysięcy euro miesięcznie, więc miałem za co żyć. Nie rozwaliłem tego jak szaleniec. Nie chciałem jednak zgłaszać sprawy do FIFA. Nie chciałem figurować jako gość, który sądzi się z klubami. Wolałbym, żeby wspominali mnie jako dobrego człowieka. Gościa na dychę – jak mówią Hiszpanie. Tio diez. Wróciłem do Lwowa, dogadałem się też z Karpatami, rozwiązałem umowę, ale zostałem na Ukrainie. Poznałem tam narzeczoną i – by podtrzymać formę – zacząłem trenować z czwartoligowcem. Trener tej drużyny znał kogoś z Sandecji i dostałem zaproszenie na testy. Powiedziałem, że potrzebuję czterech dni, by się pokazać. Zdziwili się, ale żeby trener ocenił piłkarza, wystarczą dwa. Po treningu prezes zaproponował podpisanie kontraktu. Tak zrobiłem. To dla mnie nowy początek.

558952_351634361603319_566040167_n

Do tej pory grałeś rzadko, ale kiedy już przebywałeś na boisku, zostawiłeś raczej pozytywne wrażenie. Ludzie z klubu mówią, że w wielu pojedynczych akcjach myślisz szybciej od kolegów i na tym paradoksalnie tracisz.

Chciałem się pokazać. Nikt nie dałby mi od razu miejsca w składzie. Trzeba znać swoje miejsce. Trenowałem na najwyższym poziomie, ale po cichu. A czy myślę na boisku szybciej niż inni? Tak, ale to normalne. Każdy z Barcelony to wynosi. Tam szybkie myślenie jest najważniejsze, ale kiedy grasz gdzie indziej, musisz dostosować się do kolegów. Na początku było trudno, ale teraz już mamy ten feeling. Dopiero po treningach zaczynasz widzieć, że ten zawodnik nie lubi, gdy grasz mu na tę nogę, ten lubi długą piłkę, ten schodzi do środka, ten się cofa… Ważne, by znać te cechy. Wydaje mi się jednak, że w wyższej lidze grałoby się łatwiej. Mam nadzieję, że Sandecja pozwoli mi się wybić, ale – jak na Węgrzech – wiem, że muszę sobie na to zapracować.

Na której pozycji czujesz się najlepiej?

Na wszystkich w ofensywie. Dziewiątka – super, oba skrzydła – tak samo, dziesiątkę też uwielbiam.

Która noga lepsza?

Gram obiema. Ale – wracając – uwielbiam prawe skrzydło. Zejścia do środka, wrzutki, strzały…

Oglądając twoje filmy z juniorów, przypominałeś mi Adamę Traore. Bardzo eksplozywny zawodnik – dostaje piłkę na skrzydle, a potem szuka rajdu, wykorzystując przy tym swoją siłę. Ty na żywo nie wyglądasz jednak na tak silnego, by korzystać z tej mocy.

Eksplozywny, mówisz… To pewne automatyzmy. Oglądałeś moje wideo z juniorów, ale tam można sobie pozwolić na więcej. Więcej rajdów, polotu czy improwizacji. Potem dojrzewasz i coraz bardziej liczy się taktyka. Nie możesz tak często przejmować piłki na połowie boiska i szukać dryblingu. Wytną cię. Gwarantuję. Trzeba częściej myśleć. Nie wiem, czy przez kontuzję straciłem szybkość. Może trochę. Nauczyłem się jednak grać z większą korzyścią dla drużyny. Czy jestem szybki? Tak. Potrafię się błyskawicznie przedostać do ataku? Tak. Ale częściej zadaję sobie pytanie, czy to dobry moment, by ruszyć. Filmiki są fajne, ale nie można się nimi w pełni sugerować.

Rzadsze podejmowanie ryzyka to na twojej pozycji największa różnica pomiędzy wiekiem juniorskim a seniorskim? 

Zawsze trzeba ryzykować. Jeżeli grasz w ofensywie, a nie ryzykujesz, to nie dojdziesz pod bramkę. Nie chcesz ryzykować – wracaj do tyłu. A nawet jak wrócisz, np. na boczną obronę, to i tak będziesz musiał podejmować ryzyko, bo dziś każdy boczny obrońca atakuje. Nieważne jest „czy”, tylko „gdzie”. W pewnych miejscach ryzykować musisz, a w innych nie możesz. Kwestia dojrzałości. Ci, którzy najdłużej przetrzymują piłkę, czekając na możliwość rajdu, zaliczają najwięcej strat.

W Widzewie kilka lat temu pojawił się taki chłopak, Fernando Arriero, który też grał w juniorach Barcelony. Nie przebił się, ale słyszałem od jego trenera, że na treningach przewyższał kolegów pod względem myślenia na boisku. To jednak go zgubiło, bo dziś gość już nie gra.

Barcelona tego uczy. Szybka gra. Podania. Toque, toque. Zanim dostaniesz piłkę, musisz wiedzieć, co się dzieje, a kiedy już ją otrzymasz, musisz mieć świadomość: albo dwa kontakty, albo jeden. Nie możesz się obracać, szukając podania. Nie możesz holować. Wszystko wiesz od razu. Nie mając piłki, obserwujesz przecież całe boisko. Mając ją natomiast, wszyscy twoi koledzy się poruszają. Nikt nie stoi. W meczach Barcelony wszyscy grają. Nie ma takiej sytuacji, że ktoś powie: „jestem obrońcą i nie podłączam się do ataku”. Obrońcy też go konstruują, ale czasem w pierwszej fazie. To cała filozofia klubu – tworzenie gry, poruszanie się po boisku, a indywidualne umiejętności dochodzą później. Każdy daje coś ekstra od siebie, ale dostosowuje się do pierwotnych zasad.

Które treningi w Barcelony najwięcej ci dały?

Podam taki przykład – w każdym klubie pracuje się nad fizycznością. W Barcelonie też? Też, ale zupełnie inaczej. Niektórzy myślą, że jeśli przed sezonem będziesz biegał, to się wzmocnisz. To prawda, poprawisz poziom cardio, ale biegając z piłką też podciągasz się w tych wszystkich aspektach. A przy odpowiednim treningu jesteś jeszcze bardziej zmęczony niż po zajęciach na siłowni.

Mourinho twierdzi, że piłkarz zderzając się np. z kolegą na treningu, przyjmuje na siebie dużo większy ciężar niż na siłowni podczas ćwiczeń zupełnie odizolowanych od futbolu.

W Barcelonie 80-90% czasu treningu to zajęcia z piłką. Pozostały czas to rozgrzewka plus ten bieg, np. 10-15 minut przed lub po treningu. Przed zajęciami każdy też chodzi na siłownię, ale to już zależy od ciebie lub od tego, czy musisz się wzmocnić lub nakazują ci to lekarze. Najważniejsza jest świadomość, że pracujesz na 100%. Poza tym nie ma żadnej magii. Chodzi o granie w piłkę. Zawodnicy muszą wiedzieć, że jesteśmy tutaj, by grać, a nie wybijać. Nie chodzi o – jak mawiają Hiszpanie – pelotazo. Liczy się posiadanie. Pytałeś, jakie treningi dają najwięcej. Np. czterech na czterech plus dwóch grających w drużynie, która ma piłkę. Albo sześciu na sześciu plus jeden neutralny. Trenując w ten sposób, czujesz, że dzięki pressingowi poprawiasz wytrzymałość, a po przejęciu inteligencję piłkarską. Istotne, żeby kolega – otrzymując piłkę – miał nie jedno, ale kilka rozwiązań. Każdy bez piłki jest w ruchu. Nikt nie stoi, dlatego gra jest tak płynna. Barcelona może przegrywać prezentując taki styl, ale on nigdy się nie zmienia. Pozostaje taki sam na każdym szczeblu. I nawet jeżeli jesteś indywidualistą, to z czasem ten indywidualizm staje się coraz mniejszy. Najlepszy przykład – Neymar. Czy w Santosie grał tak samo? Nie, kompletnie inaczej. W Hiszpanii nauczył się grać z kolegami. Ostatnie podanie. Myślenie. Reakcje. To jest dojrzałość.

Ty faktycznie byłeś taką perłą, jak opisywali cię katalońscy dziennikarze?

Nie przeczę, tak się mówiło. Miło słyszeć takie komentarze. Może gdyby nie kontuzja, to dziś grałbym w Barcelonie albo innym hiszpańskim klubie? Nic nie dzieje się jednak bez przyczyny. Nie ma co narzekać i patrzeć wstecz.

Grałeś w ataku z Icardim i Deulofeu?

Tak.

Nieprawdopodobne.

Był jeszcze Rafa Alcantara…. Wielu. Jeden nawet gra w Polsce, Josu. Każdy idzie swoją ścieżką. Niektórzy mogą mieć opóźnienie, ale trzeba pracować. Podczas jednego z turniejów Nike Cup, gdzie w finale przegraliśmy po karnych z Realem, zostałem wybrany najlepszym zawodnikiem rozgrywek. Mam świetne wspomnienia z Hiszpanii. Chciałbym tam kiedyś wrócić.

W dalszym ciągu nie mogę uwierzyć, że – mając takie papiery na grę – agenci się o ciebie nie zabijali. W dzisiejszych czasach to przecież niemożliwe, a przecież nie mówimy o latach 90., tylko o przedziale 2010-2011.

No i jakoś ci agenci nie dzwonili… Co mam powiedzieć? Trafiłem do Barcelony przez fundację Samuela Eto’o, więc może kontaktowali się z nimi? A może to lepiej, że do mnie nie dzwonili, bo dziś byłbym w jeszcze gorszym położeniu? Życie nauczyło mnie, by nie ufać wszystkim. Teraz najważniejsza jest gra, a nie rozmyślanie nad agentami. Jeżeli w Nowym Sączu nie pozostawię wątpliwości, że jestem dobry, to nawet bez menedżera mogę trafić do Ekstraklasy.

ella

Samuel Eto’o to najważniejsza postać w twojej karierze?

Tak. Pamiętam to jak dziś… Miałem 10-11 lat i traktowałem piłkę jako największą pasję. Moja mama leciała z Kamerunu do Paryża. Pojechałem ją odwieźć na lotnisko, a tam wielki tłum dzieci. Patrzę – wszystkie ubrane tak samo. W stroje sportowe fundacji. Pytam mamę: „tylu piłkarzy z naszego miasta, a mnie tam nie ma? Coś tu nie gra!”. Wróciłem do domu szybciej, zdołowany. Było mi smutno. W końcu dostałem od niej telefon:

– Nie uwierzysz.

– Co się dzieje? Nie jestem w nastroju. Bierz samolot i leć do Francji.

– Nie uwierzysz, kogo spotkałam. Rozmawiałam z Samuelem.

– Spotkałaś Samuela?!

– Tak, i trenera z jego fundacji. Po powrocie z Europy pozwolą ci na tydzień testów. Jeżeli okaże się, że jesteś dobry, pozwolę ci z nimi grać. W przeciwnym razie będziesz się uczył.

Kilka miesięcy później polecieliśmy na turniej siódemek na Teneryfie. Spisaliśmy się rewelacyjnie. Byłem kapitanem. Przegraliśmy w finale z Espanyolem, ale na koniec Barcelona wzięła nas sześciu. Był Gael Etock, Olivier Moussima… Nie wszyscy grają jeszcze w piłkę, ale fundacja dała nam wszystko.

Jakie miałeś relacje z Eto’o?

Był dla nas jak ojciec chrzestny. Chodziliśmy do niego na kolacje… Był jak ojciec, matka. Tego nie da się opisać słowami. Kiedy coś nie szło, ustawiał nas na swoim miejscu. Kiedy było dobrze, chwalił. Nie mogliśmy na początku uwierzyć, że możemy mu w ogóle podać rękę, a dzięki niemu mogliśmy oglądać na boisku Ronaldinho, Messiego czy Deco. Czuliśmy, że nie możemy go zawieść. Do dziś mam z nim zresztą kontakt. Ludzie pytają: – Znasz Eto’o? To dlaczego nie poprosisz, żeby ci pomógł?

– Znam, ale nie mogę prosić o więcej. On ma swoją karierę, ja swoją. Chcę działać na własny rachunek.

Chciałbym mu kiedyś powiedzieć: „Samuel, jestem tutaj, udało mi się i dziękuję ci za wszystko”. Jeżeli zagram w Ekstraklasie, na pewno pojawi się na trybunach!

Eto’o ma swoje motto…

… żebyś biegał jak czarny, by żyć jak biały.

Dokładnie.

Chodzi w nim o to, by pamiętać o swoich korzeniach. Jeżeli zapomnisz, skąd pochodzisz, to zapomnisz o wszystkim. Sam czuję się w dużym stopniu Hiszpanem, ale wiem, że jestem Kameruńczykiem. Eto’o to natomiast wielki człowiek. Daje ludziom pracę. Wyciąga ich z biedy… Szanuję go z całego serca. To człowiek prawdy. Jest sprawiedliwy. Jeżeli coś mu się nie podoba, mówi o tym wprost. Nie zawsze miał czas, by zajmować się nami, ale zawsze znajdował ludzi, którzy potrafili nam pomóc.

Pamiętasz jakieś sytuacje, kiedy musiał cię ratować?

Nie było potrzeby, bo nigdy nie dawałem powodów. Wiedziałem, że zbyt wiele mu zawdzięczam, by stwarzać problemy w szkole. Od początku powtarzano nam: miliony dzieci chcą być na waszym miejscu. Wykorzystajcie to. Dziś jesteście, jutro może was nie być. Barcelona to nie tylko klub. Hasło mes que un club nie wzięło się z niczego. Celem jest nie tylko produkowanie piłkarzy, ale przede wszystkim wychowywanie dobrych ludzi.

Nigdy nie złamałeś żadnej zasady?

Nigdy. Jest czas na trening, jest czas na szkołę.

A kiedy nie idzie w szkole, to…

… to nie trenujesz. A po to jesteś w Barcelonie. Nikt nie musiał nas mobilizować ani grozić. Brak treningu był najgorszą karą. Dopóki się nie poprawisz, nie grasz. Mieliśmy wiele rozmów z Iniestą, Puyolem, koszykarzami z NBA… Przyjeżdżali do nas psychologowie, którzy tłumaczyli, co robić, jeżeli pewnego dnia dowiesz się, że od jutra nie możesz grać w piłkę. Byli lekarze, którzy mówili, jak się leczyć. Przygotowywano nas od każdej strony, ale klucz brzmiał: wykorzystać każdy moment. Nie możesz wyjść z La Masii z pustą głową. Wtedy nie reprezentujesz godnie tego klubu. Jako osoba wychowana w Barcelonie wiesz, że – kończąc karierę – możesz robić to, to lub to. Uczono nas też, by nie wydawać od razu wszystkiego na ubrania czy samochody.

To domena afrykańskich piłkarzy.

Jeżeli ktoś żyje za dziesięć czy nawet jedno euro dziennie i nagle dostanie 15 tysięcy miesięcznie, to można oszaleć. Nie myślisz. Widzisz kolegów ubranych w Dolce&Gabbana, Gucci czy Louis Vuitton i nie chcesz być gorszy. Wydajesz pieniądze w identycznych ilościach, by być cool. Bo jeżeli ktoś zobaczy cię w ciuchach Gucciego, to znaczy, że masz kasę. Barcelona odradza takie myślenie.

Z drugiej strony trudno, żeby sodówka się nie odkręciła, kiedy piszą o tobie największe magazyny piłkarskie na świecie, wychowujesz się w raju, zarabiasz coraz lepsze pieniądze i ludzie zaczynają cię rozpoznawać.

Niektórym sława uderza do głowy, ale futbol zawsze powie ci „stop”. Koniec. I wracasz do pokory. Możesz uważać siebie za wielkiego, aż dojdzie do kolejnego momentu, kiedy zostaniesz przywrócony do parteru.

Kto był najbardziej inteligentny z tamtej grupy w Barcelonie?

Bardzo pracowity i inteligentny był Sergi Roberto, ale to starszy rocznik. Bartra tak samo. Większość wychowanków Barcelony to ludzie z klasą. Kiedy dochodzisz w tym klubie do pewnego wieku, zaczynasz czuć odpowiedzialność. Widzisz, że młodzi, których mijasz w szkole, są w ciebie wpatrzeni. Musisz dawać przykład. Jeżeli my – juveniles – zaczniemy łamać zasady, to co zrobią 10-latkowie? Prosty przykład – jadalnia. Jeżeli nakładasz, to musisz zjeść. Nie ma wyrzucania. Nam – Afrykańczykom – było na początku szczególnie trudno. Kalafiora nie znoszę do dziś, a i do sałatek – które dziś jem chętnie – też ciężko było mi się przekonać. Chciałem tylko kurczaka, spaghetti i ryż.

Clipboard015-590x410

Mieszkałeś w La Masii?

Do 17. roku życia. Potem przeniosłem się do mieszkania. Prowadziliśmy normalne życie uczniów. Szkoła, jedzenie, odpoczynek, trening, jedzenie, potem zadania na jutro. Czasem mieliśmy wolne, ale z zastrzeżeniem, że do 22 musieliśmy być w pokojach. Jeżeli nie zdążysz wrócić, zostanie to odnotowane. Będziesz o 22:10, zapiszą to szczegółowo i dzień później awantura. Zapraszamy do gabinetu i tłumacz się.

Nie mogliście wyskoczyć na dyskotekę?

Bez zapowiedzi – nie. Starsi – 16-18-latkowie – cieszą się większym zaufaniem i – skoro już doszli do tego poziomu – mogą poprosić o pozwolenie. Jutro nie trenujemy, kolega ma urodziny i chcemy wyskoczyć. Nie ma problemu, ale musisz wrócić np. do drugiej. Wychowawcy zapisują, że pięciu juniorów wyjątkowo wróci później, ale jeżeli się spóźnią, to nie dostaną kolejnej szansy. To jak przysługa – zawiedziesz czyjeś zaufanie, to nie proś więcej o zgodę. Ale jeżeli coś ci wypadnie po drodze i wiesz, że się spóźnisz, to zadzwoń. Wtedy nie będzie problemu.

Korzystałeś?

Nie, w ogóle mnie to nie interesowało. Moim światem była La Masia, PlayStation i Skype. Nie jestem człowiekiem, który na siłę szuka przyjaciół, a nie mogłem zawieść tych, którzy dali mi szansę.

To z kim się trzymałeś?

Z Ernesto Cornejo, który dziś gra w Maladze B i Bacarym Mendesem, który jest na Słowacji. Dobry kontakt miałem też z Rafą Alcantarą, ale on mieszkał z ojcem. Był też Pepe Palau, który dziś gra w Villarrealu B… Z wszystkimi się dogadywałem. Z Thiago i Bartrą też, ale ich akurat nie nazwałbym przyjaciółmi. Najbliżej trzymałem się z Moussimą, który teraz mieszka w Paryżu i szuka klubu. Może jak odejdę z Sandecji, to powiem prezesowi, że mam dla niego super zawodnika.

Wyprowadziłeś się w wieku 17 lat.

I przeniosłem się naprzeciwko La Masii. Barcelona kupiła tam mieszkania dla piłkarzy. Prowadziłem bardziej dorosłe życie. Nie mogłem unikać lekcji ani treningów, ale nikt już mnie nie kontrolował. W klubie wierzą w profesjonalizm zawodników. Wtedy jednak doznałem tej poważnej kontuzji i musiałem przerwać edukację. Powiedziałem: „musicie mnie zrozumieć, ale nie mam głowy do nauki. Muszę ratować karierę. Tak, jestem tego pewien”. Chodziłem o kulach i ciężko byłoby pojawiać się na wszystkich zajęciach. Przeszkadzały np. schody. W klubie nie robili mi problemu. Mogłem nawet – w nagrodę za dobre zachowanie – mieszkać samemu. Inni mieszkali po dwóch, trzech, czterech…

Trenowałeś u Guardioli z pierwszą drużyną?

Tak, kilka razy. Kiedy trener miał do dyspozycji wszystkich trzydziestu, nie musiał sięgać niżej, ale gdy ktoś doznawał urazu lub zawodnicy rozjeżdżali się na reprezentację, to najlepsi juniorzy dostawali szansę. Wcześniej jednak zbierano informacje o zawodnikach. Sprawdzali, jak się zachowujesz, jak się uczysz, jaki jesteś w stosunku do kolegów, czy nie czujesz się lepszy, czy okazujesz szacunek… Trenowałem z pierwszym zespołem około trzech razy. Pamiętam pierwszy trening. Iniestę znaliśmy dłużej, bo nasze nauczycielki pamiętały go z La Masii i często zapraszały na zajęcia, ale najbardziej gościnny okazał się Dani Alves. Przyjeżdżamy wcześniej, on podbija sobie piłkę, patrzymy… „Que? Nie grasz ze mną?”. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Mówił do mnie Dani Alves! Strasznie pozytywny i otwarty gość. Czekamy na trenera, przychodzą kolejni, jest Abidal, Xavi… Piękne uczucie, bo nie czujesz się obcy. Traktują cię jak jednego więcej.

Pamiętasz jakieś rady?

Zawodnicy od początku mają w głowie to, czego się od nich oczekuje. Znają strategię. Ale pamiętam, jak grałem na boku z Abidalem. Podpowiadał mi po francusku: „mały, ruszaj, atakuj”. Wychodziłem z założenia, że jako skrzydłowy muszę w konkretnej akcji trzymać się bliżej Abidala, a on od razu reagował: „nie martw się mną. Zajmę się resztą”. Piłkarz uczy się najwięcej w takich konkretnych sytuacjach. Jeżeli jesteś skrzydłowym, to boczny obrońca jest „twoim człowiekiem” i ważne, byś wiedział, kiedy możesz liczyć na wsparcie i asekurację.

Wchodziłeś do pierwszej drużyny jako człowiek, który wychował się w filozofii Barcelony i znał cały ten system. To od razu pomaga na boisku? Od pierwszych chwil wiesz, czego się spodziewać?

Filozofia Barcelony dotyczy wszystkich szczebli. Zaczyna się na górze, a kończy na infantiles.

Ale jak bardzo masz zakodowane, że dany zawodnik zagra tak, a nie inaczej?

Wiele zależy od meczu. Nie jesteśmy komputerami. Czasem trzeba improwizować, ale najważniejszy jest ruch. Przemieszczanie się. Patrzenie. Szukanie gry. Nie możesz się zatrzymywać i czekać na kolegów, bo oni sami – poruszając się jeszcze szybciej – nie pozwolą ci na to. Toca, toca. Graj, klepka. Wchodząc do takiej drużyny, od razu czujesz różnicę. Nastawiasz się na grę na dwa kontakty, a grasz na jeden.

Przeciwko komu grało się najtrudniej na treningach? Kto był najbardziej wymagającym przeciwnikiem? Strzelam, że Puyol.

Puyol jest ciężki, bo to fighter, ale najtrudniejszy był Yaya Toure. Zderzasz się i lecisz dziesięć metrów dalej. Pod tym względem nie miał konkurencji. Bardzo, bardzo trudno gra się też przeciwko Bartrze. Może ci się wydawać z trybun, że Pique jest od niego twardszy, ale to nieprawda. Pique jest po prostu inteligentniejszy i bardziej doświadczony, więc rzadziej wchodzi w zwarcia, a Bartra – choć wydaje się elegancki – jest bardzo ostry. Od Abidala też można się było odbić na parę metrów. Dlatego mówię, że trzeba grać głową, a nie szukać kontaktu fizycznego w każdej akcji. Trener od razu powie: „mały! Co ty robisz?! Oszalałeś? Graj z głową!”. Trzeba poruszać się tak, by przeciwnik nie mógł cię dotknąć.

Z kim grało się najłatwiej na treningach?

Xavi funkcjonuje jak mechanizm, a kiedy jeszcze gra z Iniestą… Kiedy grają sześciu na sześciu plus dwóch i tą neutralną dwójką są właśnie oni, to po prostu nie da się ich zatrzymać. Po takim meczu umierasz. Madre mia, nie dotkniesz piłki! Grają w taki sposób na jeden kontakt, że nawet gdyby było sześciu na jedenastu, to i tak by zwyciężyli. Tak, tak, tak, tak… Tylko oczy ci latają. Mam wyjść do pressingu? Nie, wolę doskoczyć do innych, bo tamtym i tak nie odbiorę. Zresztą, to też ta gra głową. Wyjdziesz za szybko z pressingiem, to wypadniesz, bo cię miną.

DNA Barcelony – jak widać – dalej ci pozostało.

Nie straciłem go w Karpatach, nie stracę w Sandecji. Takich rzeczy się nie zapomina.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Najnowsze

Weszło

Ekstraklasa

Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!

Szymon Janczyk
153
Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!

Komentarze

1 komentarz

Loading...