Górnik Zabrze jeszcze w 2013 roku wydawał na samo utrzymanie pierwszego zespołu ponad 27 milionów złotych. Po roku, w efekcie wielkiego zaciskania pasa, udało się tę kwotę zniwelować o około… dwa miliony. A to oznacza, że klub wciąż ma podpisane umowy na prawie dziesięć więcej niż jest w stanie opłacić. To nie jest nawet kabaret, to jest kryminał.
Górnik na chwilę znalazł rozwiązanie sytuacji. Bardzo ciekawie i szczegółowo na łamach „Sportu” opowiada dziś o nim prokurent Andrzej Pawłowski.
Długi to jak wiadomo również odsetki, to komornicy, to masa nieprzyjemnych sytuacji tylko pogłębiających kryzys w klubie. Wyemitowano więc obligacje, gwarantowane przez miasto, warte 35 milionów złotych, którymi Górnik ugasił najbardziej szalejące pożary i patrząc z tego punktu widzenia – na chwilę łapie oddech. Ale to też nie do końca tak, jak dwa dni temu w rozmowie z Weszło mówił Adam Danch – że wszystko wyczyszczone, klub zaczyna od zera i teraz już powinno być dobrze.
„Powinno być lepiej i łatwiej” – to jasne, ale żeby było dobrze to trzeba jeszcze co najmniej dwóch kwestii, wymagających pomysłu i kolosalnej pracy:
1. Drastycznego zmniejszenia kosztów
2. Zwiększenia przychodów.
Przynajmniej jedno z dwojga nie udaje się mniej więcej 99 procentom polskich klubów. Wiśle Kraków na przykład. Koszty zmniejszyła bardzo wyraźnie, ale z przychodami ciągle jest słabo, więc kryzys, który Jacek Bednarz miał rozwiazać w ciągu roku, góra półtora, trwa i końca nie widać.
Górnik pewnie dostanie licencję, wierzyciele przestaną ujadać, bo zostali spłaceni, ale teraz przed nim wyzwanie, by za parę miesięcy czy nawet lat nie było kolejnych. Klub potrzebował mniej więcej 35 milionów złotych, by uregulować większość długów i to nie tak, że je całkiem zlikwidował, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dług krótkoterminowy, wobec piłkarzy, menedżerów, wielu firm, zamienił na długoterminowy – co prokurent ustanowiony przez zarząd klubu mówi wyraźnie.
Ale to nie wszystko, co mówi. Dalej na przykład, cytując za “Sportem”:
Skoro już wydaliście niemal wszystko, to z czego chcecie żyć?
– Dobre pytanie. O kilka najbliższych miesięcy jesteśmy spokojni. Potem? Czekamy na stadion, chcemy… Musimy obniżyć koszty utrzymania klubu…
Pisząc wprost, będąc kibicem sympatycznego śląskiego klubu wciąż można się martwić. Po pierwsze dlatego, że Górnik – i akcentują to wszyscy: prezydent Zabrza, prezes klubu, prokurent – wiąże wielkie nadzieje z oddaniem nowego obiektu. Można odnieść wrażenie, że to wręcz pierwszy i podstawowy plan. Tylko że trochę ogólnik: „będzie stadion, będą inwestorzy i pieniądze”. Stadion, oczywiście, może spowodować wzrost przychodów, ale jeśli ci wszyscy ludzie mówią o 25 tysiącach kibiców, to sorry – jeszcze nikomu w tym kraju nie udało się na dłuższą metę takiej liczby utrzymać. Choćby zbliżyć się do niej. A i ci inwestorzy w polskiej piłce jakoś drzwiami i oknami ostatnio nie walą.
Druga, szczególnie istotna kwestia to koszty utrzymania zespołu, które też tak po prostu nie znikną. Przecież 27,5 miliona na utrzymanie pierwszej drużyny Górnika to jest po prostu horrendum. W ogóle sam fakt, że ktoś był zdolny do tego dopuścić. Podpisać umowy na prawie 30 milionów, żeby zaraz się okazało, że 1/3 z tej kwoty brakuje w budżecie, więc co roku – 10 milionów do tyłu.
Ci, których dziś oglądamy na boiskach Ekstraklasy, w dalszym ciągu kosztują Górnika 25 dużych baniek i nie trzeba być biegłym księgowym, by wyczuć, że to za dużo, że jego nie stać na tyle. Że najpierw wypadałoby zarobić, wybudować ten stadion, znaleźć inwestora (innego niż miasto), a dopiero potem wydawać. Za bardzo podobną kwotę w tej chwili całą swoją kadrę utrzymuje Lech Poznań!
Niestety, czy komuś się to podoba, czy nie, Górnik nie może być dziś w TOP5 najlepiej płacących klubów w tej lidze, a te liczby na to wskazują.