Złote pokolenia piłkarskie. Coś, co zdarza się raz na kilkanaście, czasem kilkadziesiąt lat. Szczęśliwy zbieg okoliczności, dzięki któremu dany kraj wychowuje na przestrzeni kilku lat grupę piłkarzy, którzy formuję reprezentację o wyjątkowym potencjale. Reprezentację pozbawioną słabych ogniw, posiadającą kilku wybitnych zawodników i szeroką, wyrównaną kadrę na najwyższym poziomie. Do niedawna byłem przekonany, że Francja takie złote pokolenie już miała na przełomie wieków i na kolejne będzie musiała sobie jeszcze długo poczekać. Cóż, wygląda na to, że mocno się pomyliłem.
Reprezentacja Francji z końca lat dziewięćdziesiątych jest do dziś wspominana jako drużyna, którą niewielu było w stanie pokonać. Była ona niesamowitym połączeniem doświadczenia z młodzieńczą witalnością i siłą. Największą gwiazdą był oczywiście Zinedine Zidane, czołowy piłkarz całej piłkarskiej epoki. Wraz z nim Les Bleus reprezentowały takie tuzy jak Lilian Thuram, Thierry Henry, Didier Deschamps, Patrick Vieira, David Trezeguet, czy Bixente Lizarazu. Tę listę można byłoby jeszcze ciągnąć przez kilka linijek – Francja była wówczas kopalnią piłkarskiego złota, z której chętnie czerpały czołowe kluby Europy.
Nic więc dziwnego w tym, że cała reprezentacja odnosiła sukcesy. W 1998 roku Les Bleus zdeklasowali w finale Mistrzostw Świata Brazylijczyków i zdobyli swój pierwszy Puchar Świata. Dwa lata później triumfowali w kolejnymi wielkim turnieju – tym razem w finale Euro 2000 odprawili z kwitkiem Włochów. To były czasy, gdy Francja była bezapelacyjnie najlepsza na świecie. Grali skutecznie i z polotem, kroczyli od triumfu do triumfu. Złoci chłopcy Francji. Pokolenie, do którego poziomu i sukcesów miało nie nawiązać przynajmniej kilka generacji francuskich piłkarzy.
Tymczasem mamy 2015 rok, od wspomnianych sukcesów minęło zaledwie kilkanaście lat. Niektórzy z piłkarzy tamtej złotej drużyny dopiero niedawno pokończyli kariery. Trudno było się spodziewać, że Francja w tak krótkim czasie doczeka się piłkarskiego materiału, z którego będzie mogła stworzyć kolejną wielką drużynę. W końcu do tego nie wystarczy łut szczęścia, dzięki któremu pojawi się w kraju dwóch, trzech piłkarzy o wybitnym potencjale – nie, potrzeba całej drużyny, ponad dwudziestu piłkarzy o odpowiednim poziomie. A o tym, że nie jest to proste chyba nikogo nie trzeba przekonywać – niech za przykład posłuży chociażby reprezentacja Brazylii. Kiedy ostatnio Canarinhos posiadali środkowego napastnika z prawdziwego zdarzenia? Za czasów Ronaldo? Kimś takim mógł być Alexandre Pato, którego zatrzymały kontuzje. Pozostali byli w najlepszym wypadku nieźli, a w zdecydowanej większość byli po prostu strasznie przecenianymi piłkarzami, którzy lecieli na łatce ‘nowego brazylijskiego Ronaldo/Romario’.
Wbrew oczekiwaniom i wbrew prawdopodobieństwu wygląda jednak na to, że Francja znów może doczekać się genialnego piłkarskiego pokolenia. Rzut okiem na ich skład wystarcza, by z uznaniem unieść braw. Albo i dwie. Benzema, Giroud, Lacazette, Matuidi, Griezmann, Koscielny, Sakho, Cabaye, Mangala. Nazwiskami wybijających się francuskich piłkarzy można strzelać jak z karabinu, do którego prędko nie wyczerpałyby się naboje. A to tylko bardziej doświadczony trzon, w najlepszym wypadku zalążek tego, co Les Bleus będą mieli w najbliższych latach do zaoferowania. Bo złoto dzisiejszej Francji tkwi w piłkarzach, którzy dopiero rozpoczynają swoją podróż po piłkarskim szlaku. Choć… nie do końca jest to prawdą we wszystkich przypadkach.
Paul Pogba, Raphael Varane, Kurt Zouma, Aymeric Laporte. Piłkarze, którzy już teraz grają w czołowych europejskich drużynach, mimo bardzo młodego wieku. I już stanowią, lub niedługo będą stanowili o sile dorosłej reprezentacji Francji. Imponują wśród nich zwłaszcza dwaj pierwsi. Urodzony w 1993 roku Pogba jest podstawowym piłkarzem mistrza Włoch i już od dwóch lat reprezentuje Francję – zresztą nie bez powodu uchodzi za jednego z najbardziej utalentowanych młodych piłkarzy na świecie. Varane? Debiut w Realu Madryt świeżo po osiemnastych urodzinach i ponad pięćdziesiąt ligowych występów w drużynie Królewskich – nic więcej chyba mówić nie trzeba. A to tylko czubek piłkarskiej góry talentów we Francji – są jeszcze chociażby Martial, Fekir, Kondogbia, Digne, Kurzawa, Rabiot, Tolisso, Sanson, Umtiti, Thauvin, Niang, Coman. Wszyscy z rocznika ’93 lub młodsi. Mistrzowie Świata under20 z 2013 roku. Młodzieżowa potęga, która coraz pewniejszym krokiem będzie wkraczała do dorosłej reprezentacji. Nic nie osiągnęli? Fakt, to ciągle piłkarze na dorobku, co biorąc pod uwagę ich wiek jest w pełni zrozumiałe.
Trudno jednak w tym wypadku nie mieć wrażenia deja vu. W podobny sposób i w podobnym wieku do Les Bleus wchodzili Henry, Zidane i reszta złotej ekipy. Także wtedy pierwszy duży turniej pokolenia odbywał się we Francji – jedyna różnica jest taka, że wówczas były to Mistrzostwa Świata, a teraz na francuskiej ziemi odbędą się Mistrzostwa Europy. Uroku temu zbiegowi okoliczności dodaje fakt, że trenerem Francuzów jest Didier Deschamps, złoty medalista z 1998 i 2000 roku. Człowiek, który na własnej skórze poznał co to znaczy wygrywać największe turnieje reprezentacyjne. Czy można sobie wyobrazić lepszego kandydata do tego, by wprowadzić do kadry młodych zawodników i łącząc ich z bardziej doświadczonymi stworzyć wielki zespół? Być może, ja nie potrafię. W 1998 to Deschamps był jednym z tych doświadczonych i jako kapitan Les Bleus pomagał młodym stawiać kroki w dorosłej reprezentacji.
Czy potencjał Francji eksploduje już za trochę ponad rok? W pełni – niekoniecznie. Jakby nie patrzeć, trudno oczekiwać po piłkarzach, którzy jeszcze niedawno byli niepełnoletni, że zdołają nagle osiągnąć pełnię swoich możliwości. Nie, to brzmi zbyt nieprawdopodobnie. Jednak nie ma wątpliwości co do tego, że powalczą o zdobycie złota na swojej ziemi i będą jednymi z głównych faworytów nadchodzących Mistrzostw Europy. Francuzi dysponują wyjątkowym materiałem piłkarskim, który już teraz może imponować, a będzie się rozwijał przez najbliższe kilka lat.
I w końcu odpali pełnią mocy. Pytanie tylko, czy wystarczająco mocno, by przebić złote pokolenie z przełomu wieków.
MICHAŁ BORKOWSKI