Reklama

Calciopoli wiecznie żywe, Antonio Conte wiecznie niezadowolony

redakcja

Autor:redakcja

26 marca 2015, 13:08 • 8 min czytania 0 komentarzy

Już jakiś czas temu przyzwyczaiłem się tego, że co rok, czasem dwa wraca temat calciopoli – dla jednych największego skandalu w historii włoskiej piłki, dla innych znowu największej farsy. Wiadomo, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, normalne jest więc, że inaczej na cały ten proces będzie patrzył kibic Juventusu, a inaczej Interu. Mimo wszystko, procesy związane z tą aferą trwają już prawie dziewięć lat i trudno nie mieć wrażenia, że nie wszystko w tej sprawie wygląda tak, jak przedstawiano to latem 2006 roku. Czy może inaczej… patrząc dzisiaj na oskarżenia Juventusu sprzed dziewięciu lat, nic nie trzyma się kupy.

Calciopoli wiecznie żywe, Antonio Conte wiecznie niezadowolony

* * *

Przykro mi to stwierdzić, ale przez dziewięć lat nie robiliśmy nic innego, jak żartowaliśmy: koniec końców ów nienormalny proces nie udowodnił w zasadzie niczego. – Luciano Moggi po ostatnim wyroku Sądu Najwyższego w sprawie calciopoli.

* * *

Na calciopoli zdecydowanie najlepiej wyszedł Inter – po pierwsze mediolańczykom podarowano tytuł z sezonu 2005/06, po drugie do Serie B zrzucono ich najsilniejszego rywala, który zdołał się w pełni odbudować dopiero po pięciu latach. Problem w tym, że po kilku latach wyszło na jaw, że nagrania z rozmów z sędziami, dostarczone jako materiał dowody w sprawie, zostały przekazane w bardzo wybiórczy sposób – jak się okazało były także nagrania obciążające przedstawicieli Interu, oraz kilku innych klubów. Łącznie pominięto ponad sto tysięcy nagrań. Dodajcie do tego fakt bliskich powiązań pomiędzy Morattim a Telecom Italia, które dostarczyło nagrania i będziecie mieli dość ciekawy zbieg wydarzeń. Teoria spiskowa? Tak brzmiało to w 2006 roku, jednak później dyrektor operacyjny Telecomu, Carlo Buora (będący przy okazji wiceprezesem Interu) przyznał, że Moratti prosił o dostarczanie mu nagrań rozmów czołowych osobistości piłkarskich we Włoszech – sędziów, piłkarzy, wysoko postawionych działaczy klubowych etc.

Reklama

Image and video hosting by TinyPic

W 2008 roku, w oparciu o nowe dowody, ukarano za działania niezgodne z prawem przedstawicieli kolejnych klubów, w tym Interu, Chievo, Sampdorii, Genoy i Udinese. Okazało się, że na początku XXI. wieku praktyki, których dopuszczał się jako przedstawiciel Juventusu Luciano Moggi były równie nielegalne, co po prostu powszechne w światku włoskiej piłki. Przed sądem przedstawiono kolejne nagrania, w których między innymi także Moratti kontaktował się z Paolo Bergamo, osobą odpowiedzialną za przydzielanie sędziów na poszczególne mecze. O tych kontaktach wspominał zresztą wcześniej sam Bergamo.

Największy przełom nastąpił jednak w 2012 roku – wówczas sąd w Neapolu uznał, że rozgrywki w sezonie 2004/05 nie zostały w żaden sposób wypaczone. Sąd orzekł, że desygnowanie sędziów na mecze Serie A odbywało się w sposób zupełnie prawidłowy. Innymi słowy – Juventusowi niesłusznie odebrano tytuł mistrzowski, a drużynę z Turynu zrzucono do drugoligowego czyśćca bez powodu. Kilka dni temu wyrok ten został potwierdzony przez decyzję Sądu Najwyższego, który orzekł, że Luciano Moggi, swoisty piłkarski mafioso we Włoszech, nie był winny oszustwa sportowego.

Image and video hosting by TinyPic

Czy oznacza to, że Moggi, a wraz z nim reszta oskarżonych, był niewinny? Nic z tych rzeczy. Co prawda część jego zarzutów się przedawniła, jednak nie oznacza to, że nie była zasadna. Bo faktycznie, Włoch kontaktował się z Paolo Bergamo i poszczególnym sędziami, jednak jak się okazało, była to wówczas powszechna praktyka. Moggi łamał prawo, lecz jednocześnie nie dopuścił się oszustwa sportowego – z tych zarzutów został całkowicie uniewinniony. Innymi słowy, odebranie dwóch mistrzostw Juventusowi okazało się bezzasadne, a cały proces calciopoli – jedną, wielką farsą.

Nic dziwnego, że w Turynie zawrzało. Andrea Agnelli, prezydent Juventusu, podobno ma zamiar domagać się zwrotu odebranych Scudetti, oraz zadośćuczynienia za straty klubu w wysokości ponad czterystu milionów euro. Biorąc pod uwagę wysokość jego żądań i to jak sprawnie toczą się procesy związane z calciopoli – efekty poznamy pewnie dopiero za kilka lat. Jest jednak jedna, poważna różnica. Tym razem to Juventus będzie domagał się sprawiedliwości.

Reklama

* * *

Reprezentacja Włoch powinna być włoska. Ci, którzy urodzili się w innych krajach nie zasługują na to, by dostawać powołania. – Roberto Mancini.

* * *

Jednak calciopoli to już relikt przeszłości, a piłkarskie Włochy mają dziś inne, bardziej palące problemy. Jednym z nich jest sytuacja reprezentacji Italii, prowadzonej przez Antonio Conte. Bo choć Azzurri mają nie najgorszą sytuację w swojej grupie eliminacyjnej do Euro 2016, to i tak mają spore powody do obaw.

Jednym z tych problemów jest wyjątkowo przeciętne pokolenie. Czasy, gdy w niebieskiej koszulce biegali po boisku tacy piłkarze jak Alessandro Del Piero, Francesco Totti, czy Roberto Baggio wydają się dziś bardzo, bardzo odległe. Teraz o sile włoskiego ataku mają stanowić zawodnicy tacy jak Simone Zaza i Ciro Immobile – jest tak źle, że Conte postanowił powołać do kadry Edera i Vazqueza. Oriundich, piłkarzy o włoskich korzeniach, którzy urodzili się w innych krajach. Po naszemu – włoskie farbowane lisy.

Image and video hosting by TinyPic

Wywołało to we Włoszech wielką dyskusję, podobną do tej, której byliśmy świadkami u nas kilka lat temu. Decyzję selekcjonera skrytykowali między innymi Roberto Mancini i Franco Causio, a po stronie Conte stanął Marcello Lippi. Sam Conte twierdzi, że oriundi byli, są i będą obecni we włoskiej reprezentacji – i trudno odmówić mu racji.

Azzurri to reprezentacja, którą wyjątkowo chętnie sięgała po piłkarzy posiadających włoskie korzenie, zwłaszcza Argentyńczyków. Najbardziej znanym oriundo w ostatniej dekadzie był z pewnością Mauro Camoranesi, któremu nikt nie wytykał tego, że urodził się w Argentynie, gdy razem z reprezentacją wygrał Mistrzostwa Świata w 2006 roku. Inne ‘świeże’ przykłady to chociażby Amauri, Pablo Osvaldo, Thiago Motta, Gabriel Paletta, czy urodzony w Stanach Zjednoczonych Giuseppe Rossi.

Jednak kontrowersje związane z wystawianiem tych piłkarzy nikną, gdy cofniemy się do bardziej zamierzchłych czasów. Enrique Guaita, Luis Monti, Raimundo Orsi. Trzech wielkich piłkarzy, którzy zrobili wspaniałe kariery we Włoszech i reprezentowali Azzurrich. Łączy ich jednak coś więcej – cała ta trójka występowała także w reprezentacji Argentyny.

Image and video hosting by TinyPic

Wszyscy ci piłkarze początkowo występowali dla Albicelestich, jednak potem przenieśli się do Serie A. Były to czasy, gdy latanie z jednego końca świata na drugi nie było tak proste i tanie jak dzisiaj, co na dobrą sprawę uniemożliwiało im jednoczesne występy klubowe w Europie i reprezentacyjne w Ameryce Południowej. W związku z tym, mając włoskie korzenie, postanowili występować w reprezentacji Italii. I trzeba przyznać, że Włochy wiele im zawdzięczają – Guaita, Monti i Orsi mieli wielki udział w tym, że Azzurri zdobyli w 1934 roku swoje pierwsze Mistrzostwo Świata. Guaita strzelił zwycięską bramkę w półfinale z Austrią, a Orsi strzelił łącznie trzy gole, w tym jednego w zwycięskim finale przeciwko Czechosłowacji.

Lista wszystkich oriundich to dobre kilkadziesiąt nazwisk, wśród nich Mauro Camoranesi, Omar Sivori, czy Jose Altafini. To swego rodzaju tradycja włoskiej reprezentacji, trudno więc dziwić się, że Conte z niej korzysta. Skoro inni mogli, to czemu nie on? Zwłaszcza, że włoski materiał z którym przyszło mu pracować jest wyjątkowo wybrakowany.

* * *

Spodziewałem się większej współpracy z klubami. Aby wypełnić odległość dzielącą nas od innych państw muszę być trenerem, a nie selekcjonerem. W przeciwnym razie możecie szukać kogoś innego na moje miejsce, nawet tańszego. – Antonio Conte po tym, jak kluby Serie A odmówiły mu wysyłania piłkarzy na dodatkowe zgrupowania reprezentacji.

* * *

Oriundi to jednak we Włoszech temat zastępczy. Problem, który zniknie tak szybko jak się pojawił, prawdopodobnie już po pierwszym rozegranym meczu. Szczerze mówiąc nie wiem, czy większym problemem nie jest sam Antonio Conte.

Image and video hosting by TinyPic

Co do tego, że Włoch jest świetnym trenerem nie ma żadnych wątpliwości. Przejął pogrążony w przeciętności Juventus i z miejsca zrobił z niego trzykrotnego mistrza Włoch. Chwalono go za motywowanie piłkarzy i tworzenie walecznej drużyny, jednak mi – do pewnego momentu – imponowała przede wszystkim jego elastyczność taktyczna. Przygodę z Bianconerimi rozpoczął od ustawienia 4-2-4, jednak gdy okazało się, że nie funkcjonuje ono tak, jak sobie wymarzył, od razu przeszedł do 4-3-3, a potem wprowadził także 3-5-2. Korzystał z pewnego wachlarza taktycznych możliwości, co odróżniało go chociażby od Rudiego Garcii, który nawet w obliczu serii niepowodzeń trzyma się uparcie jednego ustawienia i sposób gry. Jednak to temat na inną okazję.

Napisałem, że Conte imponował mi do pewnego momentu, już tłumaczę dlaczego. Otóż w pewnym momencie włoski trener stał się zaprzeczeniem tej elastyczności taktycznej. Uparł się, by grać w ustawieniu z trzema obrońcami zawsze i wszędzie, niezależnie od rywala i piłkarzy, którymi dysponował. Powiedział nawet podczas konferencji prasowej, że trzema piłkarzami stricte ofensywnymi można grać przeciwko drużynom z Serie C, a nie Serie A.

Nie wiem, skąd wzięło się u niego to uparte stawianie na 3-5-2. Być może to kwestia ego i pragnienia, by wymieniano go wśród taktycznych geniuszy i nowatorów, którzy odmienili oblicze piłki. Bo faktycznie, jego ustawienie było w pewnym sensie nowatorskie, wyciągnął je zamierzchłych czasów, przerobił, odpicował i sprawił, że funkcjonowało w nowoczesnej piłce. Problem w tym, że w pewnym momencie przestało funkcjonować.

Conte wniósł to ustawienie razem ze sobą do reprezentacji Włoch, jednak już teraz widać, że nie działa ono tak, jak mógłby sobie tego życzyć. Na konferencji prasowej przed meczem Włochy-Chorwacja selekcjoner rywali, Niko Kovac, stwierdził, że doskonale wie, jak Włosi zagrają i powiedział, jak zamierza ich powstrzymać. I zrobił to, w meczu rozgrywanym na Półwyspie Apenińskim to Chorwaci byli lepsi i wytrącali Włochom z nóg wszystkie argumenty.

Image and video hosting by TinyPic

Selekcjoner Azzurrich jednak upiera się dalej przy swoim i nie zamierza zmieniać ustawienia – mimo tego, że piłkarze którymi dysponuje niespecjalnie do niego pasują. Czołowego ofensywnego gracza Serie A, Antonio Candrevę, przestawił na pozycję wahadłowego, a podczas ostatnich treningów to samo próbował robić z Alessio Cercim. 3-5-2 ponad wszystko i wbrew wszystkiemu? Na to wygląda.

Zresztą to nie jedyny problem jaki Włosi mają z Conte. Selekcjoner Azzurrich regularnie obraża się na połowę świata, ponieważ, jak twierdzi, kluby Serie A utrudniają mu pracę. Na czym polega to utrudnianie? Otóż Conte wymyślił sobie regularne, dodatkowe zgrupowania z reprezentantami. Pomysł może i fajny, z pewnością korzystny dla selekcjonera, jednak jednocześnie równie uciążliwy dla klubów. Trudno się dziwić, że trenerzy Milanu, Juventusu czy Interu nie chcą co miesiąc wysyłać swoich piłkarzy na treningi reprezentacji. Żądania Conte są dość wygórowane, żeby nie powiedzieć – absurdalne.

Zwłaszcza, że jako trener Juventusu sam bardzo niechętnie puszczał swoich piłkarzy nawet na zgrupowania w terminach FIFA i regularnie na łamach prasy narzekał na selekcjonerów.

MICHAŁ BORKOWSKI


Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...