Reklama

Glik: – Patrzę w lusterko wsteczne i widzę, że szmat drogi za mną. Naprawdę mi się udało.

redakcja

Autor:redakcja

19 marca 2015, 21:05 • 25 min czytania 0 komentarzy

Turyn. Mija nas starsze małżeństwo. Od razu wyczuwamy, że mężczyzna nas poznał. To znaczy – nie nas, tylko Kamila. To się po prostu wie. – Il Capitano – powiedział do żony, gdy już przeszedł obok. Niby szeptem, ale jednak nie dość cicho. Il Capitano – i wiadomo o kogo chodzi.

Glik: – Patrzę w lusterko wsteczne i widzę, że szmat drogi za mną. Naprawdę mi się udało.

O popularności Kamila Glika wśród włoskich kibiców krążą legendy. Niewielu w Polsce daje im wiarę. A rzeczywistość poraża. Jego naprawdę znają i szanują tu wszyscy. Kierowca przejeżdżającej śmieciarki krzyczy przez okno: – Kamil! Podniecona wycieczka szkolna: – Kamil, Kamil! Będziecie się mogli o tym przekonać, gdy wypuścimy nasz materiał video, nakręcony w Turynie. Ale wierzcie nam: rozpoznawalność Glika jest mniej więcej taka jak w Polsce rozpoznawalność Adama Małysza, w szczytowym okresie.

– Paradoksalnie, znacznie łatwiej mu się poruszać w rodzinnym, małym Jastrzębiu – mówi Marta, żona Kamila. – Tutaj czasami naprawdę trudno jest przejść sto metrów.

– Ale Włosi są tacy, że raczej nie przeszkadzają ci w restauracji. Raczej zaczekają aż zjesz i będziesz wstawał. Wtedy poproszą o zdjęcie.

* * *

Reklama

Dopiero w wieku 27 lat pierwszy przeżywasz taki pełny piłkarski sezon, realizując się i w klubie, i wreszcie w reprezentacji. 

Z Torino po 20 latach awansowaliśmy do europejskich pucharów, z reprezentacją w końcu coś wygrywamy, grając tak, że kibice nie muszą się nas wstydzić… Układa się naprawdę fajnie. Wiecie, w Polsce kiedyś wytykano każdy z moich błędów. Kiedy drużyna przegrywała – powiedzmy – 0:3, wina spadała na mnie. Początkowo siedziała we mnie jakaś złość, ale w końcu się przyzwyczaiłem.

Na tyle, żeby śmiać się z „Gliki-taki”?

„Gliki-taka”… Mega się z tego śmiałem! Gramy z Ukrainą, gonimy wynik, jest końcówka, 85. minuta, wyrzut z autu. Zastanawiam się, co zrobić, myślę dwa kroki w przód, depczę piłkę, zostaje mi pod nogą… Nie no, miałem później taką bekę, że koniec. Mówiąc serio – przez większość kariery byłem krytykowany i dziś nie robi to na mnie większego wrażenia, choć oczywiście teraz jest przyjemniej. Zawsze lepiej usłyszeć coś pochlebnego niż ciągłe docinki. W końcu też spełniam się jako piłkarz, a przecież nawet u trenerów nie miałem nie wiadomo jakiej pozycji startowej. Fornalik nie powołał mnie na pierwsze zgrupowanie przed Estonią, ale potem już grałem. Z Nawałką było tak samo. Raczej od początku kreowano Kamińskiego, który dla każdego selekcjonera miał być punktem wyjścia, a potem wracano do mnie. Ciągle słyszałem: „Kamiński, Kamiński”.

Dziś nawet nie wypada was porównywać.

Skoro ktoś występuje w solidnej lidze za granicą, to chyba powinien mieć pierwszeństwo w reprezentacji. Tyle.

Reklama

Kamiński to symbol tego, że zapanowała moda na chwalenie obrońców za wyprowadzenie piłki.

Bo wyprowadzenie ma fajne.

Dziwna moda – bramkarzy chwalimy za grę nogami, a obrońców za konstruowanie ataków.

To prawda, czasami zapominamy o priorytetach. Wielu pompowało Kamińskiego. Niektórzy wpychali go do reprezentacji nawet na siłę, ale obrońców najpierw powinno się rozliczać z tego, jak bronią. Wyprowadzenie piłki i atak też jest ważny, ale obrońca – jak sama nazwa wskazuje – to obrońca.

Sam też mocno się podciągnąłeś w tym aspekcie.

Serie A to na tyle wymagająca liga, że nie możesz tylko przeszkadzać. Musisz być mniej więcej kompletny i pokazywać więcej atutów. Ale tak, to prawda. Poprawiłem wyprowadzenie, co przy naszym sposobie gry jest szczególnie potrzebne. Rzadko wybijamy. Raczej staramy się rozgrywać.

Można wyróżnić dwa typy stoperów – jedni czekają na ruch przeciwnika i szukają optymalnego ustawienia, drudzy reagują błyskawicznie, na daną akcję. Ty należysz do tej drugiej grupy, przez co często ginąłeś w pierwszej fazie swojej reprezentacyjnej kariery.

I za to często byłem ganiony. Chcąc ratować sytuację, szedłem na linię strzału, na koniec „ocierka” o mnie i ja zbierałem baty. Teraz jednak – dzięki doświadczeniu – ustawiam się dużo lepiej. 100 meczów w Serie A dużo daje. Gram regularnie przeciwko bardzo dobrym zawodnikom. W każdej drużynie znajdziesz dwóch-trzech z prawdziwego topu i musisz się dostosować.

Od kogo najwięcej się nauczyłeś?

Od trenera Ventury. Nigdy nie miałem partnera, który byłby z mega topu. W drugiej lidze i po awansie grałem z Ogbonną. Potem zmieniliśmy system i zaczęliśmy grać trójką, ale na nikim specjalnie się nie wzorowałem.

Ventura potrafi przygotować piłkarzy do wielkiej piłki.

W Bari miał Ranocchię i Bonucciego – dziś obaj graj w reprezentacji. Kto jeszcze? D’Ambrosio jest w Interze, a Darmian, który przyszedł razem ze mną z Palermo, też powinien wkrótce odejść do topowego klubu. O Cercim czy Immobile już nawet nie wspominam. Trener ma oko do zawodników, ale jego główna zaleta to jakość treningu. Nie ma znaczenia, czy potrenujesz 2,5 godziny czy godzinę. Liczy się to, jak pracujesz. Świetnie też przygotowuje mecze pod względem taktycznym. Wychodząc na boisko mamy spokojną głowę. Wiemy, co mamy robić i co zrobi przeciwnik. To daje poczucie pewności. Nie masz w głowie chaosu.

Czyli normalnie jak za Franka Smudy.

Haha. Wychodzimy, panowie, na chaos i jedziemy. Bez taktyki!

Jak bardzo szczegółowo przygotowujesz się do kolejnych meczów?

Mamy bardzo szczegółowe odprawy, ale – nie oszukujmy się – większość naszych przeciwników gra dość długo we Włoszech, więc doskonale ich znamy. Higuain np. szuka piłek za plecy. Lubi grać na linii. Tevez z kolei schodzi po piłkę i potem kręci. Mamy też na telefony taką aplikację – już wam odpalę – z naszymi zagraniami i najbliższymi przeciwnikami. Pokażę wam początek z Bilbao. Idzie Aduriz i co? Szybka kasacja. Nie ma faulu, widzicie, wszedłem czysto, ale zawodnikowi tej klasy od razu trzeba pokazać, co go czeka. Patrz, patrz… O, tutaj już był ustawiony do pionu. Pierwsza minuta i wiedział, że mecz będzie bolał.

Kto się najbardziej odbił na twoich ochraniaczach?

Raczej ode mnie się odbijali! Ale kto najbardziej? Chyba Giaccherini w derbach. Wiecie, ta czerwona kartka.

Lubisz przyrżnąć przeciwnikowi.

Lubię, lubię…

Tracisz nerwy czy widzisz, że to skutkuje wyprowadzeniem gościa z równowagi?

Rzadko czuję frustrację, ten problem raczej mnie nie dotyczy. Nie chcę też nikomu zrobić krzywdy. Nie myślę: „teraz ci połamię nogi!”. Czasem jednak – jeśli odpowiednio przyostrzysz – możesz sobie ustawić mecz. Jeżeli jeden czy drugi poczuje ostre wejście, od razu będzie miał inne podejście. Nie chodzi już nawet o wślizg. Jak masz piłkę stykową, to idziesz na maksa. Kto pójdzie mocniej, ten zyska przewagę psychologiczną.

Włoscy obrońcy przez wiele lat uchodzili za najbardziej nieprzyjemnych. Ciebie też uczono takich zagrywek jak szczypanie czy deptanie?

Nie, ale to cecha nie tylko obrońców. Napastnicy też gryzą albo złapią za rękę i lekko przygryzą. Mnie nie zdarza się to zbyt często, ale z niektórymi naprawdę jest ciężko. Na takiego Lukę Toniego, który mocno używa łokci, trzeba jeszcze więcej cwaniactwa. Gość ma 37 lat, a jest w tym sezonie najskuteczniejszym Włochem. 13 goli.

* * *

Restauracja „La Lampara”. Samo centrum. Czyli akurat obok 300-metrowego mieszkania Glika. – Wcześniej mieszkaliśmy pod miastem, ale teraz wolimy tu. Żona w każdej chwili może iść na spacer z córką, wkoło są ludzie, restauracje, kawiarnie. Podoba nam się to – mówi.

– Miasto jest duże, ma 900 tysięcy mieszkańców. Ale tak naprawdę to my wszyscy tu na siebie wpadamy – opowiada Kamil w „La Lamparze”. – O, przy tamtym stoliku siedzi Morata. Zwróciliście uwagę? W miejscu, gdzie poprzednio mieszkałem, często spotykałem Pirlo, kupowałem mięso w tym samym sklepie. Ale nam bramkę ostatnio strzelił, w ostatniej sekundzie… Pamiętacie? Szkoda, bo on z gry rzadko strzela. Gdyby strzelił z rzutu wolnego, to łatwiej byłoby to przełknąć.

– Tam gdzie postawiliście samochód, parkuje też Pogba. Czerwone Ferrari. A tam gdzie teraz zaparkowaliśmy stoi Jeep jednego kolesia z Juventusu, rezerwowego. Romulo. No, a nade mną mieszka lekarz „Juve”.

Gdy wychodzimy z „La Lampary” do Kamila podchodzi ubrany na sportowo mężczyzna, grzecznie się wita. Stoi tyłem, więc nie widzimy go dobrze.

– Kto to był?
– Bonucci.

– W Turynie jest z pięć restauracji, do których chodzą piłkarze. Siłą rzeczy ciągle ktoś kogoś spotyka. Mamy do siebie wzajemny szacunek, ale raczej nie utrzymujemy bliskich kontaktów – podsumowuje Kamil.

* * *

Masz prywatny ranking najlepszych napastników ligi? Wymień – powiedzmy – pięciu.

Czekajcie, muszę sobie pojechać po drużynach… Pierwszy – Higuain. Najbardziej nieprzyjemny. Dużo się rusza, silny fizycznie, a przy tym cwaniak. Drugi – Klose. Trzeci – Icardi. Czwarty – Tevez. Piąty – Okaka. Okaka ma wszystkiego po trochu, dużo umie.

A ranking stoperów? 

Jeden – Manolas. Dwa – Bonucci. Trzy – de Vrij. Cztery – Savić. Pięć – Glik.

To wysoko czy nisko?

I wysoko, i nisko.

Czujesz, że kryją cię inaczej, odkąd się rozstrzelałeś?

Wszystkie te bramki – paradoksalnie – są bardzo podobne.

Nabiegasz z pełnym impetem na bliższy słupek.

Kiedy graliśmy z Napoli, już wiedzieli, o co chodzi. Przygotowujemy rzut rożny i słyszę, że jeden mówi: „uważaj, bo Glik wybiegnie na pierwszy słupek”. Wiedzieli, a i tak mi się udało. Czuję o wiele większy respekt do mnie w polu karnym, ale o kolejne bramki na pewno nie będzie łatwiej. Może nie ma brudnej gry, ale kryją mnie z większą czułością.

Jest jakiś element, na którym szczególnie się skupiasz, a dzięki któremu jesteś dziś skuteczniejszy?

W poprzednich sezonach nie strzelałem więcej niż dwa gole. Teraz złapałem dużą pewność. Zdobyłem trzy bramki w krótkim okresie. To mnie tylko nakręcało. Jak wcześniej szedłem na rożne, myślałem, że zaraz wrócę i tyle. Na zasadzie: zobaczymy, co się wydarzy. Po strzeleniu pierwszej koncentruję się, by koniecznie dopaść do piłki. Idę na pewniaka. Nabrałem zdecydowania, a przecież mógłbym mieć tych bramek więcej, bo z Milanem miałem jeszcze jedną super sytuację, a z Cagliari strzeliłem 10 centymetrów obok słupka. Nie poruszam się inaczej po polu karnym, ale zmieniłem podejście.

Rożne Torino są już ustawiane konkretnie pod ciebie?

Wiele tak, ale nie zawsze piłki są uderzane dokładnie w punkt.

Za to w reprezentacji jak już strzeliłeś, to…

… to Obraniak super dorzucił, Hart się minął, Lescott zawalił, piłka była zbyt kolorowa, a na koniec strzelił Glik, bo każdy by strzelił. Lubię szyderkę, ale co innego żarty, a co innego niefachowa ocena. Wiem, że wiele osób czeka, żeby się wyżyć, aż mi się powinie noga. Przy pierwszym błędzie powiedzą: „a nie mówiłem, że jest słaby?”. Przyzwyczaiłem się, trochę już w piłce przeżyłem.

Sprawdzasz klasyfikację najskuteczniejszych obrońców, kto cię goni?

Wśród obrońców jestem „królem strzelców” Serie A, a z czołowych lig Europy tyle samo goli ma Naldo z Wolfsburga. I powiem szczerze, że ogólnie nie sprawdzam, kto strzela gole, ale… w ten weekend już sprawdziłem. Zobaczyłem, że wygrali 3:0, to kliknąłem na Livescore, ale tym razem mu się nie udało. Mam nadzieję, że dorzucę jeszcze jedną sztukę, żeby dogonić pana prezesa Bońka, który najwięcej w jednym sezonie Serie A zdobył siedem goli.

Może trzeba zacząć podchodzić do karnych.

Jestem w kolejce po Quagliarelli, a kiedy już dostawaliśmy, to Fabio akurat był na boisku. Ale pod koniec sezonu – jak już zostaną trzy-cztery kolejki – i będzie mi brakowało jednego gola, to nie odpuszczę. Przed meczem sobie ustalimy, że podchodzę do piłki, bo pewną sprawę muszę załatwić. Trzeba dogonić prezesa.

Myślisz, że on też sprawdza co weekend?

Znając go, myślę, że może mieć ciepło, jak odpala LiveScore.

* * *

Z Martą poznali się, gdy mieli siedem lat. Dzisiaj są rodzicami 1,5-rocznej Wiktorii. Wiktoria jest trochę nieśmiała i na widok obcych zamyka oczy. Chyba się jej wtedy wydaje, że nikt jej nie widzi. Ale to urocza i wesoła dziewczynka.

– Chodziliśmy do jednej klasy. Ale to nie było tak, że byliśmy nierozłączni. W pewnym momencie musiałam nawet… na rok zmienić klasę, bo tak bardzo Kamil dawał mi w kość. Przedrzeźniał mnie, obrażał, wiecie – takie końskie zaloty, jak to u dzieci. A dzisiaj jesteśmy szczęśliwymi rodzicami – opowiada.

To nie jest więc typowa piłkarska para. On jej nie poznał w sklepie z torebkami, ona jego nie wypatrzyła w telewizji. Znają się w zasadzie od momentu, w którym Kamil po raz pierwszy kopnął piłkę.

– Jestem od Kamila starszy o cztery lata – wtrąca się szwagier. – Zawsze braliśmy go do swojej drużyny, jako młody chłopaczek już był najlepszy. Tylko że najbardziej chciał być bramkarzem. Dobrze, że postawił na piłkę. Bo gdyby nie to, skończyłby jak my wszyscy. W kopalni, no bo gdzie?

Marta zawsze podążała za Kamilem, najpierw jako dziewczyna, teraz jako żona. Byli razem lata temu w Madrycie, teraz są w Turynie. Jest też wnikliwą obserwatorką. Wyciąga wnioski.

– Kiedyś Piast wracał autokarem z meczu wyjazdowego. Postanowiłam odebrać Kamila. Niestety, on z tego autokaru po prostu… wypadł. Wtedy powiedziałam mu: albo będzie kariera za granicą, albo w ogóle nie będzie kariery, nigdzie – mówi Marta.

* * *

Twoja kariera to idealny dowód na to, że żadnego piłkarza nie można skreślać. Dziś rozmawiamy w Turynie, gdzie jesteś prawdziwym idolem, a kiedy opuszczałeś Ekstraklasę, nasi ligowcy raczej się o ciebie nie bili. Znienacka wyjechałeś za duże pieniądze do Palermo, nikt nie wiedział, o co w tym chodzi, a koniec końców okazało się, że Włosi widzieli więcej niż polskie kluby.

Pojawiło się jakieś zapytanie z Lecha, ale tak naprawdę nie było tematu. Długo nie działo się nic ciekawego, aż nagle spadła oferta z nieba. Palermo wyłożyło milion euro, a nie wiem, czy jakikolwiek polski klub dałby milion złotych. Gabriele Sabatini, ówczesny dyrektor Palermo, a obecnie Romy, mówi mi, gdy spotkamy się na meczach: „Zawsze wierzyłem, że coś osiągniesz. Jesteś moim dużym sukcesem”. Widać, jak się cieszy, że dopiął swego. Ma satysfakcję, że nos go nie mylił.

Słysząc w słuchawce nazwę „Palermo” i „Serie A”, w ogóle wierzyłeś, że to się dzieje naprawdę?

Jarek Kołakowski zadzwonił i powiedział, że jest taki temat. No okej. Temat jest, ale od takiej informacji do konkretów droga zwykle jest daleka. Potem wszystko poszło w miarę szybko. Byłem mega zachwycony. Wyjeżdżałem bez jakiejś wielkiej przeszłości, ze spadkowicza, po 50 meczach w Ekstraklasie. I to do dobrego klubu Serie A.

Spełniło się życzenie twojej żony, która – widząc, w jakim stanie wróciłeś z jednego z wyjazdowych meczów – powiedziała: „albo kariera za granicą, albo nie będzie kariery”.

Nie wiem, czy gdybym został w Polsce, to nie popadłbym w marazm.

Albo w alkoholizm.

Ha, albo w alkoholizm, kto wie. Mógłbym się zakopać i byłoby ciężko. Może nie czułem znużenia, ale tak teraz się zastanawiam… Odszedłbym do Lecha, tam Arboleda w swojej najlepszej formie, Bosacki, pewnie czekałaby mnie na ławka, a potem co? Pewnie jakieś wypożyczenie do pierwszej ligi. I co dalej?

Mogłoby się potoczyć, jak w przypadku twojego kolegi z obrony, Mateusza Kowalskiego, który wyjechał właśnie do pracy w Norwegii.

Dokładnie. Grał w Ekstraklasie, w Wiśle i Piaście, szło mu raz lepiej, raz gorzej, ale jednak miał doświadczenie. A potem taki zjazd… Trzeba docenić szansę daną przez los. Dzisiaj pytamy młodych zawodników, czy powinni wyjechać, czy raczej nabierać doświadczenia w naszej lidze, ale nie ma reguły. Jeden wyjedzie i sobie poradzi, drugi będzie zbierał doświadczenie, po czym obudzi się w wieku 25 lat i na wyjazd będzie za późno.

Otoczenie w Gliwicach nie motywowało, by zostać piłkarzem. Wszyscy podświadomie trzymali się w tym bagienku.

Większość drużyn na Śląsku bazuje na atmosferze, bo pieniędzy zawsze brakowało. Czy mówimy o Odrze Wodzisław, czy Polonii Bytom… Wszyscy dookoła nie mają grosza, więc zawsze się jedzie na tej atmosferze. Wesoły autobus, wiecie, o co chodzi. Na tym robiło się wyniki.

We Włoszech też są wesołe autobusy?

Raczej jest spokojniej. Wiadomo, że jak wracamy z wygranego meczu, to nie ma problemu, żeby napić się piwka czy winka, ale nie ma porównania z naszymi wesołymi autobusami. Gdańsk, Gdynia, Białystok… To były wyjazdy. Ekipa była dobra. Do wszystkiego, tylko nie do piłki.

Widzisz, ile przeżyłbyś fajnych rzeczy, gdybyś został. Ile pijackich wspomnień byś miał. A tak, to tutaj w Turynie ciągłe zgrupowania, wyjazdy mecze i przez prawie cały tydzień nie ma cię w domu. Koszmar.

Żarty żartami, bo Piasta z perspektywy czasu wspominam fajnie, ale mnie udało się uciec, a inni… Jeden ładował grubo. Czasem znikał na dwa-trzy dni, nie wiadomo, co z gościem, a on w domu zaszyty. Pod koniec chyba wylądował w jakimś ośrodku. Nie wszyscy muszą mieć pozytywne wspomnienia. Ja patrzę w lusterko wsteczne i widzę, że szmat drogi za mną. Naprawdę mi się udało.

Na wyjazd do Włoch nie trzeba było cię namawiać tym bardziej, że zawsze byłeś ciekawy świata. W wieku 18 lat wyjechałeś na ponad dwa sezony do Hiszpanii, gdzie w Realu Madryt C mieliście naprawdę fajną paczkę.

Tam trzecia drużyna i druga są połączone. Zachodzi wymiana pomiędzy zawodnikami. Jedni wchodzą, drudzy schodzą, ale ekipa była, trzeba przyznać. Jose Callejón gra dziś w Napoli, jego brat też przewinął się gdzieś w Hiszpanii, Dani Parejo jest w Valencii, Antonio Adan zadebiutował w pierwszym składzie Realu, a niedawno był w Cagliari, Juan Mata – wiadomo… Callejon po meczu z Napoli podszedł do mnie i mówi: – Przecież myśmy razem grali w Madrycie! No graliśmy, graliśmy.

Nauczyłeś się tam czegoś?

Poza językiem i takimi typowo życiowymi sprawami – chyba nie. Może to dziwnie zabrzmi, ale dużo mi dała gra w polskiej okręgówce w wieku 16 lat. Występowałem przeciwko dorosłym mężczyznom i musiałem szybko zmężnieć. Nie ma to nic wspólnego z poważnym futbolem, ale fizycznie można szybko dojrzeć. A Real to była fajna przygoda. Miło było oglądać na co dzień wielkich zawodników, odbyć ze dwa treningi z pierwszą drużyną…

Z Raulem masz kontakt do dziś? (nawiązanie do cytatu z Krzysztofa Króla – starsi czytelnicy wiedzą o co chodzi)

Jasne, pożyczamy sobie samochód! Nie no, nigdy nie miałem. Nie dzwonimy do siebie na święta, choć akurat Raul był bardzo przyjazny dla młodych. Kiedy się szło na trening pierwszej drużyny, zawsze sam podchodził do chłopaków i pytał, czy czegoś potrzeba. Może dlatego, że sam przeszedł te wszystkie szczeble.

Dzień w Madrycie – pomijając sprawy alkoholowe – wyglądał zdecydowanie inaczej niż w Gliwicach?

Byliśmy już razem z Martą, ale jeszcze nie mieliśmy ślubu. Nie robiliśmy też wielkich planów. Do pewnego stopnia ograniczały nas finanse. Zarabiałem ok. trzech tysięcy euro na miesiąc plus klub opłacał nam mieszkanie. I dużo, i mało. Miałem 18 lat, więc dało się przeżyć bez problemu i wieść całkiem normalne życie, ale bez większych szaleństw.

Kilka lat wcześniej twoja przyszła żona musiała się przez ciebie wypisać z klasy.

Nasze mamy często były razem wzywane do szkoły, bo tak jej cisnąłem! Wychowaliśmy się na jednym osiedlu, chodziliśmy do tej samej klasy w podstawówce, potem w gimnazjum, a w liceum tylko rok, bo przed wyjazdem do Hiszpanii musiałem przerwać naukę. Znamy się jednak od dziecka.

Byłeś definitywnie piłkarzem Realu czy wiązało cię z nimi jakieś wypożyczenie?

Definitywnie, ale po półtora roku rozwiązałem kontrakt. Grałem w reprezentacji U-21, marzyłem o dorosłej, a przez grę w Ekstraklasie byłoby mi do niej bliżej niż z drugiej/trzeciej drużyny Realu. Miałem też możliwość przejścia do Legii, ale tylko do Młodej Ekstraklasy, a potem – wiadomo – „zobaczymy”. Dlatego zdecydowałem się na Piast. Do Włoch łatwiej było wyjechać także ze względu na sprawy językowe. Mówiłem po hiszpańsku, więc włoski łatwiej mi wszedł. Kilka nawyków też już złapałem. Rączka chodzi, wiadomo!

Żałujesz czegoś z Palermo? Mogło pójść lepiej?

Powiem, że trener mnie nie lubił. To będzie normalne, nie? Miałem duże nadzieje, nie ukrywam. W pierwszym meczu IV rundy eliminacji do Ligi Europy graliśmy z Mariborem, zwyciężyliśmy 2:0 i naprawdę liczyłem, że utrzymam skład. Nie udało się, ale z dzisiejszej perspektywy mieliśmy naprawdę mega ekipę. Na lewej Balzaretti, w środku Nocerino, na bramce Sirigu, do tego Pastore i Miccoli…

Gdybyś ruszył w miasto z Miccolim, mogłoby znów zapachnieć Piastem. Z mafią cię nie zapoznał?

Nie, nie było okazji. Tak na serio, jeszcze nie znałem włoskiego. Dopiero się uczyłem i nie wychodziłem z kolegami na obiady. Poznaliśmy z Martą Polaków, z którymi mam kontakt do dziś. Zresztą, w Palermo byłem krótko. Po pół roku przeniosłem się do Bari.

Zwykle piłkarze wykazują większą cierpliwość.

Nie widziałem dla siebie perspektyw przy tym trenerze. Nie miałem większych szans na skład. Poszedłem do Bari i – choć drużyna znajdowała się w trudnej sytuacji – to było dobre posunięcie. Wiedziałem jednak, na co się piszę. Już w styczniu sytuacja była słaba, a potem okazało się, że wiele meczów, w których grałem, było sprzedanych. Spadliśmy z ligi, ale jak sobie dziś przypominam te spotkania… Na początku szok. Z boiska ciężko takie rzeczy wyczytać. Wiele razy miałem do siebie pretensje, że jak mogliśmy, kurde, to przegrać, a po jakimś czasie wychodzi na jaw, że mecz był załatwiony.

Ilu piłkarzy poniosło ostatecznie karę?

Andrea Masiello wrócił teraz do Atalanty po trzech latach pauzy. Kto jeszcze? Parisi, Gillet, który był kapitanem Bari, a do niedawna grał u nas, w Torino… Najważniejsi i najstarsi byli załatwieni. To – jak widać – wystarczyło.

Dość łatwo spadli na cztery łapy. Odcierpieli swoje i wrócili.

Przykład Masiello jest dość wymowny, bo on naprawdę miał długą przerwę, mógł się znacząco zmienić przez ten okres, a wrócił do grania i to od razu do solidnego klubu Serie A. Nie będzie mu jednak łatwo. Na pewno nie zostanie idolem swoich kolegów. W końcu o wszystkim opowiedział, sprzedał wszystkie informacje i wysypał się kto, co, jak, za ile i kiedy. Gdyby w Polsce miała miejsce taka sytuacja – zawodnika nie ma. Koniec. Zresztą, problemy związane z aferą miał nawet Leonardo Bonucci. Mimo to, wspominam jednak Bari miło. Przede wszystkim – poznałem tam trenera, z którym pracuję do dziś w Torino.

Jak wyszło z tą opaską kapitańską?

Przed poprzednimi rozgrywkami odeszli Ogbonna i Bianchi, a właśnie zaczynał się mój trzeci sezon w Torino. Razem z d’Ambrosio mieliśmy najdłuższy staż w klubie, ale jemu kończył się kontrakt i już w grudniu było pewne, że odejdzie. Tak się stało, trafił do Interu, a wcześniej kibice oficjalnie ogłosili, że chcą, bym to ja był kapitanem. Naciskali na klub i w końcu decyzja została klepnięta.

Jesteś lepszym piłkarzem z opaską?

Myślę, że tak. Ciąży na mnie większa odpowiedzialność, muszę być bardziej fair i na pewne rzeczy nie mogę sobie pozwolić. Może bez opaski zachowywałbym się inaczej. Ale po pieniądze dla kolegów nie muszę się upominać. Tutaj płaci się na czas.

Niektórzy – o czym coraz częściej się przekonujemy – dla opaski tracą rozum. Rozumiesz tę żądzę jej posiadania? To faktycznie tak wielka sprawa, że jak już ją dostaniesz, to nie możesz oddać?

Nie zgodzę się z tymi, którzy twierdzą, że to tylko kawałek materiału. Nie jest też tak, że jedyny obowiązek kapitana to wyprowadzenie drużyny. Opaska to coś więcej.

Wiele osób może nie uwierzyć, że to utrata opaska doprowadziła do braku powołania dla Błaszczykowskiego, a – nie czarujmy się – taki był początek tej mini-afery.

Opaska mogła mieć na to wpływ. Nie ma co ukrywać. Ale nie znam też tej sytuacji od kulis i nie wiem, jak toczyły się rozmowy między selekcjonerem a Kubą ani co sobie powiedzieli.

A raczej czego nie powiedzieli.

Nie wiem. Może Kuba powiedział, że nie chce dostać powołania? Dopóki oficjalnie się nie wypowiedzą, będziemy wymyślać różne opinie.

Ta sytuacja może długofalowo poskutkować tym, że opaska trafi do ciebie?

Nie wiem, jakie ostatecznie są zasady. Nie wiem, czy decyduje liczba występów…

Nie, to głupia zasada.

Nie wiem, naprawdę. Na pewno opaska to moje marzenie, ale nie taki obiekt pożądania, do którego będę dążył za wszelką cenę.

* * *

We Włoszech opaska kapitańska ma znacznie większe znaczenie, niż w Polsce. Dopiero tam, na miejscu, można zrozumieć, jakim szacunkiem darzony jest Kamil. – Il Capitano – tak się go określa.

Pytamy o Glika kibiców. Wszyscy na początku mówią to samo: – Nasz kapitan! Albo: – Wielki kapitan!

Słowo „kapitan” nas osacza. Sam Kamil ewidentnie czuje się częścią klubu. Nawet kapcie, które zakłada, mają na sobie herb Torino. – To szczególny klub, o szczególnej historii. Katastrofa samolotu z 1949 roku roku sprawia, że na mnie, jako kapitanie, ciążą dodatkowe obowiązki. Coroczna ceremonia upamiętniająca ofiary to olbrzymie przeżycie – mówi Glik.

5 maja 1949 roku samolot z drużyną Torino rozbił się o wzgórze Superga. Zginęli wszyscy najlepsi włoscy piłkarze. Zginęła reprezentacja Włoch. Po prostu – „Grande Torino”.

* * *

Wokół reprezentacji zapanował ostatnio duży entuzjazm. Pokazaliście się jako drużyna ludzi pełnych pasji. 

Dużo się zmieniło w porównaniu do poprzednich eliminacji, ale wszystko nakręciły wyniki. Inaczej się dziś jeździ na kadrę, w innym humorze też się wyjeżdża. Mamy grupę ludzi, którzy grają w dobrych klubach z najlepszych lig europejskich i większość to podstawowi zawodnicy. Wcześniej nie zawsze tak bywało. Często wielu z nas siedziało na ławkach, a jeżeli już grało, to bardzo mało. Kibice nie muszą się też już za nas wstydzić.

Najbliższy mecz z Irlandią będzie sporym testem dla reprezentacji, ale też dla ciebie indywidualnie. Na trybunach pewnie pojawi się kilkunastu skautów z Premier League, którzy przyjadą oglądać konkretnie ciebie.

Nic dodać, nic ująć. Jestem też przekonany, że jeżeli wygramy, to nie będzie innej opcji niż awans. Potem tylko poprawić z Gruzją, Gibraltarem i zrobić remis ze Szkocją lub Irlandią… Ale fakt, czeka nas najważniejszy mecz w całych eliminacjach. Możemy też – z drugiej strony – wszystko sobie skomplikować. Przy porażce cztery drużyny mogą mieć po 10 punktów i eliminacje zaczną się od nowa. Musimy się nastawić na wojnę. Oglądałem mecz Szkocja-Irlandia i była – przyznam szczerze – taka rąbanka, że czasem zamykałem oczy. Sędziował Serb, więc pozwalał na wiele, ale gdyby na jego miejsce wyznaczono Hiszpana, byłoby cztery-pięć czerwonych kartek. I to po takich faulach, jakich nawet ja bym się nie powstydził!

Robi ci różnicę, z kim będziesz tworzył duet stoperów?

Na początku u Fornalika grałem z „Wasylem”, potem z Łukaszem… Raz też z Salamonem przeciwko San Marino. Wcześniej za Smudy z „Żewłakiem”, a pewnie i z „Komorem” się zdarzyło. Najlepszy czas miałem jednak z „Wasylem” i z Szukałą, ale ciężko ich porównywać. To zupełnie inne typy.

Został nam jeden temat, od którego nie uciekniemy. Transfer. Po twoim mieszkaniu widać, że wyprowadzka nie trwałaby długo. Obrazów nie wieszacie, kwiatków też zbyt wielu nie ma. Raczej szybka ewakuacja i niekoniecznie dlatego, że nie płacicie czynszu.

I kartony jeszcze stoją przy wejściu! Jarek Kołakowski zna moje zdanie. Jeżeli miałbym odejść, to do naprawdę lepszego klubu, a nie do takiego mniej więcej na tym samym poziomie.

Trudno zdefiniować, od kogo Torino jest lepsze.

To prawda. Ani nie jesteśmy super dobrzy, ani mega słabi. Są też jednak takie kluby, jak Milan czy Inter, które niezależnie od tego, jak skończą ten sezon, i tak pozostaną topowe. To firmy rozpoznawalne na całym świecie pomimo swoich problemów. Ale rozmawiam z wami szczerze – na tę chwilę nie potrafię powiedzieć, co się wydarzy po sezonie. Na pewno nie ucieknę z Torino za wszelką cenę.

Znajdujesz się w takiej sytuacji, jak „Lewy” przed rokiem. Jedni apelują: nie odchodź i buduj swoją legendę, drudzy z kolei mówią: zrób wreszcie krok do przodu.

Coś w tym jest. Żyje mi się tu bardzo dobrze. Turyn to mój drugi dom, mam tu wszystko, ale fajnie byłoby zagrać kiedyś w Lidze Mistrzów lub powalczyć o tytuły.

Dotychczasowe oferty sam odrzucałeś?

Nie, bo nigdy nie było konkretów. Przecież nie odejdę bez zgody z Torino. Wiem, że Jarek już działa, pojawiają się jakieś zapytania, ale sam mu powiedziałem, żebyśmy o tym pogadali po sezonie, bo nie chcę sobie zaprzątać głowy. Nie ma konkretów, to po co wróżyć z fusów? Jeżeli miałbym jednak odejść, to łezka na pewno się w oku zakręci. Sporo udało się zrobić. Awansowaliśmy do Serie A, potem po 20 latach do pucharów, teraz 1/8 Ligi Europy… Rozwinąłem się razem z klubem.

Twoja liga docelowa to Włochy?

Nie mam konkretnych preferencji. Łatwo byłoby zostać w Serie A, ale Niemcy czy Anglia też kuszą.

Sporo mówiło się o Romie, a teraz – opowiadając o Sabatinim – rzuciłeś nowe światło na tę historię.

Jakieś zapytania były, może nawet są, ale – powtarzam – bez konkretów. Nikt nie dzwonił: „słuchaj, Roma oficjalnie o ciebie pyta”. Pod koniec czerwca lub na początku lipca coś powinno się zacząć dziać. Wtedy zobaczymy.

Myślisz o tym z ekscytacją?

Nie, naprawdę nie. Trzeba dokończyć sezon na przyzwoitym miejscu i nie nabawić brzydkiej kontuzji. To nie czas na myślenie o transferze.

Jarosław Kołakowski wycenia cię na 5-8 milionów euro. Trochę mało.

Za osiem Torino – myślę – mogłoby mnie sprzedać. Za pięć nawet by się nie zastanawiali. Odrzucone z miejsca. Sam raczej sądzę, że chodzi o kwotę w przedziale 8-10 milionów.

To kwota, o której rozmawialiście z prezesem przy podpisaniu kontraktu?

Nie rozmawialiśmy o konkretnej sumie. Chcieliśmy wpisać z Jarkiem klauzulę, ale prezes był nieugięty. Powiedział kategorycznie, że nie ma szans. Współpracujemy jednak od czterech lat i ufam mu na tyle, że skoro dał mi zapewnienie, że jeżeli po sezonie przyjdzie dobra oferta dla mnie i dla klubu, to wywiąże się z obietnicy i zrobi wszystko, by z potencjalnym nabywcą się dogadać.

Z czego wynika fakt, że cieszysz się u prezesa, trenera i kibiców tak wielkim szacunkiem? Pod jakim względem postąpiłeś inaczej w porównaniu z innymi piłkarzami?

Może przez zachowanie? Na treningu jest ogień. Nie unikam pojedynków. Jadę, ile fabryka dała. Może też charakter? Kiedy jest piłka stykowa, idę na maksa. Tutaj szanuje się zawodników charakternych. Możesz przegrać 0:3, strzelić dwa swojaki, ale jeśli zobaczą, że schodzisz na czworaka, to ci wybaczą i chyba za to mnie szanują.

Generalnie jesteś – jak na piłkarza – dość skromny. Jesteś w ogóle pierwszym zawodnikiem, jakiego znamy, który nie ma swojego samochodu.

Ani samochodu, ani tatuaży! Jeszcze mi trochę brakuje. Czy jestem skromny? Nie zwróciłem na to uwagi. Dostałem służbowe Suzuki od klubu – stoi zresztą tutaj na podwórku przed domem – a drugie auto wypożyczyłem od pana Kołakowskiego.

Mariusz Piekarski służbowym Peugeotem wywoził śmieci, ale oprócz tego kupił całą flotę samochodów. Ty nie marzyłeś nigdy o Ferrari?

Nie, motoryzacja mnie nie kręci. Nie marzę o Ferrari. Mam tylko dojechać na trening, podjechać do Carrefoura na zakupy i tyle. Jest miejsce na wózek dla dziecka i to wystarczy.

Z drugiej strony – na ręce Rolex ze złotymi elementami.

Mam dwa-trzy zegarki. Odpowiednio zarabiam i lubię sobie czasem kupić ładną rzecz. Na Ferrari też mnie stać, ale zupełnie mnie to nie pociąga. Może to dziwne, ale wolę kupić zegarek niż samochód. Samochód to w ogóle najgorsza inwestycja. Wyjeżdżasz z salonu i już jesteś trzydzieści procent do tyłu. Zupełnie bez sensu.

Inwestujesz?

Kupiłem niedawno pięć mieszkań w Krakowie, mam mieszkanie w Jastrzębiu, kończę budowę domu na Mazurach. Trochę trzymam w skarpecie i pod poduchą.

Trochę tych mieszkań może jeszcze być. Masz 27 lat. W Serie A można grać długo. To wręcz… liga dla starych ludzi.

Toni ma 37 lat, Di Natale tak samo, dalej Klose, Totti, Quagliarella. Doświadczeni mają tu wzięcie. W Polsce pompuje się młodych-perspektywicznych, których klub chce sprzedać, a we Włoszech jedyne kryterium to sama gra. 31 lat to przecież dla obrońcy wciąż bardzo dobry wiek. W wieku 34 lat też można grać na maksymalnym poziomie. Potem wszystko zależy od zdrowia i chęci, co nie zmienia faktu, że muszę myśleć o przyszłości, bo pociąg ucieka.

Do kasyna nie ciągnie?

Nigdy nie ciągnęło. Zresztą, chyba nawet nigdy nie byłem w kasynie. Karty też nie. Chłopaki wożą na zgrupowania te swoje walizeczki z żetonami i łoją w pokera na zgrupowaniach, ale ja wolę odpalić jakiś mecz.

Jest duża szansa na karierę z happy-endem.

Bo ten pociąg – jak mówię – szybko ucieka. Każdy może powiedzieć, że chce zostać skautem lub dyrektorem sportowym, ale miejsce nie znajdzie się dla wszystkich. Zobaczcie ilu jest piłkarzy na świecie. Setki, tysiące… A opcji dla byłych piłkarzy – niewiele. Dlatego trzeba z pokorą brać to, co dzisiaj daje los, żeby później nie żałować i nie żyć wspomnieniami.

KRZYSZTOF STANOWSKI
TOMASZ ĆWIĄKAŁA



Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
4
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Weszło

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
4
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...