Bartłomiej Drągowski – odkrycie roku 2014 w polskiej piłce. W zimowym okienku transferowym pisało się o nim bardzo wiele. Manchester City, Juventus, Chelsea, Benfica plus masa klubów z Bundesligi. O rewelacyjnego 17-latka pyta już połowa Europy, ale on sam nie zmienia zdania – chce na razie zostać w Jagiellonii. W długiej rozmowie z Weszło on i jego ojciec, były piłkarz, Dariusz Drągowski konkretnie wypowiedzieli się na temat przyszłości, ofert i boomu, jaki zapanował wokół Bartka, a także o tym, dlaczego ma zakaz wchodzenia na klubową siłownię, co nie odpowiada im w szkoleniu bramkarzy w Anglii oraz… dlaczego pani Drągowska spaceruje podczas meczów wokół domu.
Ładnie tak, panie Darku, nie puszczać syna do programu Ekstraklasa.tv?
DD: Dlaczego? Tłumaczyłem panu Włodarczykowi. Bartek był kontuzjowany, ja pracowałem… Wie pan, on jeszcze nie jest mobilny. Nie ma tak, że wsiada i jedzie, bo nawet nie ma prawa jazdy. To chyba zresztą też niedobrze, kiedy jest go wszędzie za dużo.
Jak ty odbierasz ten boom wokół twojej osoby?
BD: Udało się wybronić parę piłek, zaczęły się wywiady, kamery, zainteresowanie… W pewnym momencie – nie ukrywam – stało się to trochę uciążliwe, bo co dwa dni musiałem się gdzieś pokazać lub coś powiedzieć. Rozumiem, że takie jest życie sportowca, ale nie chcę też przesadzać. Miło mi, że wszyscy mnie pompują i tak miło odbierają, ale jest jeszcze na to za wcześnie.
Wielu bramkarzy wprowadza się do ligi w obiecujący sposób, ale twoje interwencje – pomijając już fakt, że nie zawaliłeś żadnej bramki – były wręcz spektakularne.
BD: Staram się utrzymać zero z tyłu, a jak ma wpaść, to niech to będzie coś niemożliwego. Miarą talentu jest jednak powtarzalność. Ważne, żeby to teraz utrzymać.
DD: A ja panu powiem, że czasami łapałem się za głowę. Jak złapał strzał Jankowskiego z Wisłą, czy z Piastem główkę Wilczka… Niemożliwe piłki. Nie rozumiałem, jak to wybronił. Jakby miał osiem rąk! Zawsze widziałem w nim talent, choć wcale nie chciałem, by był bramkarzem. Wolałem, żeby grał w polu, ale nawet kiedy graliśmy na działce za miastem, wiecznie ciągnęło go do bramki. Zawsze wolał bronić niż strzelać. „Tato, weź mi w końcu postrzelaj. Ja już nie chcę”. Zawsze! Dopiero po trzech latach: „tato, mogę w końcu na tej bramce stanąć?”.
W polu też grałeś.
BD: Tak, ale zawsze też wiedziałem, że na bramkę mam czas. Zasługa taty, że mnie hamował, bo gra nogami to – uważam – mój największy atut. Wręcz powiedziałbym, że nie umiem bronić, a umiem grać nogami.
Broniłeś w taki sposób, że gra nogami mogła się znaleźć w cieniu.
BD: Ale dzięki niej mogę wnieść dużo spokoju. A że udawało się odbijać i łapać, to duża zasługa trenera Kurdziela. Nikt nie zwrócił uwagi, ale do wielu piłek byłem dobrze ustawiony, nad czym wspólnie pracowaliśmy. Sporo też dyskutowaliśmy między treningami – jak i gdzie się ustawiać lub kiedy wychodzić. Teoria się przydała. To ustawianie się było wręcz kluczowe.
W takim położeniu, w jakim znajduje się obecnie Bartek, zawsze pojawia się wielu ojców sukcesu. Jak wy na to patrzycie?
DD: Może niech powie Bartek…
BD: Tata jak tata… Od małego widziałem go na boisku i chciałem grać jak on. Zabierał mnie na działkę, ćwiczyliśmy wybicia, podania…
DD: Przerzuty…
BD: Wszystko ćwiczyliśmy. Tata był moim pierwszym trenerem, ale dużo – jeżeli chodzi o kwestie mentalne – nauczyłem się też od trenera Tomara.
DD: Pierwszym trenerem, z którym miałeś codzienny trening bramkarski, był pan Maciek Kudrycki. Zanim Bartek przeszedł do Jagiellonii, nie miał przecież w MOSP-ie treningów bramkarskich. Starałem się o nie walczyć. Wywalczyłem w końcu trenera bramkarzy, z którym spotykali się raz albo dwa w tygodniu, ale dopiero w Jagiellonii Maciek zajął się nim codziennie. A w juniorach ile byłeś? Króciutko, nie?
BD: Pół roku niecałe. Potem pół w Młodej Ekstraklasie i trener Hajto wziął mnie na pierwszy trening.
Ręce nie wytrzymywały.
BD: Na treningu nawet tego nie czułem. Adrenalina. Czułem się tylko zagubiony. Ja taki młody, a w szatni Ebi Smolarek, Tomek Frankowski…
DD: … który grał z tatusiem.
BD: A ja dzieciak! Miałem 1,88 metra, 73 kilo wagi, trzeba wyskakiwać w powietrze, a nabiega Ugo Ukah. Parę razy się zderzyliśmy, lądowałem w bramce z piłką, ale co zrobić?
Co było najtrudniejsze – strzały Hajty, podcinki „Franka” czy pojedynki powietrzne z Ugo?
BD: Ciężko było mi się przestawić na szybkość grania. Fizyka gry seniorskiej jest nieporównywalna do juniorów starszych. W Młodej Ekstraklasie strzelali mi cztery lata starsi, a tu dziesięć. Ale pierwsze zderzenie z Ugo zapamiętam długo. Na taką ścianę jeszcze nie wpadłem.
Pan z kolei musiał zacząć wypisywać zwolnienia z lekcji.
DD: Bartek nie poszedł do szkoły, bo bolały go ręce, ale nie potrzebowaliśmy dłuższych zwolnień. Doszliśmy jednak do wniosku z Ryśkiem Jankowskim, trenerem bramkarzy, że było jeszcze za wcześnie na codzienny trening bramkarski z seniorami. Poradziłby sobie sportowo i technicznie, ale fizycznie nie bardzo. Wchodził więc do pierwszego zespołu raz na jakiś czas. W przeciwnym razie zajechałby się.
BD: Ale potem musiałem z nimi trenować z przymusu, bo było dwóch bramkarzy, Kuba Słowik i Łukasz Skowron. Wtedy wskoczyłem do dorosłej drużyny na stałe. Musiałem się przestawić na grę fizyczną i samemu zacząć nabierać masy.
Koniec końców musiał pan, panie Darku, usunąć z domu siłownię.
DD: Na początku sam sobie zażyczył siłownię i musieliśmy kupić. Taki mały atlasik.
BD: Ławeczka, sztanga, hantle…
DD: Powiedział: „tato, muszę się wzmocnić” i pracował sobie po treningach. Na koniec – ćwicząc w domu i z drużyną w tygodniu – zaczął podnosić większe ciężary niż oni. Trener to widzi i pyta: „co ty robisz?!”.
BD: W sierpniu zrobiłem się byk. Ważyłem 85 kilo, na klatkę brałem 110, a nie miałem skończonych 17 lat.
Zabiera dynamikę?
BD: Wręcz przeciwnie – czułem się bardzo dynamiczny, ale trenerzy stwierdzili, że ten rozwój jest za szybki, organizm może nie wytrzymać i mogą się pojawić kontuzje. Odstawiliśmy siłownię i jak teraz byliśmy na obozie, to śmiali się, że tylko ja mam zakaz wstępu do niej w wolnym czasie. Jedynie mnie sprawdzali, czy do niej nie chodzę.
Mogłeś postępować jak Cristiano Ronaldo, który – jeszcze grając w Sportingu Lizbona – trenował nocami w siłowni dla juniorów, żeby nikt go nie przyłapał.
DD: Wtedy Bartek złapał taką fazę na siłownię, a innym razem słyszę: „tato, jedziemy do dietetyka”. Chciał niższą tkankę tłuszczową niż Ronaldo! Miałem dość. Sam robiłem śniadanie, obiad, kolację… Pięć posiłków dziennie. Akurat byłem na zwolnieniu po zawale, więc miałem na to czas, ale po moim powrocie do pracy już nie miał kto tego przygotowywać.
BD: Przy szkole i treningach ciężko to ułożyć czasowo, żeby codziennie o tej samej porze coś zjeść. Nie zawsze się udawało, ale dzięki diecie też zrobiłem postęp.
DD: Bo zobaczyłeś, co możesz jeść. Omlety z papryką, hummusy… Miałem to wszystko rozpisane. Przeszedłem na swoją dietę niskocholesterolową, więc przygotowywałem posiłki dla siebie, Bartka, a przecież jest jeszcze żona i drugi syn. Trzy posiłki dla każdego.
I jakie masz teraz, Bartek, parametry?
BD: Na ostatnich badaniach miałem 9 procent tkanki.
DD: Tylko nie mów, kto miał więcej!
BD: Miałem porównywalnie do reszty.
DD: Trudno tę tkankę zmierzyć, bo on się jeszcze rozwija. Gdyby wsadzić jego parametry do ciała człowieka starszego, to byłoby tej tkanki mniej.
A co to była za historia z przeprostem łokcia?
DD: To właśnie ta historia ze szkołą. Wstał rano i: „tato, nie idę do szkoły, bo nie będę mógł pisać”.
BD: Jaki ja byłem wyczerpany… Ale chyba bardziej się zmęczyłem psychicznie niż fizycznie. Cała ta sytuacja – wchodzisz do szatni pełnej starszych zawodników, a tu trzeba się przywitać z panem Frankowskim, Kupiszem, Plizgą…
DD: Z trenerem Tomkiem Hajtą…
BD: Fajnie mnie przyjęli Adaś Dźwigała i Michał Pawlik, którzy funkcjonowali w zespole dłużej. Szybko się zaaklimatyzowałem. Nie trwało to miesiącami.
Ale na „ty” od razu nie przeszedłeś.
BD: Miałem zakaz mówienia na „pan”, bo jak wszedłem, to… „Dzień dobry, dzień dobry, dzień dobry, gdzie mogę usiąść? Tutaj wolne? A, to przepraszam”. Śmiali się ze mnie. „Jaja sobie z nas robisz? Jesteśmy kolegami z drużyny”. „Ale ja nie umiem inaczej. Tak mnie rodzice wychowali!”. Rafał Grzyb naprawdę się denerwował.
Bo jemu „panowałeś” najdłużej.
BD: No i Maderze. Podczas meczu ligowego: „panie Sebas… Seba!”.
W debiucie zostałeś rzucony na głęboką wodę. Po stracie czterech goli można się załamać.
BD: Chciałem się pokazać z dobrej strony, ale wyszło, jak wyszło. Przeżywałem to, ale dzień później już o wszystkim zapomniałem. Do treningu i czekać na kolejną szansę.
DD: Od razu mi powiedział, że chce zagrać następny mecz, jak najszybciej, żeby się pokazać. Twardy charakter. Jak coś zawali, od razu chce się zrehabilitować, ale akurat debiut oceniam pozytywnie. Pewnie mógł się lepiej zachować przy tej sytuacji, gdy Kuzera strzelił z 40 metrów, wypluł piłkę i Trytko dobił, ale przy pozostałych bramkach nie miał raczej szans, a mało kto pamięta, że Jagiellonia grała w dziesięciu po czerwonej kartce Piątkowskiego. Ile ty miałeś lat? 16, nie?
BD: No, 16.
DD: W takim wieku błąd się przecież może zdarzyć. Bartek miał nawet bronić do końca sezonu, ale pan Probierz chciał każdemu bramkarzowi dać po jednym meczu. Nie dostał szansy szybkiej rehabilitacji, ale i tak byłem zadowolony.
Jakie macie relacje z Probierzem? Pytam, bo słyszałem, że ojciec jednego z młodszych zawodników Jagiellonii wręcz prosił Probierza, by ten trzymał jego syna krótko.
DD: Tyle czasu poświęciliśmy Bartkowi z żoną, że dziś on sam już mówi: „tato, nie mów mi o tym po raz tysięczny”. Ale ja powiem i 1001 razy. Aż się zakoduje w głowie. Nie muszę go jednak pilnować.
Imprezą w domu zdałeś test na zaufanie?
BD: Poprosiłem rodziców, żeby pozwolili mi zaprosić znajomych…
DD: To był chyba Sylwester.
BD: Ale który?
DD: Obojętnie. Pierwszy czy drugi – bez różnicy.
BD: Na pierwszym było 12 osób, a na innym kilkadziesiąt osób. Dom pozostał nieruszony.
DD: Nie mieliśmy w każdym razie żadnych obiekcji.
BD: Wiem, to były urodziny!
DD: Bartek obraca się w takim towarzystwie, że nie musimy obawiać się, że pójdzie niewłaściwą ścieżką.
BD: Rodzice nie mają się o co martwić. Nie ciągnie mnie na imprezy. Raz na dwa-trzy miesiące wyjdę gdzieś ze znajomymi i tyle. Nawet nie mam czasu na więcej.
Jak wygląda twój dzień?
BD: Prawie każdy tak samo. Zależy od treningu. Jeżeli trenujemy rano, to potem do dziewczyny, do domu o 21-22 i spać. Jeżeli po południu, to szkoła, trening, dziewczyna, do domu i spać.
Trener Probierz powiedział, że sodówka odkręciła ci się w wieku 14 lat.
BD: Do taty zadzwonił menedżer z Włoch. Co tam było? Milan? Inter?
DD: Po turnieju „Białe Orły” w Warszawie.
BD: Graliśmy z Milanem, Interem, Celtikiem, dostałem najlepszego bramkarza, zaczęły się telefony do taty i pomyślałem: „co to nie ja?”.
Trudno, panie Darku, odrzucać takie oferty?
DD: Nawet nie podejmowaliśmy tematów! Przecież to było dziecko.
BD: Bali się mnie puścić za granicę.
DD: Oczywiście. To syn. Jak mogę 13-letniego dzieciaka puścić z domu?
BD: Ja bym sobie pewnie poradził, ale mama już niekoniecznie. Chciałaby, żebym mieszkał z nimi nawet po trzydziestce. Strasznie by przeżywała, gdybym wyjechał za granicę.
DD: Ale nawet nie braliśmy tego pod uwagę. Wychodziłem z założenia, że jeżeli będzie się rozwijał, to czas na wyjazd i tak nadejdzie. Ale nie w wieku 12-13 lat!
Wtedy były już konkretne oferty?
DD: Zadzwonił człowiek z Włoch i zapytał, czy jest szansa, by Bartek wyjechał do Włoch. Odpowiedziałem, że nie. Wykonał jeszcze jeden telefon, a potem temat się urwał.
A ty się poczułeś za mocny?
BD: Trochę tak. Koledzy dziwnie mnie odbierali. Na treningach nic nie robiłem, bo wiedziałem, że i tak będę bronił. Przełomowym momentem był kopniak z woleja od taty.
DD: Ale o tym nie mów!
BD: Czemu?
DD: Oskarżą mnie, że dzieci biję!
BD: A tam. Graliśmy mecz, były jeszcze kary minutowe, odburknąłem coś na boku sędziemu, czekałem na koniec pierwszej połowy i zacząłem szukać zawodnika, który mnie uderzył. Jest! Biegnę. Wszyscy mnie łapią i łapią, a ja dalej! Sędzia podbiega z czerwoną… I ruszam do sędziego! Ściągają mnie z boiska, idę do szatni, patrzę: biegnie tata. I ziuummm…. Dostałem woleja.
DD: Bo jeszcze chciał wracać i się z nimi kłócić! Potrzebował takiego szoku. Potem opowiadał, że kopniak taty był przełomowy.
BD: Zrozumiałem, że takie zachowanie nie przystoi. Rodzice nie chcą mnie takiego oglądać. Koledzy też mi to tłumaczyli. Przeprosiłem kilka osób i tyle.
A jak teraz zmieniła się twoja pozycja w szkole? Chodzisz do klasy z chłopakami, którzy na co dzień czytają, że chce cię Juventus, Manchester, Milan i Benfica.
BD: Nikt mi nie robi pod górkę. Kiedy czegoś nie rozumiem, koledzy wszystko mi tłumaczą. Mam indywidualny tok nauczania, staram się przychodzić do szkoły jak najczęściej – z każdej lekcji można coś wynieść – ale przychodzę głównie na zaliczenia. Jestem troszkę leniwy, ale kiedy się przełamię, to nie mam problemów z nauką.
Matura za rok?
BD: Tak.
Z czego?
BD: Matematyka rozszerzona, polski, angielski rozszerzony i geografia, może fizyka.
Aż tyle?
BD: Geografii akurat nie muszę, ale jakoś ją lubię. Musiałbym tylko sobie przypomnieć stolice wszystkich krajów. A od fizyki mam fajną panią, która wszystko dobrze tłumaczy i też polubiłem ten przedmiot.
Z geografii akurat możesz być dobry. W materiale Polsatu pokazałeś, że – dzięki masie ofert – poznałeś wiele zagranicznych miast.
BD: Trochę też popodróżowałem. Każdy wyjazd to nauka. Największe wrażenie zrobiło na mnie RPA. Wygraliśmy turniej Danone Cup, mieliśmy lecieć do Brazylii, ale tam chyba była grypa, nie?
DD: Chyba przeszkodziły mgły i ten pył wulkaniczny. Samoloty nie mogły latać.
BD: Przełożyli nam wyjazd o rok, ale tym razem do RPA. Na początku – jak przylecieliśmy – pomyślałem, że ojejku, syf straszny. Ale potem się zdziwiłem. Dwa różne światy. Tutaj getta, a tutaj dom wywalony na 700 metrów z basenem i nie wiadomo jakimi samochodami. Obok siebie! Tu ludzie chodzą do studni po wodę, a pan dalej ma wszystko i jeszcze więcej. Fajna życiowa szkoła. Byliśmy też w super zoo-safari. Trochę się tych krajów zebrało…
DD: Przede wszystkim Europa.
BD: Polatało się i pojeździło z kadrą lub nawet Jagiellonią do Turcji.
Byliście na jakichś stażach, żeby zobaczyć, jak wyglądają ośrodki treningowe większych klubów?
BD: Byliśmy z tatą w Blackburn. Bardzo fajne warunki, duża różnica w porównaniu z nami, ale nic nie stoi na przeszkodzie, bym tutaj też się rozwijał. Mam wszystko – bardzo dobrych trenerów, rodzinę, dziewczynę…
DD: Wyszliśmy też z założenia, że Anglicy akurat bramkarzy nie potrafią szkolić. Ilu Anglików broni w Premier League? Szczerze uważam, że mamy lepszych trenerów bramkarzy. Chłopak z pola co innego. Niech jedzie. Tam przy młodzieżowych drużynach mają czterech-pięciu trenerów, a u nas jeden. Kiedy pięć osób pracuje z jednym szkoleniowcem, to wiadomo, ile kto komu poświęci czasu, ale skoro i u nas jest trener bramkarzy, i u nich, a u nas są lepsi, to po co wyjeżdżać? W ogóle nie jestem zwolennikiem wczesnego wyjeżdżania. Przyjęliśmy taki plan, że Bartek ma zdać maturę, zrobić prawo jazdy, poznał język… Żeby nie był na czyjejś łasce. Żeby nikt się z niego nie śmiał w szatni, z czego nie będzie sobie zdawał sprawy. Przynajmniej będzie mógł odpowiedzieć. Szatnia piłkarska to ciągła szydera.
Z boku wygląda to tak, jakbyście zaplanowali karierę Bartka od A do Z.
DD: Okaże się później. Po latach przekonamy się też, czy np. Krystian Bielik dobrze postąpił.
BD: Najważniejsze, żebym jak najczęściej grał w pierwszym zespole. Występy w rezerwach to nie to samo. Na drugi zespół nie przyjdzie dziesięć tysięcy ludzi.
Dopytujesz o te wszystkie oferty? Dociera to wszystko do ciebie?
BD: Dociera, ale nie podnieca mnie to. Tak po prostu ma być. Sprawy życiowe są dla mnie bardzo ważne, a gra w pierwszym zespole da mi więcej niż wyjazd do wielkiego klubu i czekanie na szanse przez pięć lat. Człowiek się uczy przy adrenalinie. 20 tysięcy kibiców, otoczka meczu. Trzeba z tego korzystać, a nie drugi zespół, brak presji i 100 osób na trybunach. Jestem wychowankiem Jagiellonii, mieszkam w Białymstoku, mam wszystko pod ręką i nie jestem jeszcze na tyle kompetentnym bramkarzem, by już wyjeżdżać.
Zastanawialiście się w ogóle nad którąkolwiek ofertą czy wszystko od razu ucinacie?
DD: Powiem tak – dochodzą do nas różne spekulacje. Powiedziałem Czarkowi Kuleszy, że jeżeli przyjdzie konkretna oferta, to proszę mnie poinformować. Przyjęliśmy pewien plan, ale życie różnie się układa. Może ktoś wytyczy Bartkowi taką ścieżkę, która będzie lepsza? Do tej pory nie było czegoś takiego. Jeżeli czytam, że Benfica chce go do juniorów, to jaki sens? Bezsens. Gdzie byłby dziś Dawidowicz, gdyby został w Lechii? Jasne, po latach będziemy mieli szersze spojrzenie, ale mimo wszystko. Kwestii finansowych w ogóle nie bierzemy pod uwagę. Czy ktoś da takie pieniądze, czy większe – nie ma znaczenia. Już w Anglii proponowali mu dobry kontrakt. Gdybym był łakomy na kasę, Bartek grałby dziś w Blackburn.
BD: Ale chodziło właśnie o te treningi bramkarskie. Sam powiedziałem: „tato, cały trening mieliśmy na chwyt”.
DD: Bartek opowiadał, że nie uczą tam techniki. Obojętnie, czym odbijesz – czy jajkiem, czy kolanem – masz po prostu odbić.
BD: Trening typowo seniorski, ale niekoniecznie dla młodych, a nad techniką trzeba pracować. Wtedy jesteś szybszy i dokładniejszy. Tam szkolą, żeby bronić. Jedyny trening techniczny, na który faktycznie zwracali uwagę, to gra nogą. To – przyznam – stoi na wysokim poziomie i każdy bramkarz Premier League gra nogami bardzo dobrze.
DD: Wie pan, różne propozycje się przewijały. Akademia, akademia, akademia. Nie ma takiej rozmowy! Czy to będzie akademia Chelsea, Interu czy Realu – nie obchodzi nas to. Interesuje nas pierwszy zespół. Przecież on dopiero się uczy. Niech pokaże przez rok-dwa, że nie pobronił pół roku na farcie, niech krzepnie, a potem wyjeżdża walczyć o pierwsze miejsce. Ale nie do jakiejś Primavery czy akademii.
A Legia? Oferta podobno była.
DD: Ile miałeś lat, jak byliśmy w Legii? Czternaście? Piętnaście?
BD: No, była taka oferta, nad którą moglibyśmy się zastanowić, ale ostatecznie się rozmyślili. Stwierdzili, że mam problemy z kolanami, więc…
DD: Ówczesny sztab medyczny – który później został wyrzucony – przeprowadził badania…
BD: Nie no, nie mów nawet o tym…
Legia ma na „sumieniu” wielu piłkarzy. Lewandowski, Milik…
BD: Wykryli mi jakąś wadę kolan. Jeżeli teraz dzwonią, to mogę odpowiedzieć, że dalej mam problemy z kolanami.
DD: Akurat schodził Tomek Kiełbowicz, z którym grałem w Siarce Tarnobrzeg. Chwilę później Borysiuk, Rybus, a Bartek: „to ojciec zna takich zawodników?!”. Zobaczył nowy stadion i powiedział: „chcę tutaj być”. Po treningu coś się jednak stało w kolano. Powiedzieli, że ma coś niby z mięśniami…
BD: Nie do końca. Luzy w kolanach.
DD: O, coś takiego. Potem jeszcze raz pojechaliśmy…
BD: Nie, oni to powiedzieli właśnie za drugim razem.
DD: Ale jakoś się rozmyło.
Siadło ci to na ambicję?
BD: Nie o to chodzi. Spodobał mi się stadion i…. Nie wiem. Zastanawiałem się, czy tam nie przejść, rozmawiałem z rodzicami, ale stwierdziłem, że skoro niefajnie mnie potraktowali, to… Druga sprawa – jestem kibicem Jagiellonii i – choć wiem, że Legia to wielki klub i każdy chciałby w niej zagrać – przypuszczam, że byłoby mi ciężko. Myślę, że nikt nie miałby do mnie pretensji, ale wychowałem się na Jagiellonii i ona zawsze pozostanie w moim sercu.
Nie obawia się pan, że jeżeli w końcu wpłynie konkretna oferta za 3 miliony euro, to prezes Kulesza – biorąc pod uwagę budżet klubu – po prostu zacznie naciskać na transfer?
DD: Znam Czarka bardzo dobrze i myślę, że nie będzie żadnych nacisków. Raczej rozmowy. Jeżeli już wpłynie taka oferta, ktoś wytyczy mu mądrą ścieżkę – nie pod kątem finansowym, ale zakładając rozsądne ułożenie kariery – i on się na nią zgodzi, to można się zastanowić. Mamy plan, ale możemy go zmienić.
BD: A ja się dalej trzymam tego, że chcę zostać. Niezależnie od tego, jakie pieniądze mi zaproponują – mogą mnie nawet wyganiać – będę trzymał się Jagiellonii. Będę tu grał za darmo, żeby tylko przez ten rok zostać.
W Portugalii niektórzy cię już przedstawiają jako drugiego Jana Oblaka.
DD: A my się z tego śmiejemy. Spekulacji jest dużo, ale nas one bawią. Wiem, że mają do mnie dzwonić z Benfiki. Niech dzwonią.
Numery z kierunkowym 00351 od razu pan odrzuci.
DD: Odbieram telefon, ale ucinam te rozmowy. Nauczyłem się nawet kilku zwrotów po angielsku. Dzwoni jakiś Włoch, mówi, że ma dwie oferty dla Bartka. „We are not interested”. „Even Real Madrid?!”. „Even”. Wszystko w temacie. Agentów też nie potrzebujemy. Bo do czego? Na tym etapie menedżera potrzebuje słaby zawodnik.
Na pewnym etapie będzie pewnie potrzebny.
DD: Ale gdyby Bartek był słaby, wtedy widzielibyśmy, czy menedżer jest dobry.
Ile razy pan zmieniał numer?
DD: Raz.
Taki był nawał telefonów?
DD: Po tym, jak Bartek zaczął bronić, było bardzo ciężko. Dzwonili non stop. On też wie, bo i do niego telefonowali. Chłopaki podawali numer na kadrach, ale namówiłem go, żeby kierował wszystko do ojca.
BD: Nawet nie musiałeś namawiać. Sam o tym wiem. Jestem przyzwyczajony, że każdy telefon, to: „dzień dobry, za chwilę prześlę panu numer do taty, do widzenia”. Cała rozmowa.
DD: Im więcej tych obietnic, tym gorzej.
BD: „My jesteśmy najlepsi. My załatwimy tutaj. Tutaj mamy tego, tego i tego”. „Dobrze, już wysyłam numer taty”.
DD: A ja każdemu mówiłem prawdę. Po co mam owijać w bawełnę i obiecywać nie wiadomo co? „Próbujcie za pół roku, rok, może coś się zmieni, ale na razie nie jesteśmy zainteresowani”. Natręciuchów jednak też nie było. Każdemu dało się wytłumaczyć. Oczywiście, wielu podtrzymuje kontakt, ale nikt nie przesadza. Zrozumieli, że naleganiem na podpisanie umowy nic nie uzyskają. Jest okej. Myślałem, że będzie gorzej.
Kto jest dla was odkryciem roku 2014 w polskiej piłce?
DD: Według mnie Bartek.
Według ciebie?
BD: Nie mam pojęcia. Siebie nie wskażę. Nie dlatego, że twierdzę, że źle broniłem. Po prostu taki jestem. Marek Wasiluk też nie wystawia siebie w Ustaw Ligę. Jak wystawił w Widzewie, to po dwóch meczach miał minus 50 punktów, bo zrobił karnego i dostał czerwoną kartkę.
DD: Okej, może nie nazwałbym go odkryciem roku, ale rundy.
BD: Ja o tej rundzie już nie pamiętam. Miło mi słyszeć te komplementy, ale co ja osiągnąłem? Nic. Ani nie zdobyłem mistrzostwa, ani pucharu, ani żadnych innych medali. Ledwie kilkanaście występów. To jest nic. Muszę tylko pracować, by nie powielać tych samych błędów.
Czyli nad czym? Maciejowi Szczęsnemu imponuje twoja dojrzała postawa po interwencjach.
BD: Nie lubię dużo krzyczeć. Już się swoje wykrzyczałem. Nie widzę potrzeby, żeby się na kogoś wydzierać za to, że przeciwnik oddał strzał. Jestem od bronienia i naprawiania błędów kolegów. Nie potrafię krzyczeć: „czemu tego nie wybiłeś?! Co ty grasz?! Czemu nie skasowałeś?!”. Każdy wie, gdzie się pomylił i nie trzeba mu o tym przypominać. To tylko denerwuje. Trener jest od zwracania uwagi, a ja od podpowiadania: „czas, plecy”.
DD: Wie pan, wiedziałem, że będzie dobrze, ale że aż tak? Czasem rwałem włosy z głowy. Straszne nerwy, jak syn – tak młody chłopak – wchodzi na taką pozycję. Ale poradził sobie.
BD: Przełomem był dla mnie mecz ze Śląskiem. Kuba dostaje czerwoną kartkę, siedzę na ławce, nie wiem, co się dzieje, a muszę wejść. Nie jestem przygotowany. Nie myślę o niczym. Nie zastanawiam się, czy się czymś zdenerwuję. Po prostu wchodzę. Trener mówi: „to twój czas, jesteś w bramce”. – Pomóż nam – tak to zrozumiałem.
Lepiej tak wejść bez analizowania i kombinowania?
BD: Przed debiutem z Koroną wiedziałem, że zagram i cały czas o tym meczu myślałem. Nie wyszło mi to na dobre.
DD: Sam też za dużo próbowałem mu „pomóc”.
Przemotywował pan?
BD: Tata próbował motywować, ale – wiadomo – był strasznie przejęty. Byłem napompowany. Chciałem zrobić wszystko jak najlepiej. Nie podszedłem na zasadzie: „trzeba dobrze bronić”. Chciałem koniecznie pokazać, że jestem najlepszy. Zrobię wszystko, będę robił cuda. Przemotywowałem się. Było tego aż za dużo. Wyszło nieźle. Trzeba się skoncentrować, a nie pompować nie wiadomo jaki balonik.
DD: Sam też się nauczyłem, żeby przed meczami nie rozmawiać o piłce. Niech sam sobie to w głowie układa. Przed pierwszymi meczami wysyłałem motywujące SMS-y, ale też zaprzestałem.
BD: Tata stresował się bardziej ode mnie.
DD: „Tato, spoko, spoko!”.
BD: Sam go musiałem uspokajać. I dalej tak jest. „Tato, spokojnie!”.
I jest pan faktycznie spokojny?
DD: Biorę krople na nerwy i jestem spokojny. Żona tylko nie obejrzała żadnego meczu. Kiedy Jagiellonia gra na wyjeździe, ona chodzi dookoła domu. Nie wiem, o co chodzi. Założyła sobie, że jeżeli będzie chodzić w kółko, to jakoś Bartkowi pomoże.
BD: Najlepsze, jak graliśmy mecz z Lechem. Mama zrobiła 120 minut wokół domu.
DD: Wchodzi tylko na przerwę się ogrzać.
BD: Wchodzi zadowolona, patrzy, koniec meczu… Co? Dogrywka?! I znowu!
DD: Na mecze w Białymstoku też nie chodzi.
BD: To znaczy – kiedy ja nie gram, to mama ogląda mecze Jagiellonii.
DD: Raz dała się namówić. Zabrałem ją przed sezonem na sparing z Górnikiem Łęczna i siedziała spokojnie.
BD: Mama strasznie przeżywa wszystko, jeżeli chodzi o piłkę.
DD: Przed drugim meczem z Koroną – tym 3:0 na wyjeździe – powiedziała, że to będzie mecz życia Bartka. Albo mówi: „o, teraz Bartek coś obronił”, wchodzi do domu i pyta. „Poczułam coś w sercu”.
BD: Nosiła mnie dziewięć miesięcy i po prostu czuje to, co ja.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA
Fot. Jagiellonia.pl