W sobotni wieczór zacząłem skakać po kanałach i przypadkiem trafiłem na mecz DC United z Montreal Impact. Pierwsze zdziwienie – ktoś w Polsce pokazuje MLS. A już po chwili drugie – to naprawdę da się oglądać. Z ciekawości zacząłem grzebać w temacie piłki nożnej na amerykańskiej ziemi i szczerze mówiąc, powoli zaczyna to wyglądać całkiem obiecująco. Jasne, MLS to nadal liga, której nie można porównywać z czołowymi rozgrywkami w Europie. Jednak z każdym kolejnym sezonem widać, że ma ona spory potencjał.
Amerykanie uważają, że od tego sezonu ich futbol wchodzi w kolejną fazę rozwoju. Nazywają to MLS 3.0, trzecią wersją rozgrywek. Powód? Przede wszystkim chodzi o poszerzenie ligi, plany budowy nowych stadionów (stare są już zbyt małe), rosnące zainteresowanie piłką w Stanach i coraz lepsze umowy telewizyjne. Bo, wbrew utartej opinii, piłka nożna wcale nie jest już w Stanach sportem czwartej czy piątej kategorii. I czas już chyba zacząć soccer traktować jak poważne rozgrywki, a nie zabawną ciekawostkę i dać MLS szansę. Dlaczego? Oto kilka powodów.
Pełne trybuny
43 734. Zgadnijcie, czego dotyczy ta liczba. Łącznej liczby widzów na wszystkich meczach w jednej kolejce? Rekordowej frekwencji w tamtym sezonie? Średniej liczby hamburgerów sprzedawanych w dniu meczu? Nic z tych rzeczy. Prawie 44 tysiące wynosi średnia frekwencja na stadionie Seattle Sounders. Kosmos, porównajcie to z tym, ilu kibiców przychodzi na mecze w Polsce czy nawet we Włoszech. Także na stadionie Seattle Sounders padła rekordowa frekwencja w poprzednich rozgrywkach. Na Centurylink Field w meczu przeciwko Portland Timbers zjawiło się imponujące 68 385 osób. Robi wrażenie, prawda?
Sport czwartej kategorii, który nikogo nie obchodzi? Dobre sobie. Średnia frekwencja ze wszystkich meczów w tamtym sezonie wyniosła ponad 19 tysięcy osób – czyli jest to mniej więcej poziom Eredivisie oraz francuskiej Ligue 1. A byłaby znacznie wyższa, gdyby nie to, że część stadionów mogła pomieścić maksymalnie koło 20 tysięcy. To już niedługo się zmieni – kilka klubów rozpoczęło budowę nowych obiektów, do ligi dołączyło także grające na bardzo pojemnym stadionie Orlando City. Frekwencja na debiutanckim meczu? 62 510 widzów.
W tej chwili soccer to w USA sport z najszybciej rosnącą frekwencję ze wszystkich. Już teraz pod tym względem ustępuje tylko Baseballowi i NFL. W miastach takich jak Portland, Columbus czy Salt Lake City piłka nożna stała się sportem numerem jeden. To pokazuje, że Amerykanie nie traktują jej już po macoszemu, tylko powoli dają się już wciągnąć. Wskazuje na to także rosnące zainteresowanie ze strony mediów – MLS podpisuje coraz lepsze kontrakty telewizyjne z FOX, ESPN i Univision. O jakie kwoty chodzi? Za sezony 2015-2022 stacje telewizyjne mają łącznie wyłożyć 720 milionów dolarów.
Coraz więcej sensownych piłkarzy
Nie da się ukryć, że z każdym rokiem kolejni piłkarze podążają szlakiem, który w 2007 roku przetarł David Beckham. Robbie Keane, Sebastian Giovinco, Jozy Altidore, Obafemi Martins, Clint Dempsey, Michael Bradley, DaMarcus Beasley, Shaun Maloney – nie są to może nazwiska, które powalają z nóg, jednak widać, że coraz większa liczba sensownych zawodników, którzy coś znaczyli w Europie, decyduje się postawić na grę w Stanach. Póki co ich chęci są ograniczane przez limit tak zwanych designated players, jednak mówi się, że z roku na rok możliwe będzie zatrudnianie przez kluby coraz większej liczby piłkarzy z wysokimi kontraktami.
Nostalgiczna podróż w czasie
Lubicie czasem obejrzeć sobie sparingowy mecz, w którym występują piłkarze, którzy już zakończyli kariery? My też lubimy nostalgiczne wspomnienia i także z tego powodu, warto czasem rzucić okiem na MLS. Na amerykańskich boiskach występują już Kaka i David Villa, a niedługo dołączą do ich grona Steven Gerrard i Frank Lampard. Fajnie czasem przypomnieć sobie jak grają zawodnicy, którzy jeszcze do niedawna wiele znaczyli w europejskiej piłce, a nadal mają całkiem wysokie umiejętności.
To, że niektórych rzeczy się po prostu nie zapomina udowodnił w poprzednim sezonie Thierry Henry:
Piękne bramki
No właśnie, bramki. Niektórzy pewnie sądzą, że MLS to poziom niewiele wyższy niż podwórkowy, a w soccerowych meczach dominują chaos i przypadek. Tymczasem – nic z tych rzeczy. Niektóre drużyny są na naprawdę zaawansowanym poziomie technicznym, więc jeśli jesteście w stanie oglądać mecze Podbeskidzia z Koroną, to tym bardziej wytrzymacie spotkanie pomiędzy New York City i FC Toronto. Wbrew pozorom, oczy od tego nie krwawią – bez obaw.
Zresztą, spójrzcie na to jakie bramki padały w poprzednich rozgrywkach. Cud, miód i orzeszki – nam najbardziej wpadł w oko gol strzelony przez Jacka McInereya, oceniony jako trzecie najlepsze trafienie w sezonie. Cudeńko, nawet Zlatan Ibrahimović nie powstydziłby się takiej bramki.
Zażarta rywalizacja
O dziwo atmosfera na większości meczów jest daleka od piknikowej. Dotyczy to przede wszystkim spotkań pomiędzy Seattle Sounders i Portland Timbers. Myślicie, że to może być sztuczna rywalizacja, stworzony przez właścicieli obu klubów, by podnieść prestiż tych spotkań i ściągnąć kibiców? Nic z tych rzeczy.
Rywalizacja, być może wynikająca z niewielkiej odległości pomiędzy tymi miastami, rozpoczęła się już w 1975 roku, gdy Sounders i Timbers grały jeszcze w NASL. Na pewno nie jest ona aż tak zażarta, jak między Romą i Lazio czy Barceloną i Realem, jednak kibice tych klubów zdecydowanie za sobą nie przepadają – było to widać zwłaszcza w 2010 roku, gdy trzech kibiców z Seattle próbowało udusić kibica z Portland szalikiem jego własnej drużyny.
Władze ligi doszły zresztą do wniosku, że europejskie mecze derbowe to coś, czego w MLS zdecydowanie brakuje. Stąd decyzja, by taką rywalizację stworzyć – już w tym sezonie odbędą się pierwszy derby Nowego Jorku pomiędzy New York City i New York Red Bulls, a od 2017 roku będą odbywały się także derby Los Angeles, w których mierzyć się będą LA Galaxy i Los Angeles FC. Nie oszukujmy się, póki co te mecze będzie raczej trzeba traktować jako ciekawostkę, niż wydarzenie tygodnia w światowej piłce, jednak kto wie – może za dziesięć, dwadzieścia lat będą to spotkania z gatunku tych, których po prostu nie wypada ominąć?
Zwłaszcza, że znając Amerykanów, na pewno zrobią z tego niesamowity show.
Starcie imperiów
Derbowe mecze w Nowym Jorku będą interesujące także z innego punktu widzenia. Wygląda na to, że to w nich po raz pierwszy dojdzie do starcia globalnych piłkarskich imperiów – marki ‘City’ z marką ‘Red Bull’. Wspominaliśmy o tym przy okazji tekstu o imperiach, jeśli ktoś go nie czytał lub już zdążył o nim zapomnieć – przypominamy:
Abu Dhabi United Group stworzyła firmę-córkę, którą nazwała City Football Grup. To kolejne wielkie imperium na liście i choć jest dopiero w fazie powstawania, to wiele wskazuje na to, że będzie największym ze wszystkich.
To imperium w założeniach zdecydowanie różni się od pozostałych – głównym celem nie jest stworzenie klubu-potęgi, wspieranego przez słabsze kluby. Nie, ideą szejków jest wykreowanie pierwszej międzyklubowej marki na świecie, której znakiem rozpoznawczym będzie człon ‘City’ w nazwie klubu. (…)
Na ten sam pomysł wpadła zresztą firma Red Bull GmbH, ci od dodawania skrzydeł. W ich przypadku – zamiast ‘City’ w nazwie klubu – pojawia się marka produktu. I oni także nie mają zamiaru się ograniczać. Póki co, w swoim portfolio mają FC Red Bull Salzburg, New York Red Bulls, Red Bull Brasil, RB Leipzig i Red Bull Ghana, a wiele wskazuje na to, że nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Niedawno mówiło się o tym, że ekipa spod znaku czerwonego byka ma pojawić się także na angielskich boiskach.
Cały tekst możecie przeczytać TUTAJ.
Polskie akcenty
No, może lepszym określeniem byłoby ‘polskawe’. Po pierwsze – w tym sezonie do MLS trafił dobrze nam znany Damien Perquis, który zdążył już zadebiutować w barwach Toronto FC. Po drugie – w Stanach nadal gra mający polskie korzenie Chris Wondolowski, najlepszy strzelec w historii San Jose Earthquakes, który dwa razy był także ex aequo najlepszym snajperem MLS. Na murawach amerykańskich boisk występuje także… Boniek. Oczywiście nie chodzi o prezesa PZPN-u, tylko Honduranina – Oscara Bońka Garcię, występującego w Houston Dynamo.
…bo czemu nie?
Mecze są w Polsce pokazywane w weekendy w godzinach, w których rzadko kiedy można jeszcze obejrzeć jakieś sensowne starcia w Europie. Dziesiąta, jedenasta wieczorem. Także jeśli ktoś akurat uzna, że ma już dość imprezowania i woli spędzić ten czas przed telewizorem, a wciąż mało mu piłki – MLS okazuje się idealną ligą.
Fajne bramki, znane nazwiska, pełne trybuny, od czasu do czasu jakieś zabawne kiksy – może w końcu czas dać tej lidze choć pół szansy? Kto wie, czy za dekadę lub dwie to nie tam będą odbywały się najciekawsze mecze na świecie.
Michał Borkowski