– Legia grała kiedyś na hali przy Obrońców Tobruku – 300 osób przychodziło. Dzisiaj gramy na Towarze i jest 5,5 tysiąca. 10 lat temu siatkówka była w małych mieścinach, zaczynaliśmy od jednego trenera, który był psychologiem, kierownikiem, zajmował się przygotowaniem fizycznym. Teraz u siebie, w najbiedniejszym klubie ligi, mam sześć osób. Dekadę temu na jednym meczu potrzebny był lekarz, to brano ginekologa. Mówimy tu o pewnych standardach. Jeśli Probierz mówi dziś o czterech boiskach, to nie bierze tego pomysłu z kosmosu – mówi Jakub Bednaruk, trener siatkarskiego AZS Politechnika, prywatnie fan piłki nożnej.
Nie boisz się, że ta rozmowa znowu pójdzie do śmieci?
– Nie, za pierwszym razem miło spędziłem czas. Mam tylko nadzieję, że Piotrek Jóźwiak znalazł telefon.
Lądujesz na portalu piłkarskim. Znowu przeczytasz w komentarzach, że siatka jest sportem świetlicowym.
– Nie rusza mnie to, bo jeśli weźmiemy pod uwagę cały świat, to faktycznie jest to sport świetlicowy. Nie używam tego określenia, ale jeśli ktoś chce, to ma prawo. W piłce są pieniądze, popularność – zgadzam się. My jesteśmy europejskim numerem 4 albo 5. Nie boli mnie to. Chciałbym tylko, żeby ludzie zdali sobie sprawę, jak dużą pracę wykonuje się w tych sportach świetlicowych i że czasem nie zarabiasz po to, by ustawić kolejne pokolenia, tylko po to, by w ogóle trenować. Ktoś idzie w góry nie po to, by zarabiać, tylko zarabia, by pójść. To jest wykładnik charakteru. Przyzwyczajony jestem do hejtu, nawet jeśli w siatkówce praktycznie go nie ma. Jest to w pewnym sensie sport elitarny, siatkówka wywodzi się z uniwersytetów. Jest delikatna, bezkontaktowa. Oczywiście wiem, że lepiej ogląda się coś, gdzie facet da facetowi w mordę.
Wam już nawet kłócić się nie pozwalają, a co dopiero dać komuś po ryju.
– Wiesz, z dwadzieścia lat temu był jeden zawodnik, który chciał coś wyjaśniać. Krzysio Wójcik, libero, niezły aparat. Do niego się nie podskakiwało. Była szarpanina pod szatnią, ale pod siatką tego nie ma. Grzeczni jesteśmy.
Zrobiłeś ostatnio jakiś dym?
– Regularnie robię, ale często dlatego, bo zespół nie jest skoncentrowany. Usypia. Jak widzę, że śpią, to robię dym. Ostatnio awanturę zrobiłem w Gdańsku. Musiałem coś zrobić, bo dookoła był marazm.
Podpatrujesz pod tym względem trenerów piłkarskich? Michał Probierz ostatnio we Wrocławiu tak latał, że pod koniec meczu ściągnął marynarkę.
– Pamiętam zdanie Lenczyka na temat Probierza: im więcej krzyczysz na boisku, tym słabiej przygotowałeś zespół. Oczywiście było to złośliwe, ale bardzo subtelnie pan Orest to zaznaczył, więc nawet mi się spodobało. Wszystko zależy od tego, jaki masz zespół. Ancelotti może podpierać ścianę, ale jak brakuje w drużynie lidera, kogoś, kto tupnie nogą, to musisz brać to na siebie. Wójcik miał swój styl, Probierz swój, Lenczyk wolał siedzieć i się nie odzywać. Ja osobiście bardzo cenię Probierza. Różnie mu się wiedzie, raz idzie w górę, raz w dół, ale zawsze mówi z sensem. Lubię też styl Ojrzyńskiego. Jak wychodzi do wywiadu, to ja podobnie jak ten reporter w telewizorze – również staję na baczność.
Co dał ci staż w Legii w Jana Urbana?
– Chciałem zobaczyć różnice. Byłem tydzień u Urbana i nie zauważyłem żadnych. Jedyna różnica jest taka, że w piłce pogoda może ci coś tam pozmieniać. Schemat pracy jest taki sam. Podejrzewam, że gdybym pojechał do innego klubu ekstraklasy, jeszcze raz bym się w tym utwierdził.
Ostatnio pisałeś w „Magazynie Boisko”, że młody siatkarz więcej pracuje. W kwestiach przygotowania fizycznego są na to twarde dane.
– Sprawdziłem wyniki. Jeżeli chodzi o siłownię, to robimy dużo więcej. Oczywiście musimy robić więcej, to inna dyscyplina. Nie sądzę jednak, żeby Ronaldo miał od nas słabsze wyniki. Objętościowo też trenujemy więcej, ale np. 90 minut piłkarza jest bardziej męczące niż pięć setów siatkarzy. Poza tym nie musimy biegać. Zasada jest taka, że musisz stać w dobrym miejscu. Nikogo nie obchodzi bieganie. W piłce liczone są przebiegnięte kilometry – u nas nikt tego nie sprawdza. Liczymy skoki. To jest wskaźnik, w którym widzisz, czy zawodnik skacze tyle samo w piątym secie, co w pierwszym.
Macie siatkarskiego Instata?
– Mamy i to dobrze rozpracowanego. Nazywa się Data Volley. Włosi wymyślili, a polskie kluby dostają go za darmo od ligi. Teraz pracę zaczęła z nami dziewczyna, straszny mózg od spraw statystycznych. Ona dostaje milion informacji i wyciąga te najważniejsze, jak np. zawodnik w trzecim secie przy stanie 18:18 reaguje, gdy jest zblokowany. Wychodzi na to, że może jest już wtedy do zdjęcia, bo np. przez ostatnich 10 meczów w takich sytuacjach nigdy nie potrafił się przełamać. Jak coś mu nie poszło, to koniec. I taka statystyka może pomóc. Nie cierpię, gdy sport opiera się na liczbach, ale lubię zawodnikom pokazywać coś nowego. Ich trzeba cały czas bawić. Jak pójdziesz w rutynę, to zaczną wymiotować. Pomyślą: wtorek – trening, środa – trening, potem mecz i tyle. Wziąłem ich ostatnio na trening MMA. Inni idą na paintballa albo gokarty. Jak masz kasę, to możesz robić tego więcej. My ostatnio graliśmy w planszówki z kibicami. A potem na treningu zrobiliśmy turniej singli na pół boiska, dwóch najlepszych mogło zjeść frytki.
Nie karmisz już zawodników kaszą?
– Karmię, mają już tego dość, ale mówię im: słuchajcie, kasza jest najlepszym węglowodanem. Makaron w knajpach to często tektura. Oni są coraz bardziej świadomi. Jedzą tą kaszę, ale jak w nagrodę mogli powcinać frytki, to straszna spinka była w tych planszówkach. Ogólnie świadomość sportowców rośnie. Czytam jak Żyro mówi, że śpi 10 godzin. Rzeźniczak wrzuca przepisy na Twittera. U mnie chłopaki kombinują, czy ten albo tamten makaron jest OK itd. Ktoś się w końcu kapnął, że możesz mieć ten sam talent, co kolega obok, ale to co robisz między treningami i po treningu jest kluczowe. Piętnaście lat lat temu były ziemniory, schaboszczak i jedziemy na mecz.
Piętnaście lat temu siatkówka była w amatorskich halkach. Dzisiaj reprezentacja jest mistrzem świata. Jak robi się taki skok?
– Bardzo pomógł nam Polsat – to trzeba powiedzieć jasno. Dużą rolę odegrali też panowie, którzy mają teraz przy nazwisku kropkę. Póki mieli całe nazwiska, robili naprawdę dużą robotę. Legia grała kiedyś na hali przy Obrońców Tobruku – 300 osób przychodziło. Dzisiaj gramy na Towarze i jest 5,5 tysiąca. 10 lat temu siatkówka była w małych mieścinach, zaczynaliśmy od jednego trenera, który był psychologiem, kierownikiem, zajmował się przygotowaniem fizycznym. Dzisiaj u siebie, w najbiedniejszym klubie ligi, mam sześć osób. Dekadę temu było to nie do pomyślenia. Na jednym meczu potrzebny był lekarz, to brano ginekologa. Mówimy tu o pewnych standardach. Jeśli Probierz mówi dziś o czterech boiskach, to nie bierze tego pomysłu z kosmosu. To jest podstawa, na której możesz coś robić. Legia, największy klub w Polsce ma jedno boisko treningowe. Żarty. Zrobiliśmy Orliki – fajnie. Parę klubów ma bazy – też super, ale ligi nie zrobi nam Ljuboja z najwyższym kontraktem, bo nawet, jeśli powiało przy nim magią, to jeszcze bardziej byśmy tę magię zobaczyli, gdyby ktoś postawił cztery boiska treningowe i zaczął wychować talenty.
Probierz drąży skałę, ale ten głos chyba jednak za często trafia w próżnię.
– My za mało ufamy polskim trenerom. Właśnie Probierz mówił o tym ostatnio w Cafe Futbol. Był taki okres u nas, ok. 10 lat temu, że przyjechał obcokrajowiec, powiedział coś po włosku i wszyscy szczęśliwi. „Inny język, ja pierdzielę, to chyba mądre”. Było tak, teraz już tego nie ma. To zresztą kwestia mentalności. Jeżeli jest mądry zawodnik, to ma w dupie, w jakim języku do niego gadasz. Byleś tylko mówił mądrze.
Jak w 2005 roku przyleciał do Polski Raul Lozano, to wszyscy patrzyli w niego jak w obrazek?
– To pierwszy zagraniczny trener, który wywrócił wszystko. Chłopaki zwariowali. Ale nie dlatego, że mówił w innym języku, tylko dlatego, że pokazał inne myślenie. On powiedział, że obowiązkowo ma być Data Volley, system scoutingu. Liga kupiła wszystkim. Wcześniej siedzieliśmy z notesami, drugi trener stawiał jakieś kreski. Teraz jeden analityk siedzi na trybunie i wstukuje każde zagranie do komputera, nie może odwrócić wzroku od meczu, gapi się na każdą akcję. Nagle okazało się, że można inaczej. Jak Lozano przyjechał do Spały i zobaczył siłownię, to się załamał.
– Co to jest? Nowa!
– Jak nowa? 20 lat tu jest.
– Ale to jest dla ludzi na 1,60 wzrostu. Nie może tu ćwiczyć dwumetrowy facet, bo na suwnicy nawet nóg nie wyprostuje.
On to wszystko im tłumaczył. Mówił w obcym języku. Gdyby powiedział to Polak, to by spojrzeli jak na wariata. Lozano to było ryzyko, ale odpłacił się wynikiem. Castellani – wynik, Anastasi – to samo. Antiga – wynik. Każdy inny, ale każdy coś robił. Za Lozano dostaliśmy w ryj od Brazylii 0:3 w finale, ale wtedy nie wiedzieliśmy, jak się gra finały. Nikt nie znał tego uczucia. A oni takie mecze grali co roku. Dostaliśmy jak Legia w czwartek. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Ale od tego momentu w siatkówce działo się tylko lepiej. Sprytnie marketingowo to rozegrano. „Futbol nie jest dla ciebie? To weź trąbkę, weź rodzinę i przyjdź do nas”.
Nie mierzi cię ten folklor? Trąbki, czapeczki…
– Pasuje mi taki kibic: mam bilet, mam czapeczkę, wezmę rodzinę i miło spędzę czas. Kibic czeka na Ligę Światową. Jest przyzwyczajony. Kraków Arena? 16 tysięcy. Ergo Arena? Pełna. On wie, że jakiś orzeł będzie latał, że Magiera będzie krzyczał. To z boku wygląda jak folklor, ale jak idziesz z hotelu do Spodku i widzisz całe Katowice biało-czerwone to jest myślisz, kurde, to jest mistrzostwo świata. Mnie to nie przeszkadza. Mnie się nawet Odra Wodzisław podobała. Taki blondynek tam wtedy grał…
Nie mów, że chodziłeś na Mariusza Zganiacza.
– Grałem w Jastrzębiu, lubiłem piłkę to chodziłem na Odrę. Jeszcze Serwotka był. Świetny mecz pamiętam: 1200 kibiców Odry na trybunach, a fani Pogoni w klatce. Chłopaki raczej napakowani, grupa wyjazdowa. I jedzie ta Odra cały czas na nich, a ci olewają. Zero reakcji. Koniec pierwszej połowy, Pogoń się odwróciła i nagle na trybunach „Mamy was w dupie, wieśniaki mamy was w dupie”. Padłem ze śmiechu. Lubiłem ten folklor. „Wykop ta bala!”.
Siatkarze kumplują się z piłkarzami?
– Rzadko, nie ma takiej przyjaźni jak z ręcznymi. Wiem, że Andrzej Wrona przyjaźni się z Lewandowskim. Kadziu był też z nim na wakacjach. O, to jest fajna historia. Kadziu i Lewy byli z ręcznymi w jakimś miejscu. Lewandowski powiedział, że przyjechał ostatni i jest najmłodszy, to będzie z narzeczoną spać w kuchni na materacu. Potem rano pierwsi wstali i zrobili wszystkim śniadanie. Na co Kadziu:
– Chłopie daj spokój. Jesteś wielki. Grasz w Niemczech!
– Ale skoro jestem najmłodszy, to nie mam z tym problemu.
Od razu było widać, że to mądry chłopak. Można tylko żałować, że jak w piłce pojawi się taka postać, to zaraz musi wyjeżdżać za granicę. To jest ta różnica. Kibic nie może kupić biletu i pójść tylko dla niego. Nie zobaczy go w weekend na stadionie. Dlaczego siatkówka wypłynęła… Ważne są nazwiska. Wlazły, Kurek… Bełchatów na wyjazdach zapełnia całe hale. Ileś lat trzeba było na to pracować.
W mediach często wraca temat zarobków. Siatkarz ma kompleks piłkarza?
– Ci co zostali mistrzami świata naprawdę dobrze zarabiają. W piłce parę razy kopniesz piłkę, pójdziesz do Rosji i dostaniesz 700 tysięcy euro netto albo milion. W siatkówce milion jest najwyższym kontraktem. Takich umów jest z pięć. My nie zarabiamy źle. Oczywiście są chłopaki w pierwszej lidze, którzy mają 3 tysiące i muszą jeszcze wynająć za to mieszkanie. W przeciwieństwie do piłkarzy nie mamy premii. Ale to dobrze: w głowie są duże cele, a nie to, czy wygrasz jeden mecz. Dziwi mnie też sprawa z wejściówkami: płacisz komuś za to, co ma w kontrakcie, bo wszedł na 15 minut. My jak wygraliśmy mistrzostwo Włoch to wszyscy dostaliśmy takie same premie. Wchodziłem na ogony, Grbić był podstawowym zawodnikiem i mieliśmy tyle samo. Cel był jeden. Gdy go osiągnęliśmy, nie było dzielenia i kombinowania.
Kupiłeś dom?
– Dostaliśmy po 10 tysięcy euro, więc domu raczej nie kupiłem. Pierwsze mistrzostwo w historii klubu, w najlepszej wtedy lidze świata. Oczywiście nie są to złe pieniądze. Nie narzekam i nie mam z tym problemu. Jak czytam, ile zarabia Lewandowski, myślę sobie: super, jeśli jest świetny, niech ma jeszcze trzy razy więcej. Te porównania między zarobkami jednych i drugich istnieją tylko w mediach.
Powszechny odbiór macie dobry. W odczuciu gospodyni domowej siatkarz to lepszy materiał na zięcia niż piłkarz.
– Mówi się, że studiujemy, potrafimy się wysłowić, że ogólnie jesteśmy bystrzy. Ale w piłce też znajdziesz gościa, który pisze książki w Sandecji albo Budzińskiego, który poza piłką komponuje etiudy, robi jakieś filmy itd. Chociaż w tym ostatnio filmie widzę Audi Tetetkę. Nie ma siatkarza, który jeździłby Tetetką. Siatkarz ma A6 w kombi.
Ostatnia afera z łapówkami popsuła wasz cukierkowy obraz?
– Jest rysa i to duża. Mieliśmy cukierkowy obraz, teraz się trochę spieprzyło, ale nie ma to żadnego wpływu. Obraz się nie zmienił. Możecie jedynie sobie z nas poszydzić, że byliśmy tacy fajni, sympatyczni, a tu wałek. Dziwi mnie to długie przetrzymywanie prezesów. Kilka miesięcy już ich trzymają.
W siatce wałków nigdy nie było?
– Kiedyś 20 lat temu była sytuacja: dajcie nam jeden mecz, to wam potem oddamy w play’offach. Ale nikt nie mówił o jakiejś kasiorze, żeby całą ligę ustawiać, mistrzostwa załatwiać itd. Sędziów w tej chwili mamy najlepszych na świecie. Jedyni, którzy wyrobili sobie umiejętność pracy pod dużą presją. Co innego gwizdać w hali na 300 osób, a co innego, gdy tych ludzi jest 12 tysięcy. Pamiętam, jak gramy z Fenerbahce, Castellani coś krzyknął, ja krzyknąłem. A faceta telepie. Mówię mu: easy man…
Z innej beczki: dalej chcesz zamknąć ekstraklasę?
– Jak pisałem ten artykuł do „Boiska”, to się śmiałem, ale później zobaczyłem, że wcale tak głupio nie wyszło. U was o spadkach i awansach w ostatnich latach i tak decydowały finanse. Można było przewidzieć, że klub A spadnie skoro od pół roku nie dostaje wypłat. W I lidze też zdarzały się zespoły, które nie wygrywały pięciu kolejek, bo nie chciały wejść. A tutaj mamy sytuacje, gdzie zamykamy ekstraklasy i zasady są jasne i zdrowe.
Zamknięcie ligi w siatkówce też było skokiem?
– Nie jakimś spektakularnym, ale wyraźnym – to chyba dobre słowo. W piłce podniecamy się jednym czy drugim z Legii lub Lecha. U nas w lidze takich młodych chłopaków jest 7 czy 8. Niedawno była konsultacja u Antigi to w przedziale 19 – 22 lat pojawiło się 10 zawodników. Jeżeli mam prawdopodobieństwo spadku, to nie powierzę roli rozgrywającego 19-latkowi. Klub leci, ja lecę. Nie ma o czym gadać. A tak mogę dać mu szansę. Nawet, jak zagra słabsze trzy mecze to mam pewność, że nie wylecę od razu z roboty.
W piłce modne jest teraz gadanie o szkoleniu. Każdy wie wszystko najlepiej. Stojąc z boku uśmiechasz się czytając te dyskusje?
– Mnie najbardziej bawi, jak słyszę „musimy usystematyzować szkolenie”. Od kilkunastu lat powtarza się to zdanie, PZPN systematyzuje, systematyzuje, a my czekamy. U nas wzięli 4-5 trenerów młodzieżowych, którzy całe życie pracowali z dziećmi. Byli we Włoszech, USA, Rosji i Brazylii. Usiedli i napisali plan, co w poszczególnym wieku powinno się robić i jak to robić. Kiedyś się mówiło, że jest szkoła włoska i rosyjska. Jeden grał tak, drugi tak. A my od każdego braliśmy po trochu. Dzisiaj ten system chcą skopiować Turcy. Zgadzam się, gdy Zbigniew Boniek mówi, że trzeba budować system pod mentalność ludzi. Podam wam przykład: Brazylia przez 20 lat lała wszystkich w siatkówce. Była Brazylia i zastanawiano się, kto dalej. Ich system szkolenia polega na doskonaleniu techniki indywidualnej, m.in. na tym, że nie liczą punktów w trakcie treningu. Jeżeli grają na siebie, to interesuje ich tylko poprawnie wykonane zadanie. Myślicie, że można by przerzucić to do nas? Oczywiście, że nie, bo my musimy wiedzieć, o co gramy. Jest po dwadzieścia i dopiero wtedy czujesz emocje. Inaczej – nudzimy się i marudzimy. U Amerykanów jest jeszcze inna bajka: tam mają fioła na punkcie statystyk, ale spróbuj to zaszczepić naszym siatkarzom to łby im pękną. Trzeba od każdego brać jakąś część. Budować pod mentalność. Nie jestem ekspertem, ale takie mam wrażenie.
Kiedy powstanie siatkarskie Weszło?
– Jest z pięć osób, które mogły by pisać, ale mają już swoje zajęcia, a poza tym u nas jak ktoś zaliczy wtopę to podaje mu się rękę, a w piłce zawsze jest mały margines, żeby lekko poszydzić. Tutaj widzę zgrzyt. Trudno byłoby to przenieść. Oczywiście ja też lubię poszydzić. Ostatnio po porażce powiedziałem na konferencji, że to wina pogody, idzie wiosna, testosteron skoczył, w drużynie sami 19-latkowie, to wiadomo, że chcieli pobzykać. Lubię sobie z chłopaków żartować, ale tylko wtedy, jeśli wiem, że ich to nie urazi. Trzeba w drużynie wprowadzać lekki niepokój, nie może być stagnacji. Czasem na siebie pokrzyczymy, powtykamy szpilki, ale z drugiej strony za chwilę potrafimy się razem bawić. A jak się bawimy to też fajnie.
Podobno potraficie ruszyć w miasto szerzej niż piłkarze.
– Znam ludzi, którzy potrafią pobawić się z przytupem. Ale na pewno helikopterem nie lataliśmy na imprezy jak koledzy z Wisły Kraków, bo nas na to nie było stać. Teraz jest już inaczej: 19-latkowie nie chcą łazić. Mówię im: idźcie poznajcie jakieś dziewczyny, zapomnijcie na chwilę o siatkówce. A oni, że muszą odpowiednio ileś godzin spać, a rano pójdą na siłownię. Super, dobrze, nie będę tego zabraniał. Ale zobaczcie, jaka zmiana zaszła. Nas na obozach trudno było upilnować. Miałem kiedyś na obozie gościa, który nocował ze mną w pokoju i na 14 nocy jakieś 13 przychodził o 6 rano, ale zawsze z Przeglądem Sportowym w ręku. Jak go trener łapał, to mówił, że po Przegląd skoczył rano. No, ale to dawne dzieje. Teraz mało się dzieje, rzadko wychodzę.
Byłeś na Gali Piłki Nożnej.
– Z Ojrzyńskim usiadłem na chwilę, powiedziałem, że mu kibicuje.
Ojrzyński nie wygląda na gościa, z którym siada się na chwilę. Jak usiadłeś to pewnie już nie wstałeś.
– Chciałem mu pogratulować, bo robi wyniki ponad stan. Żona była potem zła, jak wróciłem do domu dopiero na śniadanie.
Rozmawiali PAWEŁ GRABOWSKI I TOMASZ ZIELIŃSKI