– Zasługuje na to, aby grać w chińskiej ekstraklasie. Ale dostał ofertę z jej zaplecza i nie ma co narzekać. Chińczycy bardzo dobrze płacą. Wszystkie kwoty są u nich w netto. Poza tym dostanie bonusy za każdy występ, za gola, za awans… Zadowolony będzie piłkarz, bo dobrze zarobi oraz Legia, która za sprzedaż swojej gwiazdy dostanie ładną sumkę. Bo który klub w Europie zapłaci za 31-letniego gracza kilka milionów euro? – mówi w Super Expressie Dragomir Okuka. Miroslav Radović to w poniedziałek wciąż najbardziej palący temat.
FAKT
Niestety, w poniedziałek musimy choć delikatnie zahaczyć o relację. Zróbmy to w tym miejscu…
Mistrz traci przewagę. A właściwie: Legia notuje piąty mecz bez zwycięstwa.
Pięć meczów bez wygranej – to seria zespołu Henninga Berga. Wszystkiego rotacjami nie da się wytłumaczyć. Mistrzowie Polski, choć wszyscy wiedzą, że w drugim składzie, znowu stracili punkty. Co dla nich gorsze, po słabej grze. Na razie nie ma sensu bić na alarm, bo Norweg wie, co robi, a straty punktów są podobno wkalkulowane. Jednak skoro on chodzi wściekły, że właściciele nie powiedzieli mu o transferze Radovicia (dziś wylatuje do Chin), to teraz oni mogą być na niego źli, bo nie taką Legię chcą oglądać. Są takie mecze, o których z przekorą się mówi, że zadowalają tylko futbolowych koneserów. Takich, którzy nawet w marnym widowisku doszukają się jakichś pozytywów. Przez ponad połowę starcia w Kielcach nawet oni mieliby problem. Bo naprawdę, nie było na co patrzeć. Po murawie biegało 22 zawodników, którzy wyglądali jakby umówili się na bezbramkowy remis. Chaos, błędy, praktycznie bez wypracowanych okazji do strzelenia gola. Publiczność podrywała się jak Paweł Golański trafił w twarz Jakuba Koseckiego, Bartosz Bereszyński padł uderzony piłką w głowę, a sędzia Bartosz Frankowski wywrócił się na środku boiska. Właściwie pretensji nie można było mieć jedynie do Dominika Furmana i Vlastimira Jovanovicia. Oni walczyli, nie odstawiali nogi, próbowali pobudzić swoje zespoły, wziąć na siebie ciężar gry. W pojedynkę zbyt wiele zdziałać jednak nie mogli.
Sadajew błyszczy i chyba chce zostać w Lechu.
Zaur Sadajew nie do poznania! Napastnik Lecha po wyleczeniu w ekspresowym tempie kontuzji rozegrał swój najlepszy mecz w barwach Kolejorza. A poznaniacy po zwycięstwie nad Niebieskimi gonią czołówkę ekstraklasy. Zawodnik z Czeczenii zimą spóźniony rozpoczął przygotowania do rundy wiosennej, bo miał spory problem z zębem. Najpierw z tego powodu nie mógł wrocić do Poznania, bo lekarze zabronili mu latać samolotem. Potem musiał poddać się zabiegowi i kolejne kilka dni pauzował. A jakby tego było mało, przyplątała się kontuzja mięśnia przywodziciela. Zamiast zapowiadanych kilku tygodni pauzował zaledwie kilka dni. Przeciwko Niebieskim wyszedł od początku i pamiętając jego problemy można zażartować, że zagrał z… zębem.
Odejdźmy już od tych relacji… Fatalny moment na sprawę Radovicia – pisze Jerzy Dudek.
To, że piłkarz chce odejść, bo proponują mu gigantyczne pieniądze, jestem w stanie zrozumieć. W końcu musi myśleć o swojej przyszłości. O rodzinie, o dzieciach. O tym, by się ustawić na następne lata, w typ przypadku na kilkadziesiąt lat. To, że Legia nie jest w stanie konkurować z taką ofertą – też. Ale nie wiem, jak można było dopuścić do tego, by ta cała telenowela rozgrywała się akurat w tak fatalnym momencie.
Z kolei Robert Lewandowski przeszedł do historii.
Strzelajac dwa gole w sobotnim spotkaniu z SC Paderborn, Robert Lewandowski awansował do czołowej dziesiątki najskuteczniejszych zagranicznych piłkarzy w historii Bundesligi. A w tej czołowej dziesiątce ma najlepszą średnią goli na mecz! Polak statystycznie zdobywa 0,55 bramki na spotkanie, a takim wynikiem nie może się pochwalić żaden z zawodników, którzy w tym zestawieniu są przed atakującym Bayernu Monachium.
GAZETA WYBORCZA
Poniedziałkowy Sport.pl Extra, czyli sporo tekstów. Na początek: Jasna strona niemocy. Pisze Wojciech Kuczok, również o Legii.
W przypadku pucharowego występu Legii nie trzeba się uciekać do bałamutnych trików, żeby na porażkę z Ajaxem spojrzeć ze szczerym optymizmem. Mój znakomity sąsiad z łamów sportowych Rafał Stec z chirurgiczną precyzją dowiódł w piątkowym felietonie, że wobec natłoku nieszczęść, które spadały w ostatnim okresie na Legię, nikłą porażkę w Amsterdamie winniśmy postrzegać w kategorii sportowego sukcesu trenera Berga. Radović wybrał sobie najgorszy moment na zdeprymowanie zespołu decyzją o wyprawie do Chin, Duda nie zdążył się wyleczyć, a do tego w czwartkowy wieczór Legia była “mniej niż Żyro”, jak skwitowała grę warszawiaków moja zmyślna Żona Agafia. List polecający, jaki wystosowali w przerwie zimowej włodarze klubu z Łazienkowskiej chcący dobrze sprzedać Żyrę, niebawem powinien zostać umieszczony w muzeum sportowych osobliwości jako najbardziej trefna reklama w historii. Jak tam stało? “On nie jest tanim graczem, ale jego jakość jest nadzwyczajna – jest niewątpliwie najlepszym młodym zawodnikiem w Polsce od czasów Roberta Lewandowskiego”. Ponad wszelką niewątpliwość Żyro pomógł Ajaxowi wygrać mecz. Ale – uwaga! W statystykach strzałów, sytuacji podbramkowych i wykonywanych rzutów rożnych Legia była lepsza (Piechniczek powiedziałby; że Legia ten mecz po prostu wygrała), w dodatku drugą połowę zremisowaliśmy (jak rzekłby Łazarek). I to zremisowaliśmy ze wskazaniem.
Chelsea skopała rasizm. Ciekawy tekst Rafała Steca na bazie ostatnich wydarzeń w paryskim metrze.
Kilka dni później grupka zwolenników Chelsea, buszujących po Paryżu z okazji meczu Ligi Mistrzów, na stacji metra Richelieu-Drouot obśpiewała rasistowsko niejakiego Sou-leymane’a S. i nie wpuściła go do pociągu. Incydent został nagrany smartfonem – pasażer wielokrotnie próbuje wejść do wagonu, ale go wypychają, wszystko przy radośnie skandowanym: “Jesteśmy rasistami i to nam się podoba”, tutaj nie ma już najdrobniejszych wątpliwości, londyńscy barbarzyńcy ewidentnie chcieli, by nikt błędnie nie zinterpretował ich popisu. Filmik przygnębia, ale wszystko, co nastąpiło po nim, daje nadzieję, że futbol wciąż stać na wypełnianie doniosłej misji społecznej. Z Chelsea nie spłynęły komunikaty, że klub nie może wziąć odpowiedzialności za wszystkich kibiców, że obrzydliwego wybryku dopuściła się niereprezentatywna dla jego trybun mniejszość, że wszystko działo się daleko od stadionu, więc co nas to obchodzi. Nie, londyńscy fani natychmiast zorganizowali zbiórkę, by potraktowanego po chamsku paryżanina zaprosić na stadion Stamford Bridge. Zanim zebrali pieniądze, prezes Bruce Buck napisał przepraszający list do Souleymane’a i sam zaproponował mu przylot na rewanżowy mecz z Paris Saint-Germain.
Radović w Chinach, kto legendą Legii – autorem Przemysław Zych. Ostatni tekst z GW.
W podziemiach stadionu Ajaxu Amsterdam minąłem się z trenerem Legii Henningiem Bergiem. Wzrok miał wbity w podłogę, minę nietęgą. Pomyślałem, że tak wygląda człowiek, który okrągły rok szykował zespół do wejścia na szczyt, a gdy go na horyzoncie zobaczył, osunął się w przepaść. W kilkadziesiąt godzin trener mistrza Polski mógł stracić wiarę w sens całorocznej harówki na boisku treningowym. Norweg wyglądał przygnębiająco, bo przed najważniejszym meczem kariery – i patrząc szerzej – może najważniejszymi jej miesiącami stracił najlepszego zawodnika ekstraklasy. Miroslav Radović zawiódł go, 10-krotnie wyższe zarobki w klubie z Chin przedłożył nad jego wizję. Przy okazji zawiódł się Berg na właścicielach Legii. Ale gdy opadł kurz, trener urósł w oczach wielu kibiców. Kto wie, czy nie zyska na zamieszaniu najwięcej.
RZECZPOSPOLITA
Łabędzie wysłały Diabły do piekła – przegląd zagraniczny. Spójrzmy, choć nie znajdziemy tu nic ciekawego.
Beniaminek z uniwersyteckiego miasta Paderborn we wrześniu był liderem Bundesligi, ale mistrzowie Niemiec pokazali, ile jeszcze brakuje mu do najlepszych (6:0). Przejechali się po nim jak walec, choć pierwsza połowa wcale na to nie wskazywała. Padły w niej tylko tylko dwie bramki, obie zdobył wracający do podstawowego składu Robert Lewandowski – po podaniach Arjena Robbena i Francka Ribery’ego. Holender udowodnił, że nie jest aż takim egoistą, jak go rysują, ale po przerwie ukradł kolegom show: wywalczył i wykorzystał rzut karny, asystował przy trafieniu Ribery’ego, wreszcie ustalił wynik po podaniu Francuza. – Jestem przekonany, że Paderborn nie spadnie – pocieszał rywali Pep Guardiola. W piątek do Monachium przyjeżdża FC Koeln, będzie więc okazja do obejrzenia polskich pojedynków. W sobotę ich zabrakło, na boisko w Kolonii wyszli tylko Paweł Olkowski i Sławomir Peszko, Artur Sobiech z ławki Hannoveru 96 nie wstał. Spotkanie zakończyło się remisem 1:1.
Ekstraklasa? Piotr Żelazny pisze, że tutaj nie chcą się bawić.
Liga ma nowego wicelidera po tym, jak w meczu prawie na szczycie Jagiellonia pokonała na wyjeździe Śląsk 1:0. Prowadzący zespół z Białegostoku Michał Probierz znów wymieniany jest wśród najlepszych polskich trenerów. A przecież po nieudanych podejściach do Wisły Kraków czy w zeszłym sezonie do Lechii Gdańsk wielu było takich, którzy Probierza zdążyli skreślić. Jagiellonia pewnie mistrzostwa Legii wyrwać nie zdoła, ale w tej chwili wygląda na jedynego kontrkandydata do tytułu. Szczególnie jeśli rezerwy Legii, które trener Henning Berg wystawia w ligowych meczach, dalej będą w lidze gubić punkty. Mecz Legii z Koroną zakończył się po zamknięciu tego wydania gazety. Nie było oficjalnego potwierdzenia, że Miroslav Radović wyjedzie do Chin, choć bez wątpienia tak się stanie. Dzięki porażkom warszawian w czołówce zaczyna robić się tłoczno, ale nie wszyscy przyłączają się do zabawy. Franciszek Smuda po raz pierwszy poprowadził zespół w najwyższej klasie rozgrywkowej już ponad dwie dekady temu. W 1993 roku został trenerem Stali Mielec. Ponad 20 lat doświadczeń jednak nie nauczyło byłego selekcjonera i trzykrotnego mistrza Polski z Widzewem i Wisłą, jak przygotować zespół w przerwie zimowej, by na początku wiosny nie było żal patrzeć na jego piłkarzy. Zawodnicy Wisły, którzy jesienią grali atrakcyjny dla oka futbol – szybki, z częstą wymianą pozycji, z wieloma podaniami z pierwszej piłki – w pierwszych dwóch wiosennych kolejkach człapali w tempie jednostajnym. Semir Stilić, który jesienią fantastycznie reagował na wydarzenia na boisku, zwalniał i przyspieszał tempo meczu, wiosną wygląda, jakby na murawie znalazł się przez przypadek albo za karę.
SUPER EXPRESS
Tabloid podkręca rywalizację miedzy Lewandowskim a Robbenem, a w samym tekście nie ma nic więcej niż to, że obaj strzelili w weekend po dwa gole. Nawet nie cytujemy.
A obok wywiad z Dragomirem Okuką. Były trener Legii i Wisły twierdzi, że Radović podbije Chiny.
Radović będzie grał w chińskim drugoligowcu Hebei China Fortune. Dobrze robi decydując się na transfer do tego klubu?
– Zasługuje na to, aby grać w chińskiej ekstraklasie. Ale dostał ofertę z jej zaplecza i nie ma co narzekać. Chińczycy bardzo dobrze płacą. Wszystkie kwoty są u nich w netto. Poza tym dostanie bonusy za każdy występ, za gola, za awans… Zadowolony będzie piłkarz, bo dobrze zarobi oraz Legia, która za sprzedaż swojej gwiazdy dostanie ładną sumkę. Bo który klub w Europie zapłaci za 31-letniego gracza kilka milionów euro?
(…)
Czy Hebei China Fortune ma szansę awansować do ekstraklasy?
– Taki plan zapewne ma właciciel klubu, który przeniósł klub do nowego miasta. Gwarancją sukcesu jest Antić i sprowadzeni przez niego piłkarze. Tyle że to nie będzie takie proste.
Dlaczego tak pan uważa?
– O poziom sportowy Radovicia się nie martwię. Poradzi sobie, będzie tam gwiazdą. Tyle że będzie zdany na siebie i dwóch cudzoziemców. W drugiej lidze można zatrudniać tylko trzech obcokrajowców, w ekstraklasie czterech. Nie sądzę, aby poziom chińskich piłkarzy Hebei China Fortune był wysoki. A właciciel nie kupi Chińczyka, bo ci dobrzy są bardzo drodzy. W Jiangsu Sainty grał u mnie Sun Ke. Teraz jest reprezentantem kraju wycenianym na 20 milionów dolarów. Radović będzie musiał starać się podwójnie, bo big boss będzie patrzył na niego i oczekiwał cudów.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Oto okładka.
Główny tekst PS o Radoviciu. Czyli piłkarz, który odchodzi z wypiętą piersią.
Pamiętaj, Rado, jak będziesz odchodził z tego klubu, zrób to głównym wyjściem, a nie bocznymi drzwiami. Nie przemykaj gdzieś z boku, po cichu, by uniknąć wstydu, tylko miej wypiętą pierś – te słowa Miroslav Radović usłyszał kilka lat temu od Mirosława Trzeciaka, ówczesnego dyrektora sportowego. Dziś robi tak, jak wtedy mu poradzono. Po niespełna dziewięciu sezonach, wzlotach i upadkach, rozstaje się z Legią jako gwiazda i idol kibiców. Zostawia po sobie 2 mln euro i otwarte drzwi, którymi zawsze może wrócić. Traci piłkarsko, ale finansowo ustawia rodzinę do końca życia. Nie mówi żegnajcie, tylko do widzenia. Pierwszy szalik Legii dostał 12 lat temu, we wrześniu 2003 roku. 19-letni Radović przyjechał do Warszawy, na stary i obskurny stadion przy Łazienkowskiej, aby rozegrać mecz towarzyski w barwach Partizana Belgrad. To było oficjalne pożegnanie Dragomira Okuki, organizatorzy rozdali szaliki wszystkim graczom serbskiej drużyny. Legioniści wygrali 1:0, a Radović wszedł na boisko na ostatnie 10 minut. Był wtedy jednym z większych talentów w drużynie, marzył o podbijaniu Europy, transferze za wielkie pieniądze, chciał iść śladem wielu wychowanków Partizana. Życie zweryfikowało te plany.
Furman nauczył się agresji. Tak przynajmniej twierdzi w krótkiej rozmówce.
Widać było po panu sportową złość. To był inny Dominik Furman, przede wszystkim agresywny.
– Można powiedzieć, że czegoś we Francji się nauczyłem. Właśnie tej agresywności. Teraz staram się tak grać, pokazać to na polskich boiskach. Oczywiście mogę to robić dużo lepiej, niż w Kielcach.
Zagrał pan po raz pierwszy od powrotu do Legii. Myśli pan, że tym występem spowodował, że Henning Berg postawił mały plus przy nazwisku Furman?
– Nic nie myślę. Chcę teraz wrócić do Warszawy, potrenować w poniedziałek, potem we wtorek, w środę, szykować się do meczu z Ajaksem. Ja bardzo się cieszę, że w końcu, po bodajże 9 miesiącach przerwy, zagrałem w meczu o konkretną stawkę.
I jeszcze jedna rozmówka. Debiutant Lecha Serafin niezadowolony ze strat.
Kiedy dowiedział się pan o tym, że zadebiutuje w ekstraklasie, na dodatek od początku? I czy pojawił się duży stres?
– Na tę szansę czekałem kilka miesięcy, od momentu, w którym zacząłem trenować w pierwszym zespole. O tym, że zagram, dowiedziałem się dopiero w niedzielę na odprawie przedmeczowej. Stres? Oczywiście był, serce mocniej zabiło, ale koledzy mi bardzo pomagali i muszę powiedzieć, że kiedy sędzia gwizdnął po raz pierwszy, to wszystko minęło. Fajnie, że miałem obok siebie tak doświadczonego piłkarza, jak Łukasz Trałka. Świetnie mi się z nim współpracowało, dużo mi podpowiadał. Ja też mu czasami coś rzuciłem, w końcu jesteśmy drużyną.
Kolejny ligowy temat, a raczej ligowy problem. Bełchatów wciąż nieskuteczny.
W spotkaniach kontrolnych PGE GKS w ataku prezentował się obiecująco. W pierwszym spotkaniu rundy wiosennej z Podbeskidziem animuszu wystarczyło na kilkanaście minut. Po stracie bramki beniaminek prezentował podobną bezradność w ataku, podobnie jak jesienią. – Rywale przeprowadzili praktycznie dwie akcje ofensywne zakończone bramkami i zdobyli na nas punkty. Gdybym wykorzystał sytuację z początku spotkania, na pewno nie przegralibyśmy tego meczu. Niestety piłka mi podskoczyła, źle uderzyłem i biję się w pierś. Nie tak mieliśmy rozpocząć wiosnę. Takie mecze powinno się wygrywać – mówi Michał Mak. Z ofensywnych zawodników Brunatnych najlepiej w rundę rewanżową wszedł Arkadiusz Piech. To właśnie ze strony wypożyczonego z Legii napastnika obrońcom Piasta będzie groziło największe niebezpieczeństwo. – Jeżeli chcemy być w górnej części tabeli na koniec rundy zasadniczej, musimy wykazywać zawziętość, mieć wiarę, że jesteśmy w stanie wygrywać mecze. Musimy być drużyną. Sparingi w Turcji pokazały, że potrafimy podnosić się w trudnych sytuacjach, choć z Podbeskidziem tego zabrakło. Przeciwko Piastowi musimy zagrać zdecydowanie lepiej w ofensywie. Przede wszystkim skuteczniej – podkreśla Piech.
Nie wyrżnąć głową w mur – mówi Piotr Świerczewski, asystent Marcina Dorny.
Co według pana decydowało o tej nominacji? Pana przeszłość z drużyny olimpijskiej z Barcelony?
– Pewnie tak, choć o to trzeba już pytać prezesa Bońka i trenera Dornę. Nie mam wątpliwości, że udało nam się dotrzeć do olimpijskiego finału, bo tworzyliśmy grupę charakternych ludzi, którzy doskonale wiedzieli, czego chcą. Umiejętności piłkarskie to jedno, ale trzeba jeszcze mieć serce do walki w każdych warunkach. A przecież w 2017 roku będziemy świętować ćwierćwiecze naszego olimpijskiego medalu. No a ja będę wtedy z drużyną na młodzieżowych mistrzostwach Europy…
Historia powinna się powtórzyć?
– Niczego obiecywać nie będę, ale to oczywiste, że chcemy wszystko wygrywać. Tak jak chcieliśmy w Barcelonie.