Reklama

Grajciar następcą Mili? Czarno to widzimy, ale za wcześnie na skreślanie

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

15 lutego 2015, 18:30 • 3 min czytania 0 komentarzy

Ostatnio Stefan Białas zaskoczył nas radykalną opinią – Śląsk Wrocław puszczając Sebastiana Milę do Lechii Gdańsk, nie tyle się osłabił (oczywistość), co wręcz wypisał z wyścigu o mistrzostwo i oddał tytuł w ręce Legii. Koniec zabawy, pozamiatane. No cóż, my w tym wypadku postaramy się zachować wstrzemięźliwość, tym bardziej, że w drużynie pojawił się nowy piłkarz, który kreowany jest na następcę reprezentanta Polski. Nazywa się Peter Grajciar, zadanie ma przed sobą niełatwe, rokowania średnie, ale co tam – daliśmy mu kredyt zaufania.

Grajciar następcą Mili? Czarno to widzimy, ale za wcześnie na skreślanie

Już 31 lat na karku, w CV mistrzostwo Czech i Gruzji, występy m.in. w Sparcie i Slavii Praga, Konyasporze i Dinamo Tbilisi. Ostatnio – II liga czeska. Szału nie ma, raczej zalatywało nam to popularnym sprowadzeniem szrotu, niż poważnym wzmocnieniem. Sparingi były jednak dość obiecujące, Tadeusz Pawłowski w końcówce stycznia zapewniał, że za miesiąc z Grajciara będzie niezły grajcar.

Szkoleniowiec Śląska ma więc jeszcze trochę czasu, by doprowadzić Słowaka do przyzwoitej formy. Przyglądaliśmy mu się uważnie w spotkaniu Pucharu Polski z Legią, dziś wzięliśmy go pod lupę w ligowym starciu z Cracovią. Łącznie widzieliśmy go w akcji przez ponad 140 minut. Pierwsze wrażenie? Wygląda na to, że z Grajciara może być taki następca Mili, jak z Upibaripa następca Rudnevsa. Teoretycznie piłkarz na tę samą pozycję. Teoretycznie.

Gdybyśmy po tym co zaobserwowaliśmy do tej pory, mieli Grajciara określić jednym słowem, byłoby to słowo: człapak. Oczywiście Mila do najbardziej ruchliwych piłkarzy też nie należał, sprinter z niego żaden, ale mówimy jednak o trochę innym rodzaju człapania. To „milowe” można by nazwać przemyślanym, zgodnym z zasadą: lepiej mądrze stać, niż głupio biegać. Natomiast to „grajciarowe” po prostu nas irytowało. Przejście obok meczu. Tak to wyglądało z Legią – Słowak nie podjął żadnego ryzyka, ba!, nawet próby zagrania, które mogłoby nas zaskoczyć.

Tak samo było dzisiaj. Gra do najbliższego na alibi. Nawet Lukas Droppa i Tom Hateley – piłkarze środka pola odpowiedzialni bardziej za destrukcję – byli bardziej kreatywni, niż Grajciar. Nie, nie razem wzięci. Każdy z osobna. Komentatorzy zastanawiali się, czy Słowak jest w ogóle na boisku, a my wynotowaliśmy tylko dwie akcje z jego udziałem. Co tam akcje, to były kiksy. Pierwszy przy strzale, gdy doszedł do piłki w polu karnym po akcji Flavio z Hołotą. Drugi, gdy chciał błysnąć całkiem efektowną, ale zupełnie niepotrzebną sztuczką i stracił piłkę.

Reklama

Statystyki Petera Grajciara w meczu z Cracovią:

Minuty: 61

Podania krótkie (celne/niecelne): 22/3
Podania długie (celne/niecelne): 0/1
Podania do przodu (celne/niecelne): 13/3
Podania do tyłu (celne/niecelne): 9/1

Dośrodkowania (udane/nieudane): 0/1
Dryblingi (udane/nieudane): 0/2
Pojedynki główkowe (wygrane/przegrane): 2/3
Odbiory: 2
Straty: 4

Strzały (celne/niecelne/zablokowane): 1/1/2

Piach, piach i… gol. Znalazł się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie i dwóch metrów wbił piłkę do pustej bramki. To uratowało trochę jego ocenę w tym spotkaniu. Lukas Droppa próbując scharakteryzować nowy nabytek Śląska mówił, że może dać drużynie więcej bramek niż Sebastian Mila. Może rzeczywiście to jest jakiś trop w dochodzeniu, dlaczego to właśnie ten piłkarz ma być ważnym zawodnikiem pretendenta do tytułu?

Reklama

Podsumowując, nie wygląda to dobrze, ale damy Grajciarowi jeszcze trochę czasu. Skoro Tadeusz Pawłowski potrafił postawić na nogi Milę, to może i z tym człapakiem jakimś cudem mu się uda.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...
>