Ostatnio raz czy dwa razy zdarzyło nam się pochwalić Jagiellonię za zimowe transfery. Dlaczego? Bo wyglądają na przemyślane. Na pewno bardziej niż chociażby przed rokiem, kiedy ewidentnie kręcono kolorowym kołem fortuny. Transfery są, ale piłkarzy… nie będzie. Przynajmniej na tę chwilę. To efekt decyzji prezesa podlaskiego ZPN, Witolda Dawidowskiego, który – zdaniem klubu – blokując proces ich rejestracji działa niezgodnie z prawem. On sam z kolei ścina piłeczkę i brutalnie kontruje. Zarzutami strzela jak z kałasznikowa, odważnie dodając: my bankruta sponsorować nie będziemy!
Po kolei. Tydzień temu Jagiellonia wysłała do lokalnego związku listę nowych zawodników. Dziś upływa termin, podczas którego powinni zostać dopuszczeni do rozgrywek. Wystarczy pieczątka. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, mogliby zadebiutować już w meczu z Legią przy Łazienkowskiej (najbliższa niedziela). Konkretnie chodzi o piątkę zimowych wzmocnień pierwszego zespołu (Augustyniak, Mackiewicz, Rosa, Sawickij, Tarasovs) oraz trzech juniorów (Piechniak, Niemczynowicz, Pajnowski).
W tym momencie zaczynają się jednak schody. Bez stempla z lokalnego związku nie da rady, a weto, z uwagi na nieuregulowane zobowiązania, postawił prezes Dawidowski. – Kiedy klub podsyła listę z zawodnikami i – nawiasem mówiąc – płaci za to 10 tys. złotych, to związek nie ma prawa jej nie podbić. Prezes chciał zagrać chytrze i wymyślił sobie, że zrobi to, ale dopiero gdy otrzyma zaległe pieniądze z transferów. Z tego co wiem, w związku ostatnio brakuje funduszy. Być może jest to sposób na podreperowanie budżetu – mówi Kamil Świrydowicz, pracownik biura prasowego Jagiellonii.
Zdaniem klubu tych spraw w żaden sposób nie należy łączyć. Zaległości to jedno, a uprawnianie zawodników to drugie. Abstrahując od sytuacji, według relacji przedstawicieli Jagi, termin spłaty długu mija dopiero 31 marca, czyli w momencie składania papierów licencyjnych. Jagiellonia w zaistniałej sytuacji postanowiła uiścić część zaległości, a na resztę pisemnie zadeklarować spłatę ratalną do 13 marca, czyli ponad dwa tygodnie przed deadlinem. Brzmi rozsądnie, ale nic nie daje. Dawidowski pozostaje nieugięty.
– Z naszej perspektywy jest to niedopełnienie podstawowych obowiązków. Nikt nie może ich w tym wyręczyć. Najpierw potrzebna jest pieczątka związku, a dopiero potem dokumenty lądują w siedzibie Ekstraklasy. Wszyscy mamy związane ręce. Poza prezesem, który co pół roku próbuje nam zaszkodzić. Teraz nie odpuści. Po prostu robi nam na złość – komentuje Agnieszka Syczewska, rzeczniczka prasowa i jednocześnie dyrektor zarządzający Jagiellonii.
Prezesowi zarzuca się więc – po pierwsze, umyślne działanie na niekorzyść białostockiego klubu. Po drugie, nieznajomość statutu i niedopełnienie obowiązków. Dzwoniąc do niego spodziewaliśmy się odpowiedzi: to wina Jagiellonii, nie mam nic do dodania. Nie sądziliśmy, że otwarta zostanie prawdziwa puszka Pandory.
– Od roku są na długach, wszystko olewają. Nie ujawniają transferów. Mam dość chodzenia do prokuratury w ich sprawie. Moje sumienie jest bardzo czyste. Najpierw niech spłacą długi, a dopiero potem dokonują transferów. Niech pokażą, ile są na minusie. My bankruta sponsorować nie będziemy. I niech nie buntują kibiców i środowiska, mówiąc, że prezes jest zły. Od momentu awansu do Ekstraklasy nie pamiętam, żeby chociaż raz wywiązali się w terminie z płatności. Jeżeli myślą, że załatwią coś przez media, to życzę powodzenia – zaczął z grubej rury.
Zdaniem prezesa, co oczywiście specjalnie nas nie dziwi, wszystko jest w jak najlepszym porządku. A klub nie spłacił zaległości, na co termin – jego zdaniem, uwaga – upłynął pół roku temu. Potwierdza otrzymanie gotówki, ale zaledwie jednej czwartej całości (30 tys. zł). Poza tym zarzuca klubowi niedbalstwo i brak szacunku do związku. Nie wyklucza jednak porozumienia. Ba, zapewnił, że wystarczy osobiście go odwiedzić i wszystko zostanie załatwione. Byle pofatygowała się osoba kompetentna. Nie jakiś tam “dozorca”.
– Dziś dostali od nas zaproszenie. Możemy siąść, porozmawiać, dogadać się. Załatwić sprawę tak, jak Bóg przykazał. Jeżeli przyjechałaby ta dyrektor, mądra pani prawniczka, i doszlibyśmy do konsensusu, to nie mówię, że nie. Rozmawiałem z prezesem Nowakiem (wiceprezes PZPN – red.) i dałem słowo, że porozumienie jest możliwe. Ale co, jak oni wysyłają mi jakiegoś dozorcę. Myślą, że podlaski związek to jest śmieć? Pan myśli, że dalej będziemy im służyć? Nie ma! Jeżeli mają nadzieję, że wszystko im wolno, bo grają w Ekstraklasie, to ja mówię, że nie – kontynuuje Dawidowski.
Jagiellonia o rzekomym zaproszeniu od związku dowiedziała się od nas. Zapewniła również, że wcześniej nie oddelegowała “dozorcy”, tylko pracującego przy Podlaskim Związku Piłki Nożnej dyrektora akademii, Sławomira Kopczewskiego. – Uważam, że nasz pracownik, specjalista, jest osobą upoważnioną do tych czynności. To nie leży w kompetencjach prezesa Kuleszy, żeby jeździć do związku z listami czy umowami transferowymi. Po to zatrudniamy pracowników. Inna sprawa, że prezes Dawidowski chciałby rozmawiać z właścicielami, którzy łaskawie prosiliby go o pieczątkę – kontruje Syczewska.
Potem zaczęła się jazda po bandzie. Kwestia dotyczy Mateusza Ostaszewskiego. Juniora, który przeniósł się do Borussii Dortmund. Do związku dotarły dokumenty podpisane przez matkę, która… zarzeka się, że niczego nie podpisywała. Sprawa, za wnioskiem menedżera i Borussii, trafiła do prokuratury. – Nie wiemy, kto to podpisał. Nie jesteśmy grafologami, ale naszym zadaniem nie jest chodzenie po prokuraturach i tłumaczenie się za Jagiellonię – mówi Dawidowski.
Czyli nie wiemy kto podpisał, a nie będziemy tłumaczyć się za Jagiellonię. Hm, czyli wychodzi na to, że jednak wiemy. Jedziemy dalej.
– Ostatnio wyskoczyła kwestia Kamila Zapolnika, którego Jagiellonia sprzedała do Wigier Suwałki, a my w związku nic nie wiedzieliśmy o jego transferze z Olimpii Zambrów do Jagiellonii. Nie dotarły do nas żadne dokumenty. Wczoraj dzwoniła do nas wściekła pani dyrektor z Suwałk. Jagiellonia po raz kolejny próbuje oszukać związek – ciągnie. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze sprawa podpisu prezesa przy transferze Grzegorza Sandomierskiego do Genk. – Mieli czystą kartkę z moim podpisem i napisali, co chcieli. Musiałbym być prorokiem, żeby w sierpniu 2010 roku wiedzieć, że w lipcu 2011 przeniesie się do Genk. Pismo jest podrobione, a PZPN dysponuje jedynie faksem, więc zwrócili się o wyjaśnienia kto to podpisał. Przesłuchiwała mnie i prokuratura i policja. Postępowanie trwa.
Poza tym prezes Dawidowski odrzuca oskarżenia, uznając je za “skandaliczne”, jakoby sam czerpał korzyści z racji “przybicia pieczątki”. – Mam tylko ryczałt 300zł. Nie mam nawet związkowego telefonu. Od piętnastu lat piastuję tę funkcję społecznie – powiedział. – Pozwoli pan, że nie będę tego komentować – mówi pani Syczewska, ponownie odbijając piłeczkę.
O sprawie Ostaszewskiego w prokuraturze w klubie dowiedzieli się od nas. – Przez dwanaście miesięcy negocjowaliśmy z jego matką podpisanie kontraktu. Zadeklarowała, że go podpisze, a potem wyjechała do Dortmundu i już nie wróciła. Podobnie zawodnik, za którego do dziś nie otrzymaliśmy nawet ekwiwalentu, a jest reprezentantem Polski. Jeżeli chodzi o podpis na liście, to odpowiada za niego trener rocznika juniorów starszych. Co do Sandomierskiego, sprawa była dość głośna, ale skończyła się dla nas bardzo korzystnie i uważam ją za zamkniętą. Dokumenty były badane i trudno mi się odnieść do słów prezesa, bo nie do końca rozumiem o co mu chodzi. Umowy transferowe Zapolnika również zostały podpisane, ale związek otrzyma je dopiero dziś, bo wcześniej nie było takiej potrzeby – mówi nam pani dyrektor.
Jak zakończy się ta sprawa? Czy strony się dogadają, prezes ugnie, a zawodnicy zostaną dopuszczeni do rozgrywek? Tego dowiemy się w następnym odcinku. Czas ucieka. Dziś mija termin. Ostatnie informacje są takie, że przedstawiciele Jagiellonii o zaplanowanym jednak na godz. 14:00 spotkaniu dowiedzieli się o 12:30. Właśnie są w drodze.
*****
15:16 – Właśnie odebraliśmy telefon od pani Syczewskiej. Nie obyło się bez emocji, ale spotkanie między Jagiellonią, a zarządem podlaskiego ZPN przyniosło porozumienie i zawodnicy zostali UPRAWNIENI. Prezesa Dawidowskiego na zebraniu zabrakło. Oficjalnie z powodu ciężkiej choroby.
PIOTR BORKOWSKI
Fot. FotoPyK