Od dawna słychać, że przychodzą nieco lepsze czasy dla kibiców. Zwłaszcza dla tych, którzy owszem chcieliby raz na jakiś czas zajrzeć na jeden albo drugi stadion, ale nie zamierzają tego robić fanatycznie – kupując karnety na całą rundę i chodząc na każdy mecz co dwa tygodnie. Stadion wbrew pozorom też jest miejscem dla tych, którzy traktują go jako ciekawostkę. Do tej pory każdy, kto przyjeżdżał do Warszawy, Krakowa, Wrocławia, czy któregokolwiek miasta i chciał ot tak, jednorazowo zobaczyć mecz Ekstraklasy, miał z tym poważnie pod górkę.
Karta kibica – konieczna. Do tego drobne opłaty, kolejki, formalności.
Prace nad nową ustawą idą naprzód. Wszystko jednoznacznie zmierza w kierunku uproszczenia całego procesu, ale dziś pierwszy krok wykonuje Legia, znosząc te nieszczęsne karty na własnym podwórku (co – dodajmy – nie jest nowością, na podobny krok zdecydowało się już kilka innych klubów, także z Ekstraklasy).
Jak to możliwe i co to oznacza?
Obecna ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych wymaga rejestracji wizerunku twarzy. Organizator musi posiadać imię i nazwisko kibica oraz jego PESEL – i tych zasad Legia nie obejdzie. Zmiana nie jest więc jeszcze przełomowa…. Ale ciągle jest to zmiana. W stu procentach zgodna z obowiązującym prawem, a jednak ułatwiająca odrobinę sprawy. Od teraz osoba, który nie zamierza wyrabiać karty, po prostu musi przyjść do kasy lub punktu obsługi i tam dostanie bilet, a stosowne dane, PESEL zostaną od niej odebrane. Kamerka ustawiona przy kasie zrobi również zdjęcie. Czyli wreszcie – zwykły kibic może poczuć, że wyciąga się do niego rękę, a nie pakuje w sidła komplikujących życie zabezpieczeń. To o tyle ważne, że Legia od lat zmagała się z mitem stadionu “Guantanamo”, wlokącym się od czasów “cyrków” rozgrywanych co dwa tygodnie między innymi podczas wchodzenia kibiców drużyn przyjezdnych. Dziś dorównuje do standardów wyznaczanych choćby przez poznańskiego Lecha, co musi cieszyć.
***
A skoro jesteśmy przy biletach – chwilę poświęćmy GKS-owi Katowice, bo i on wdraża właśnie pomysł o jakim w Polsce wcześniej nie słyszeliśmy. W tym przypadku grupa docelowa jest zupełnie inna niż w Warszawie, bo dotyczy właśnie najwierniejszych, czyli fanów z karnetami.
Od rundy wiosennej GieKSa będzie zwracać im pieniądze za swoje porażki i remisy. Brzmi niewiarygodnie? Absurdalnie? Trochę, więc gdzieś musi być tu haczyk. Jesienią wygrała tylko 5 z 10 domowych meczów, a to by oznaczało, że dość bezpardonowo odcina się od części wpływów.
No więc jest tak…
Kibic GieKSy musi wymienić kartę kibica na nową (do pierwszego meczu zrobi to za darmo). Wraz z nią otrzyma własne konto, które będzie mógł doładować dowolną kwotą, a później za wpłacone pieniądze korzystać ze stadionowej gastronomii, kupować gadżety, bilety i karnety. Jeśli kupi karnet, pójdzie na mecz, a drużyna przegra – wówczas na jego konto wróci 50 procent ceny pojedynczego biletu. Jeśli pójdzie na mecz, a drużyna zremisuje – klub odda mu 25 procent wartości wejściówki.
Zwrócone środki śmiało będą mogły zostać przeznaczone na kolejne zakupy, bo ich ważność nie wygasa. Klub wprowadza możliwość płatności bezgotówkowej we wszystkich stoiskach gastronomicznych oraz z gadżetami, więc prawdopodobnie – w ten czy inny sposób – do GieKSy te pieniądze w końcu trafią. Jednak marketingowo jest to innowacja tego kalibru, jakiego brakuje większości klubów Ekstraklasy.
***
Swoją drogą, przyglądacie się czasem, jak przed rozpoczęciem rundy wyglądają kampanie promocyjne w waszych klubach? Za chwilę zacznie się wiosenne granie, a w połowie Polski narzekanie – na małą liczbę sprzedanych karnetów, na frekwencję i zbyt niskie wpływy z dnia meczowego.
W większości jest słabo i do bólu przewidywalnie.
Pięć plakatów, trzy notki na stronie internetowej, parę wykrzykników i to wszystko. Ale dziś nie czas na pisanie o tym, gdzie jest słabo. Wolimy wam pokazać, jak w karnetowej kampanii, złożonej z kilku klipów, pozamiatała Cracovia. Marcin Budziński rapujący o byciu drewniakiem? Proszę bardzo.
Spot “karnetem nie zrobisz masy” też pierwsza klasa.