Nowoczesna taktyka, na ławce trenerskiej doskonale znany wszystkim kibicom Avram Grant, do tego plejada gwiazd po obu stronach. Ghana – Senegal. Mecz… Prawie że europejski. Obaj panowie Ayew, Kouyate, Diouf, Diop – szereg nazwisk, które nie kojarzą się z pustynią ani sawanną, tylko z porządną grą w cywilizowanych ligach. Ale to Puchar Narodów Afryki. Czasem mamy wrażenie, że nawet zaproszenie do udziału w tych rozgrywkach europejskich reprezentacji nie wpłynęłoby w żaden sposób na unikalny klimat “czarnego” grania.
Nie zrozumcie nas źle. Senegal bardzo nam się podobał – bodaj sześćdziesiąt procent posiadania piłki, ze dwadzieścia strzałów, kilka nawet dość groźnych, ogromna determinacja, wreszcie gol w drugiej minucie doliczonego czasu gry. Doceniamy to wszystko. Mamy jednak wrażenie, że mecz będzie wspominany przede wszystkim z uwagi na Ghanę, a konkretnie fatalną drugą połowę w ich wykonaniu. O ile w pierwszej jakoś pozorowali grę, o tyle w drugiej mieliśmy typowy transseksualizm – goście stworzeni do radosnej i pełnej pasji gry wdziewają ciuszki konsekwentnych defensorów bezdusznie wykonujących polecenia taktyczne. “Autobus” w tym wypadku wyglądał… pociesznie.
Te zmiany Avrama Granta na dziesięć minut przed końcem, próby zwinięcia rywalom choć kilku sekund, rozpaczliwa obrona… No, należała się im sprawiedliwa kara. W roli mścicieli – również dwóch rezerwowych, Sow oraz Saivet. Szybka klepka, kompletne zaskoczenie na twarzach piłkarzy w białych koszulkach i eksplozja radości kibiców oraz piłkarzy z Senegalu. 2:1. Zasłużone, ale wymęczone, odniesione w dramatycznych okolicznościach zwycięstwo.
Mimo że trochę ponarzekaliśmy na Ghanę… Podobało nam się. Ten dość kiepski obraz, bardzo sympatyczny, pełen śmiechu i celnych spostrzeżeń komentarz, do tego kolejne ataki Senegalu. Wszystko razem oglądało się przyjemnie. Chociaż…
PNA to taki turniej, że potrzeba czasu zanim się zorientuję w którą stronę atakują. — Jacek Staszak (@jaceksta) January 19, 2015
Względnie po europejsku było też w drugim z dzisiejszych meczów – Algierii z Republiką Południowej Afryki. Jedni z góry mapy, drudzy z samego dołu, ale oba zespoły teoretycznie należą do najbardziej piłkarsko ucywilizowanych. Na początku było śmiesznie. Jeden z Lisów Pustyni wykonał wolnego prosto w sędziego (nie uwierzymy, że niechcący). Potem pierwszy raz od niepamiętnych czasów strzał na bramkę, po którym piłka odbiła się od poprzeczki, oddał… Furman. No nie, nie ten z Legii. Mowa o reprezentancie RPA, Deanie Furmanie, ale przynajmniej było się do czego uśmiechnąć.
Pierwsi, zresztą po bardzo pięknej, koronkowej (uwielbiamy to “komentatorskie” określenie) akcji do siatki trafili Bafana-Bafana. Oceńcie sami. Koronka jak spod babcinego szydełka.
Niestety, radosny taniec po bramce, w którym wzięli udział piłkarze na boisku, rezerwowi, kibice i wszyscy przed telewizorami, był tego wieczora ich ostatnim. W okolicach 60. minuty do gry weszło dwóch podupadłych asów z Serie A – Saphir Taider i Ishak Belfodil. Sami nie strzelali, ale widocznie natchnęli kolegów. Najpierw do boju Algierczyków popchnął jednak Thulani Hlatshwayo (Szpak miałby problem), efektownie lobując swojego bramkarza.
A potem ten sam bramkarz chyba się zestresował, bo piłkę w bramce ugościł w sposób wyjątkowy. No dobra, przy pierwszym golu strzał był piekielnie mocny i miał prawo złamać mu rękę.
Już jutro przy ławce rezerwowych reprezentacji Mali stanie niezatapialny Henryk Kasperczak. Czy jego słynne metody motywacyjne zadziałają? Czy wprowadzone przez niego w trans Orły wydrapią oczy Kameruńczykom, czyli – jak by nie było – Nieposkromionym Lwom? Nie wiemy jak wy, ale my nie możemy się doczekać. Serio.