Wspominaliśmy o tym w grudniu, komentując wywiad, jakiego jednej z gazet udzielił wówczas prezes Śląska, ale w lidze, w której wszyscy przywykli do żebrania o pieniądze, o dotacje z miasta, o licencje, generalnie o przetrwanie – warto wyłuszczać te należące do rzadkości pozytywy.
Nie tak dawno Śląsk był na dnie – ze skromnym budżetem i zupełnie nieprzystającymi do niego wydatkami. Przeliczył się zupełnie. Powiedzmy sobie wprost: był w absolutnej dupie organizacyjno -finansowej i nic nie wskazywało na to, że szybko pozbiera się do kupy. Dzisiaj nie tylko jest na drugim miejscu w lidze i ma trenera z pomysłem na drużynę (czy to z jednym Paixao na boisku, z drugim, czy z oboma, z Zielińskim, czy z użyciem jeszcze innych wynalazków) – ale przez finansowe tarapaty przechodzi wzorowo. W krótkim czasie poziom swoich wydatków zredukował o czterdzieści procent – z ponad czterdziestu milionów złotych do dwudziestu paru i nie odbija się to na drużynie.
Słyszymy „Rafał Grodzicki odchodzi do Ruchu Chorzów” i myślimy sobie: „oho, Śląsk dalej chudnie w oczach”. Ale jeśli kogoś nie stać na 50 tysięcy złotych pensji dla stopera średniej klasy -ciągle mówimy o Grodzickim – to lepiej się z nim w miarę polubownie rozstać. Śląskowi się udało, tak jak wcześniej udało się usunąć z listy płac większość tych, którzy swoimi zarobkami masakrowali budżet.
Obserwujemy to spokojnie z boku i mamy wrażenie, że ktoś tam (czytaj – nowy zarząd) wreszcie zaczął myśleć. Podobnie zresztą w kwestii transferów do klubu. Calahorro, Grajciar, za moment pewnie Rumun Ciolacu – wszyscy z półrocznymi kontraktami z opcją przedłużenia.
Byle nie wpakować się na drogą minę.
Nóż w kieszeni się otwiera, jak przypomnimy sobie o Gavishu, o Adamcu – o błyskotliwych wynalazkach Stanisława z Ołomuńca, z których na całe szczęście w klubie został tylko równie nieudany Plaku. Śląsk go próbuje teraz szmacić, organizuje po trzy treningi dziennie, żeby jakoś zmiękczyć, „zachęcić” do rozwiązania kontraktu – tak, już się na to kiedyś oburzaliśmy. Ale patrząc z drugiej strony:
3-letni kontrakt na ponad 10 tysięcy euro dla 30-letniego Albańczyka, który nigdy nawet nie grał w kadrze swego kraju, strzelał gole w Skenderbeu Korce, gdzie trenował Staszek Levy – to wybaczcie… Taki transfer śmierdzi na kilometr: albo wałkiem, albo brakiem rozumu. Żaden prezes nie podpisałby się pod taką umową, gdyby tylko decydował o własnych pieniądzach, a nie cudzych.
Szczerze kibicujemy temu odchudzaniu. Lepiej skromnie, ale godnie, zamiast później żebrać – jak nie przymierzając – Górnik Zabrze.