Reklama

Czas na drugą część rankingu. Najlepsi trenerzy w 2014 roku

redakcja

Autor:redakcja

15 stycznia 2015, 12:06 • 24 min czytania 0 komentarzy

Znowu porwaliśmy się na ranking. Chyba jeszcze bardziej szalony niż ten z setką najlepszych piłkarzy, który publikowaliśmy w grudniu. Tym razem pod lupą znaleźli się trenerzy. Chyba nie przesadzimy, jeśli napiszemy, że miniony rok należał do nich. Mieliśmy szaloną bandę Simeone, oglądaliśmy pokerową zagrywkę van Gaala, w prasie ciągle wałkowano nazwiska Ancelottiego i Loewa. Spróbowaliśmy to wszystko ogarnąć: tak, wiemy, że to trudne, ale wrzuciliśmy do jednego worka selekcjonerów i trenerów klubowych. Miejsc przewidzieliśmy pięćdziesiąt. 

Czas na drugą część rankingu. Najlepsi trenerzy w 2014 roku

Prawdziwek, rubaszny wujek, który zaczął rok prztyczkiem od Mourinho („futbol XIX wieku”), a skończył jako rewelacja Premier League. Różne miał okresy Allardyce w minionym roku. W marcu po wygranym meczu z Hull (2:1) kibice krzyczeli „Nikt cię tu nie chce, Sam!”. Rekordowy transfer Andy’ego Carrolla właściciele klubu określili jako stratę pieniędzy. Ale ligę dla Młotów uratował, a potem mocno zapunktował jesienią. Nawet, jeśli ofensywna gra to efekt ultimatum zarządu, to jednak on sam dobrał właściwe klocki. Wziął Teddy’ego Sheringhama na trenera napastników. Wyciągnął z drugiej ligi francuskiej Diafre Sakho (8 goli, 2 asysty). Żaden inny trener w 2014 roku nie dostał dwa razy statuetki menedżera miesiąca Premier League.

Mieliśmy w Sassuolo w minionym rok sytuację absurdalną: klub w styczniu zwolnił Di Francesco, zatrudnił Alberto Malesaniego, a gdy ten przegrał wszystkie pięć meczów, w marcu postanowiono wrócić do planu A i na ławce znowu pojawił się… Di Francesco. Uczeń i naśladowca Zdenka Zemana, zwolennik wysokiego pressingu i obowiązkowego 4-3-3. W maju utrzymał Sassuolo w Serie, a w tym sezonie bije się o pierwszą połówkę tabeli. Robi wyniki ewidentnie ponad stan. Ma oczywiście Di Francesco duże wsparcie klubu, ale zasług odmówić mu nie sposób. Niesamowicie poprawił grę obronną drużyny. Sprawił, że drużyna, która we wrześniu przyjęła siedem goli od Interu Mediolan, chwilę później potrafiła zremisować z Juventusem i Romą. W styczniu na wyjeździe ograła Milan.

Reklama

Duża sinusoida w mijającym roku, co widać choćby po 1/8 finału Ligi Mistrzów z lutego, kiedy najpierw Olympiakos pokonał 2:0 Manchester United, by w rewanżu przegrać 0:3. Umieszczamy Michela, bo zdobył mistrzostwo Grecji, średnią punktów wykręcił przyzwoitą, a awans do fazy pucharowej LM przegrał właściwie o długość paznokcia. Na minus letnie transfery i nędzny styl gry, jakim Olympiakos zaczął raczyć kibiców jesienią. Podobno ten drugi aspekt przechylił szalę zwolnienia.

Miejsce w rankingu może trochę na wyrost, bo pracuje dopiero od lipca, ale patrząc na cały kontekst, na to jaka wyprzedaż działa się we Frankfurcie latem, znakomicie poskładał drużynę do kupy i momentalnie odcisnął na niej piętno. Odzyskał Inuiego, wprowadził do składu młodziutkiego Stendere. Poza tym broni go styl: bezkompromisowy, nieco szalony, ale ładny. Typowany do spadku Eintracht gra z rozmachem, na dwóch napastników, a w tabeli traci tylko cztery punkty do czołówki. Objawienie jesieni.

Retoryka kibiców jest prosta: geniusz stał się miernotą. Everton tak słabej jesieni nie miał od 10 lat. A jednak będziemy Martineza bronić, nawet, jeśli defensywa The Toffees popełnia najwięcej błędów w lidze, a ofensywny styl gry Hiszpana nie zawsze przynosi pozytywny skutek. Miejsce w rankingu przyznajemy za dobrą wiosną, gdy Everton do końca walczył z Arsenalem o czwarte miejsce i świetne występy w Lidze Europy. Ogranie Wolfsburga, Lille i Krasnodaru, awans do fazy pucharowej z najtrudniejszej grupy. Gdzieś pod skórą czujemy, że Everton wiosną mile nas zaskoczy. Martinez warsztatowo wciąż jest mocny.

Reklama

W ostatnich trzech latach Berno nie rozpieszczało trenerów: każdy śmiałek żegnał się z pracą mniej więcej po roku. Uli Forte, 40-latek bez większego futbolowego backgroundu, wytrzymuje tu drugi sezon, w lidze depcząc po piętach bogatszemu Basel i awansując do kolejnej fazy Ligi Europy. Szczególnie bilans na własnym stadionie robi wrażenie: Young Boys ograł Spartę Praga, Slovan Bratysława i Napoli. Strzelił 10 goli i nie stracił żadnego.

Pierwszy hipster tureckiej Super Ligi, miłośnik gitary i trzeciorzędnych kapel z Islandii nie miał łatwego roku. Znowu wraca wrażenie, że niepotrzebnie wojuje z całym światem. Za nami dopiero drugi tydzień stycznia, a on już zaliczył scysje z Felipe Melo w ostatnich derbach Stambułu. W 2014 roku dwa razy lądował na trybunach, raz w kluczowym momencie, kiedy ważyły się losy awansu do Ligi Mistrzów. Przegrał z Arsenalem minimalnie, bram raju nie wyważył, ale odbił to sobie w Lidze Europy: dwa świetne mecze z Tottenhamem, pierwsze miejsce w grupie. Na plus również jesień w lidze tureckiej, gdzie dopiero niedawno Besiktas dał się wyprzedzić Galatasaray. Poza tym warto wczytać się w wypowiedzi piłkarzy Czarnych Orłów. Wszyscy zbiorowo powtarzają, że u Bilicia stali się lepszymi piłkarzami.

Budżet Guingamp wynosi 22 miliony euro, latem na wzmocnienia wydano jedną dziesiątą tej sumy. Gouvernnec tak naprawdę lepi z niczego, a jednak udało mu się w maju wygrać Puchar Francji, a jesienią pokonując m.in. PAOK i Dynamo Kijów, awansował do fazy pucharowej Ligi Europy. Jedna z największych niespodzianek mijającego roku we Francji. Choć w lidze tego nie potwierdza, jesienią utarł nosa PSG.

Napisaliśmy to już jakiś czas temu: sprowadzenie Henninga Berga na ten moment wygląda na transfer dziesięciolecia w naszej lidze. Norweg zdobył mistrzostwo Polski, idzie po kolejne, po drodze zanotował fantastyczną passę w europejskich pucharach i awansował do fazy pucharowej Ligi Europy z pierwszego miejsca w grupie. Nie jest to naturalna kolej rzeczy, jak sugerował ostatnio Jan Urban. Właściwe miejsce i czas – być może, ale to Berg dał drużynie impuls, którego jego poprzednik dać już nie potrafił. Zrobił rewolucję w składzie bez rewolucji w kadrze. Wniósł drużynę na wyższy level. Niedawny podpis na nowej umowie nieprzypadkowy.

Mnóstwo razy pisaliśmy o jesiennym zjeździe Liverpoolu. Po odpadnięciu z Ligi Mistrzów pojawiły się głosy, że to najśmieszniejsza brytyjska ekipa od czasów Monty Pythona. A jednak w pięćdziesiątce nie mogliśmy pominąć Rodgersa – ostatnio wyszydzanego, ale wiosną wręcz wynoszonego pod niebiosa, kiedy Suarez  i spółka rozkochali w sobie piłkarski świat. Najlepszy trener w Anglii, taktyczny geniusz – ha, to było tak niedawno. Liverpool prawie zdobył mistrzostwo Anglii. A że dziś jest dołek? Takie życie trenera. Oceniamy cały rok.

W Celcie miał łatkę oryginała, który na boisku treningowym wybudował ambonę, a zawodników zabierał na paintball. Średnio przekładało się to na wyniki, ale wiosną zaskoczyło – przy sprzyjających wiatrach udało się dobić do środka tabeli. Patrzymy jednak na Enrique nie przez pryzmat epizodu w Vigo, a bardziej przez to, jak radzi sobie w Barcelonie. Początek na razie burzliwy. Zewsząd słychać głosy o konflikcie z Messim, choć z drugiej strony nikt nie wie, gdzie leży prawda. Z punktu widzenia tabel i wyników krzywda Barcelonie się nie dzieje. Widać po Enrique, że w odróżnieniu od Taty Martino ma jakiś pomysł. Jest częścią tego teamu. W rankingu na razie poczekalnia, dwa kroki za najlepszymi ze względu na to, że kluczowe mecze dopiero przed nim.

Trudno go ocenić. Sufler z lewej powie: figurant, przyjaciel prezesa, awansu do Ligi Mistrzów nie wywalczył on, tylko bohaterski bramkarz Moti. Zgoda – można przyjąć te argumenty, ale sufler z prawej pokręci głową i stwierdzi, że to jednak Dermendżijew jako trener stał za historycznym sukcesem, a jako wcześniejszy asystent w Łudo (pierwszym trenerem został w lipcu) przyłożył rękę do do rozwoju indywidualnego wielu graczy. Nagradzamy Bułgara za wygraną z Bazyleą, za remis z Liverpoolem i powiem świeżości do jesiennej batalii w LM.

Jest pierwszym trenerem, który od 1996 roku wywalczył dla APOEL-u krajowy dublet. Największa chwila triumfu – sierpień, kiedy pokonał duński Aalborg i awansował do Ligi Mistrzów. Poza tym trudno na jego temat napisać coś przełomowego, skoro na salonach najwięksi gładko sobie z Cypryjczykami poradzili. Ajax, PSG, i Barcelona w sumie strzelili APOEL-owi 11 goli. Końcówka roku to już tylko dogorywanie, po czterech meczach bez zwycięstwa w lidze Donis na początku stycznia stracił pracę.

Nie ma w tej historii przypadku. NK Maribor w lutym stoczył wyrównaną batalię z Sevillą w Lidze Europy, (3:4 w dwumeczu), w maju wywalczył mistrzostwo kraju, trzy miesiące później awansował do Ligi Mistrzów, a jesienią zremisował z Chelsea. Żeby było jasne: mówimy o klubie z budżetem Cracovii i najwyższą pensją w wysokości 12 tysięcy euro miesięcznie.

Właśnie mija rok odkąd przejął stery w Malmoe i pierwsze zdanie, jakie przychodzi nam go głowy brzmi: facet jest nietykalny. Wygrał ligę, awansował do Ligi Mistrzów, ostatnio znowu przewodzi w tabeli, a co najważniejsze stoi za nim ogromne poparcie kibiców i zarządu. W sierpniu przed kluczowym meczu z Salzburgiem wyprowadził się od żony, bo chciał w stu procentach skupić się na rywalu. Innym razem, gdy przyszło grać mu z Atletico, żartował, że poda swoim piłkarzom grzyby wikingów, by zaczęli grać agresywniej. Jest ewidentnie Hareide trenerem nietuzinkowym, z dużą klasą, do tego z konkretnymi liczbami, których nie sposób podważyć. W Malmoe ostatni raz tak wysoki wskaźnik zwycięstw miał Roy Hodgson w 1986 roku.

Ostatnio trochę na marginesie. Napoli gra poniżej oczekiwań i możliwości, gwiazdy typu Hamsik nie dają z siebie sto procent, a Benitez sprawia wrażenie, jakby nie do końca nad wszystkim panował. Dajemy go do rankingu tylko dlatego, że jako jedyny w Serie A zdobył w tym sezonie dwa trofea: Puchar Włoch i Superpuchar. Odpadnięcie z eliminacji Ligi Mistrzów z Bilbao to katastrofa, choć z drugiej strony w Lidze Europy wszystko wyglądało bez zarzutu i Napoli zajęło pierwsze miejsce w grupie. Co tu dużo mówić: straszna sinusoida u Beniteza, właściwie od września trwa w mediach szukanie jego następcy.

Podupadł jesienią, Bilbao znowu zetknęło się z rzeczywistością drugiej połówki tabeli, ale nie sposób zapomnieć wiosny i bajki, w jakiej żyli wówczas piłkarze Valverde. Zwycięstwa nad Sevillą, remis z Realem, w końcu pierwszy od 16 lat awans do Ligi Mistrzów. Hiszpan wyznaczył na San Mames nową jakość. Jak w cytowanym przez niego Ojcu Chrzestnym sprawił, że baskijski sequel okazał się sukcesem. Byłby wyżej w rankingu, gdyby w grupie LM na ostatniej prostej nie dał się wyprzedzić Szachtarowi.

Mistrzostwo Francji i ćwierćfinał Ligi Mistrzów – na tle innych spore osiągnięcia, ale zasiadł Blanc za kierownicą Ferrari i nie robi właściwie nic poza minimum, które mu wyznaczono. Po ostatnim kryzysie złość wśród kibiców narasta. Brak charyzmy, słaba reakcja na wydarzenia boiskowe, do tego rosnący ferment w szatni (Cavani, Lavezzi). Nie wygląda to najlepiej i dobrze się raczej nie skończy. Twitter doczekał się już pierwszych hashtagów ze zwolnieniem Blanca, w mediach pojawiło się sporo artykułów o gasnącej magii Paryża, a całą dyskusję pozamiatał kilka dni temu „”L’Equipe”, przywołując na okładce zabawny rysunek z dialogiem:

– Zastanawiam się nad zwolnieniem pana ze stanowiska trenera
– Kogo, mnie? Je suis Charlie.

Jest w sieci filmik, na którym Villas-Boas z okazji urodzin musi przejść na treningu ścieżkę zdrowia. Niby nic specjalnego, ale pokazuje wesołą atmosferę w zespole i to jak wpasował się w rosyjskie klimaty przybysz z Portugalii. Odbudował się – tak można napisać najkrócej. Kiedy w marcu obejmował Zenit, mówił: dziewięć zwycięstw i będziemy mistrzami. Rozpoczął niesamowitą passę, naprawił błędy Spalettiego, do tego przywrócił harmonię w drużynie, której zaplecze finansowe każe być najlepszą w kraju. Żaden inny menedżer w historii rosyjskiej ligi nie miał takiego startu. Dzisiaj Zenit zostawia konkurencję w tyle, choć do pięknego snu wciąż daleko: choćby ze względu na Ligę Mistrzów i trzecie miejsce w grupie za Leverkusen i Monaco.

Wiosną wygrał mistrzostwo Izraela w pierwszym sezonie w Macabii Tel Aviw. Od czerwca dobrą passę kontynuuje w Bazylei: pokonał Liverpool, zmiażdżył nieobliczalny Łudogroec, awansował do kolejnej fazy Ligi Mistrzów. Wbrew pozorom nie miał łatwego zadania: kiedy przyszedł na starcie zabrano mu Yanna Sommera (Moenchengladbach) i Valentina Stockera (Hertha), grupa w LM też nie rozpieszczała. Mimo wszystko Basel zdobywa średnio 2,11 punktu na mecz. Gra ofensywną piłką. Pozytywy Sousa potrafił znaleźć nawet po sromotnej porażce z Realem Madryt (1:5), kiedy stwierdził, że nie było tak źle, skoro drużyna oddała 17 strzałów.

Trener jedynej drużyny, która w tym sezonie Ligi Europy wygrała wszystkie sześć meczów. Nr 1 w Rosji – każda grudniowa piłkarzy ankieta to potwierdza. W Polsce Czerczesow ma łatkę szkoleniowca, który lubi polskich zawodników, ale patrząc szerzej mamy do czynienia z facetem, który wykonał dobrą robotę w Tereku i Amkarze, a teraz w ciągu ośmiu miesięcy odmienił Dynamo Moskwa. Drużyna gra lepiej niż za Dana Petrescu, w lidze ustępuje tylko Zenitowi. Na plus również transfer Valbueny i to w jaki sposób wyciągnięto z niego maksa.

Nie jest niczym spektakularnym wygranie ligi ukraińskiej z Szachtarem, awans do Ligi Mistrzów to też bardziej konieczność niż niespodzianka, a jednak należy docenić Lucescu za mijający rok. Stadion ostrzelany przez separatystów, przenosiny do Lwowa, negocjacje z zawodnikami, którzy uparli się, że na Ukrainę nie wrócą – mógłby Ruman machnąć ręką, wybrać ofertę Monaco i patrzeć na wszystko z bezpiecznego dystansu, a jednak nie zostawił wygnańca. W lipcu mimo braku sześciu kluczowych zawodników wygrał Superpuchar Ukrainy i zdobył z Szachtarem 20. trofeum w karierze. W Lidze Mistrzów awansował do kolejnej rundy. Ostatnio idzie mu trochę gorzej – w lidze dał się wyprzedzić Dynamo, ale taka sytuacja raczej długo nie potrwa.

Kiedy dwa lata temu przychodził na Estadio Madrigal, w pierwszym meczu przegrał 0:5 z Realem Madryt Castilla. To pokazuje z jakiego pułapu zaczynał Marcelino Garcia Toral i jak długą drogę udało mu się przebyć. Awansował z Villarreal do Primera Division, wiosną wywalczył z beniaminkiem awans do europejskich pucharów, a jesienią załatwił fazę pucharową Ligi Europy. Trener grudnia w Hiszpanii (zwycięstwo nad Atletico), zewsząd chwalony i porównywany do Manuela Pellegriniego. W lidze cztery punkty od europejskich pucharów.

Gdyby przed mundialem ktoś powiedział, że wyjdzie z grupy i dociągnie Belgię do dogrywki, zostałby pewnie uznany za szaleńca. Klinsmann od dłuższego czasu robi w Stanach rewolucję, ale dopiero teraz mogliśmy przekonać się, jaką siłą dysponują przybysze z kraju soccera. Mecz z Portugalią oglądało rekordowe 25 milionów widzów. Zmiany widać wszędzie, a gdyby Chris Wondolowski lepiej przymierzył w 92. minucie meczu 1/8 finału, być może mówilibyśmy teraz o Klinsmannie jako geniuszu. Tak czy siak wykonał w minionym roku świetną pracę. W Stanach powstała moda na reprezentację, a to ogromny wyczyn w kraju, w którym podczas transmisji wypuszczano pasek z wynikami z innych dyscyplin tylko po to, by znudzeni widzowie nie przysnęli przed telewizorem.

Niczego wielkiego na mundialu nie wygrał, ale to Kolumbia była jednym z objawień turnieju i to o niej mówiło się, że gra najpiękniej. Pekerman stworzył potwora. W Ameryce Południowej powstało setki tekstów jak to przejął pogubioną grupę piłkarzy i narzucił jej mentalność zwycięzców. Szalony gang od roku demolował wszystkich aż w końcu natrafił na mur w postaci gospodarza mundialu. Przegrał, odpadł w ćwierćfinale, ale mimo to same zachwyty spotkały Argentyńczyka w minionym roku. Mamy zresztą do niego sympatię, gdy czytamy o rozklekotanym Renault 12 i historii, jak przed zrobieniem papierów trenerskich jeździł po Buenos Aires taksówką.

– Panie Klopp, zbiera pan jakieś punkty?
– Tylko w środy.

Ten krótki dialog z pewnego obrazka z magazynu „11 Freude” mówi wszystko o jesieni w Dortmundzie. Klopp podupadł. Nie potrafił wyciągnąć drużyny z kryzysu, jesienią wylądował na przedostatnim miejscu w lidze – pewnie daliśmy go za wysoko, ale gdzieś z tyłu głowy zawsze pojawia się bardzo dobry wiosenny dwumecz z Zenitem, ćwierćfinał Ligi Mistrzów, drugie miejsce w Bundeslidze i przede wszystkim znakomite wyniki jesienią w Europie. To paradoks, ale jeden z najlepszych meczów za kadencji Kloppa piłkarze BVB zagrali właśnie w czasach kryzysu – we wrześniu z Arsenalem, kiedy mówiono: występ bliski perfekcji, totalna dominacja przez dziewięćdziesiąt minut.

Trochę to trwało. Długo Valencia szukała trenera, który da drużynie nowy impuls i wygrzebie z mentalnego bagna. Nuno świetnie odnalazł się na Mestalla, przede wszystkim szybko zdobył szatnię, co potwierdzają telewizyjne obrazki jak żartuje z zawodnikami albo klepie ich po plecach. Kiedy jesienią ogrywał Atletico, przy stanie 3:0 poprosił kibiców o zaprzestanie okrzyków Ole tylko po to, by nie tracić koncentracji. Niedawno wygrał z Realem. Trzy dni temu podpisał nowy kontrakt. Właściciele Valencii podkreślają, że w końcu mają odpowiedniego człowieka, by powalczyć o czołówkę La Liga i miejsce w Lidze Mistrzów.

W trakcie mundialu pisaliśmy, że wszystko, co najlepsze w reprezentacji Francji zaczyna się od niego. Dede odzyskał w drużynie harmonię, załagodził konflikty, sprawił, że Kogut Galijski znowu zaczął być wymieniany wśród największych. Za każdym razem, gdy oglądaliśmy Francuzów mieliśmy wrażenie, że to jest jego bajka. Z byłych mistrzów świata Djorkaeff nagrał piosenkę, Barthez pozostał w roli błazna, Lizarazu wybrał pisanie, a Deschamps został świetnym trenerem. Odnalazł się w grupie, w której inni trenerzy odnaleźć się nie potrafili. Ćwierćfinał mundialu na kolana nie powala – zgoda. Ale to żaden wstyd odpaść z późniejszym triumfatorem imprezy. Ma ewidentnie Deschamps pomysł na tę drużynę, ten rok był kolejnym krokiem do przodu w misji pt. Euro 2016.

Trudno go wsadzić w jakiekolwiek ramy, ciągle się wymyka, plusy mieszają się z minusami, ale trzeba mu oddać, że postawiony plan wykonał. Trzecie z rzędu scudetto, europejski rekord punktów zgromadzonych w jednym sezonie (102), zwycięstwa we wszystkich domowych meczach – to nie wzięło się z niczego, to Conte od kilku lat budował tę drużynę i to on wprowadził ją na level nieosiągalny we Włoszech dla innych. Na minus przedziwna porażka z Benfiką, wyrzucająca Juve z półfinału Ligi Europy. Jesień w reprezentacji Włoch zgodnie z planem, choć styl gry i relacje na linii selekcjoner – federacja ewidentnie do poprawy.

Rok bez większych turbulencji. Mistrzostwo Austrii z Salzburgiem to jazda obowiązkowa, ale pogromem Ajaxu w Lidze Europy lekko wszystkich zaskoczył. W Leverkusen szybko narzucił swój styl gry: już w pierwszym meczu z Borussią Dortmund (2:0) zademonstrował pokaz siły, każąc piłkarzom wysoko odbierać piłkę i nieustannie atakować. Dzisiaj Aptekarze są trzecią siłą ligi. Nawet, jeśli po drodze zanotowali kilka żenujących remisów, to kibic Bundesligi z jesieni w pamięci będzie miał przede wszystkim Ligę Mistrzów. Leverkusen w grupie C, rozprawiając się z Zenitem i Benfiką, zapewnili sobie awans do fazy pucharowej.

W mijającym roku tylko Laurent Blanc spośród trenerów Ligue 1 zdobył więcej punktów niż Galtier. A przecież mówimy o dwóch systemach walutowych. Nic dziwnego, że pierwszemu ciągle się coś zarzuca, a drugiego chwali się, jaką to świetną drużynę zrobił z Saint-Etienne. Zieloni w tabeli są wyżej niż PSG, grają niemal tym samym składem, co w poprzednim sezonie, a kibice pękają z dumy, bo jesienią pierwszy raz od 20 lat wygrali w derbach z Lyonem na własnym stadionie. Dostał podobno Galtier ofertę z Newcastle, ale odpowiedź zarządu była krótka. Nie ma szans. Na minus Liga Europy i ostatnie miejsce w grupie.

Przed sezonem mówił o Paderborn, że są najbardziej niesłychanym beniaminkiem w historii Bundesligi. Przyzwyczailiśmy się, że Niemcy to przepych i organizacja, tymczasem Breitenreiter pracuje w klubie bez bazy treningowej, bez działu scoutingu (podobno powstał jakiś po awansie), za to z kilkumilionowymi długami i wynajętym autobusem. Sam fakt awansu budzi respekt, a to, że beniaminek potrafił jesienią postawić się najlepszym trzeba rozpatrywać w kategoriach szoku. Środek tabeli, wynik wysoko ponad stan. Eksperci mówią, że ta bańka pryśnie wiosną, ale na razie klaszczemy. Osiągnięć w 2014 roku Breitenreiterowi nikt nie zabierze.

Ulubieniec piłkarskich romantyków, przedstawiciel 33-tysięcznego Eibar, które najpierw awansowało z trzeciej ligi do drugiej, a rok później przedostało się do Primera Division. Można go nazwać hiszpańskim Leszkiem Ojrzyńskim, bo działa w klubie z najgorszym budżetem i niewątpliwie najgorszymi piłkarzami, a jednak „Rusznikarze” jesień skończyli w tabeli wyżej niż Bilbao i Real Sociedad. Ósme miejsce w lidze, gdzie grają Real, Barcelona i Atletico – trudno nie docenić tego wyczynu. Nawet, jeśli Eibar gra futbol toporny (padają określenia o baskijskim catenaccio), to wyniki, zarząd i kibice są za Garitano. Zbudował to wszystko od początku, czapki z głów.

Wszędzie, gdzie pracował, żegnano go bez żalu. Mówiono: narwaniec, nie nadaje się do pracy z ludźmi. Ale Sampdoria to zupełnie inna bajka. Serb wyprowadził drużynę ze strefy spadkowej, zajął miejsce w środku tabeli, a w tym sezonie walczy o czołówkę! Ogólnie nie ma łatwo: oparł kadrę na zawodnikach niechcianych w innych klubach, sporo rzeźbi, ale nikt tak jak on nie wyciąga z zawodników maksa. Przełomowy rok w jego karierze, w tej chwili najbardziej rozchwytywany szkoleniowiec we Włoszech.

Człowiek znikąd, dziś już selekcjoner Hondurasu, ale na mundialu to on dyrygował kostarykańską orkiestrą, która zaśmiała się w twarz Urugwajowi, Anglii i Włochom, a potem ruszyła na podbój mundialu. To było największe objawienie turnieju w Brazylii. Reprezentacja 5-milionowego kraju, przedstawiciele futbolowego trzeciego świata dotarli do ćwierćfinału! Zapamiętaliśmy z tej historii głównie Keylora Navasa, ale w cieniu zawsze był Pinto. Kostarykańscy dziennikarze podkreślają, że to on jest ojcem sukcesu. Miłośnik Jose Mourinho, trener z twardą ręką i świetny psycholog. Dwa miesiące przed mundialem ktoś ukradł mu iPada z praktycznie skończą autobiografią. Mundial był jak zbawienie: nowa książka napisała się sama.

Bronią go trofea, ale czasem trudno nie odnieść wrażenia, że jedzie na farcie. Puchar Ligi – tyłek uratował mu koszmarny błąd Cattermole’a. Premier League – w kluczowym meczu poprzedniego sezonu z Sunderlandem długo było 1:2, aż niespodziewanie zbłaźnił się Mannone. Można tak długo, choćby ostatnie przygody w Lidze Mistrzów, gdzie dopiero zryw Aguero w końcówce spotkania z Bayernem uchronił Manchester od katastrofy. Trudno ocenić Pellegriniego. Po jego wypowiedziach nie sądzimy, by w szatni potrafił porwać zespół. Ale z drugiej strony może właśnie takiego spokoju Nasri i spółka potrzebowali. Mancini zawodników publicznie krytykował, Pelle brudy woli prać we własnym gronie. Na minus wiosna w Lidze Mistrzów i odpadnięcie już w 1/8 finału z Barceloną. Mamy wrażenie, że z tą grupą ludzi inny trener mógłby wyciągnąć więcej.

W poprzednim sezonie wywalczył dla Wolfsburga Ligę Europę, jesienią poprzeczkę podwyższył, wskakując na drugie miejsce w tabeli Bundesligi. Oczywiście pięt Bayernowi nie podepcze, ale to już coś: druga siła ligi niemieckiej w miejscu, gdzie wszyscy pamiętamy, jak kończyły się przygody Felixa Magatha albo Steve’a McClarena. Hecking dał Wolfsburgowi więcej jakości. Zerwał z łatką ligowego średniaka. Awansował też do fazy pucharowej LE, mecze z Evertonem (4:1) i Krasnodarem (5:1) mówią wszystko.

Trzeba być wyjątkowym ignorantem, by oceniać Holendra tylko przez pryzmat tego, że odpalił Boruca. Koeman wiosną wywalczył wicemistrzostwo z Feyenoordem (w ogóle od dłuższego czasu robił tam świetną robotę), a teraz warsztat potwierdza w Southampton. Odbudował morale zespołu po letniej wyprzedaży, ściągnął genialnych Tadicia i Pele, na dziś zajmuje trzecie miejsce w Premier League i coraz śmielej myśli o Lidze Mistrzów. Niedawno pierwszy raz od pół wieku ograł na Old Trafford Manchester United. Doszło do tego, że po jednym z pucharowych zwycięstw, przyjął delegację zawodników, która zamiast dnia wolnego poprosiła o… dodatkowy trening.

Kiedyś jego znakiem rozpoznawczym było kucanie (z tej wysokości najwięcej widać na boisku), teraz nierozłącznym elementem uczynił małą lodówkę, na której zasiada podczas każdego spotkania. Kupiliśmy go. Ligue 1 ma w końcu trenerską gwiazdę na miarę Ibrahimovicia, a on dalej ten sam: unika rozgłosu, zażarcie pilnuje prywatności, w stu procentach poświecił się Marsylii, która pod jego wodzą bije się o mistrzostwo Francji. Podobno przed przyjściem na Stade Velodrome obejrzał wszystkie spotkania OM w ostatnich 13 latach. Nie będziemy powtarzać reszty faktów, bo gdzieś już na pewno były. Tekstów jesienią powstało o nim setki. Respekt we Francji zyskał niesamowity.

Trener lidera Ligue 1. Facet, który zrobił z Lyonu arcydzieło, mając ograniczone możliwości i korzystając głównie z młodych zawodników. Oczywiście posiada Fournier w składzie bombardującego wszystkich Lacazzetta, Francuz kilka meczów wygrał w tym sezonie sam, ale jeśli głębiej zagłębić się w ten zespół, to na największego bohatera wyrasta właśnie trener. Przed sezonem w ankiecie „France Football” aż 60 procent kibiców głosowało, że to zły wybór, a to jednak on powoli przywraca Lyonowi dawny blask. Na plus również udana wiosna w Reims, gdzie środek tabeli w konfrontacji z potencjałem drużyny trzeba uznać za dobry wynik.

W Lizbonie nietykalny, pracuje od 2009 roku i właśnie dostał propozycje przedłużenia kontraktu. Zrobił z Benfiki najlepszą drużynę w Portugalii, na każdym kroku pokazującą swą wyższość nad Sportingiem i Porto, w tym sezonie również, bo Orły znowu są liderem. Na plus oczywiście piękna wiosna w Lidze Europy zakończone dopiero przegranymi karnymi w finale, na minus – jesienne mecze w Lidze Mistrzów. Benfica nie wyszła z grupy, na ostatni mecz z Leverkusen Jesus posłał rezerwy.

Jeden punkt straty do trzeciego miejsca w Bundeslidze. A wszystko w klubie, w którym na bramce stoi… 37-letni Alex Manninger. Przed wami Markus Wienzierl, były zawodnik rezerw Bayernu Monachium, a obecnie cudotwórca z Augsburga. Trener jesieni w Bundeslidze – to na pewno. Przeglądając niemieckie media, nie da się znaleźć wypowiedzi piłkarza, który powiedziałby na jego temat złe słowo. On nawet po remisie z Borussią Dortmund potrafi powiedzieć, że jest niezadowolony, bo czegoś zabrakło. Perfekcjonista. Na tle Kloppa i kilku innych trochę dusza introwertyka. Augsburg zaczął budować od tyłu, stabilność jego jedenastki robi wrażenie, a najciekawsze jest to, że gdy przyszedł do klubu w pierwszych 17 meczach wygrał… raz. Nauka dla polskich trenerów. Wienzierl będzie kiedyś wyżej, to pewne.

Podobno w lutym był na wylocie, ale na plotki odpowiedział w najlepszy z możliwych sposobów. Sevilla zaczęła seryjnie wygrywać, a parę miesięcy później do piątego miejsca w lidze dołożyła zwycięstwo w Lidze Europy. Mamy więc trenera z konkretnym trofeum. Emery odbudował zespół z Andaluzji, w tym sezonie wyszedł z grupy w Lidze Europy, a w lidze mocno napiera na najlepszych. W czerwcu zgłaszał się po niego Milan, ale grzecznie podziękował.

Mistrz blefu w poprzednim sezonie wmawiał wszystkim, że Chelsea nie jest faworytem do zdobycia mistrzostwa Anglii, krytykował Rafę Beniteza, że niczego wielkiego mu w spadku nie zostawił, a potem lekko się przejechał, bo półfinał Ligi Mistrzów i 3. miejsce w Premier League przyjęto z niedosytem. Można chwalić Mourinho, że potrafi wygrywać z najlepszymi, praktycznie nie traci z nimi goli („Zaparkował dwa autobusy” Brendan Rodgers”), ale z drugiej strony jest trenerem, który w pogoni za punktami zapomniał o stawianiu na młodych. Kupuje za miliony, gra dużymi nazwiskami, nie promuje nikogo. Chelsea ma ponad 30 młodych zawodników na wypożyczeniach i praktycznie żaden z nich na Stamford Bridge nie ma szans na grę (casus Lukaku). Pod tym względem Special One stale rozczarowuje. Trzeba mu jednak oddać, że w tym sezonie tryby londyńskiej maszyny przygotował znakomicie. Dwa punkty nad Manchesterem City, awans do fazy pucharowej LM – Chelsea jesienią miała rozmach.

Pewnie już każdy widział tę statystykę. Van Gaal po 21 meczach Premier League uzbierał tyle samo punktów, ile w analogicznym okresie miał David Moyes. Manchester Holendra rodzi się w bólach, właśnie przegrał z Southampton, a o zwycięstwach wciąż decydują przebłyski van Persiego lub Rooneya. Wysokie miejsce w rankingu dostaje tylko za mundial. Van Gaal dotarł do trudnych holenderskich charakterów, miał jeden z najsłabszych składów Oranje w historii, a poprowadził go do półfinału mundialu. To co zrobił ze zamianą Jaspera Cillessena na Tima Krula w spotkaniu z Kostaryką przejdzie do legendy. Jedna z najbardziej brawurowych decyzji roku. Zabawne, że dzięki temu zrobiono z niego geniusza, choć za Krulem nie stały żadne konkretne fakty. W Premier League na 12 jedenastek wyjął bodajże dwie.

Zniknął z radarów jesienią, dopiero niedawno dostał pracę w WBA, ale dla takich jak on warto zrobić wyjątek i spojrzeć tylko na to, co działo się w pierwszej części roku. Pulis dokonał w Crystal Palace niemożliwego. Wziął drużynę, gdy ta miała tylko jedno zwycięstwo i wydźwignął do tego stopnia, że kibice w Anglii zaczęli mówić o… Crystal Pulis. Z tak przeciętnym zespołem potrafił ograć Chelsea. W spotkaniu z Liverpoolem wyciągnął wynik z 0:3 na 3:3, mocno wpływając na losy mistrzostwa. Sam rozsiadł się na środku tabeli, a gdyby spojrzeć na liczby tylko od momentu jego przyjścia, to byłby zaraz za siódmym Manchesterem United. Najlepszy trener ubiegłego sezonu w Anglii. Facet, który poprawił wskaźnik zwycięstw z 17 (to wynik poprzedniego szkoleniowca) do 42 procent. Myśleliśmy, że tylko w Polsce możliwy jest scenariusz, że ktoś taki dwa dni przed startem sezonu traci pracę, ale jednak nie. Pulis nie dogadał się z zarządem i zniknął.

Najtrudniej utrzymać się na szczycie, a on znowu tego dokonał. Bayern, choć od dawna dominuje w Bundeslidze, raz na jakiś był do ogrania, a teraz wytworzył taki dystans, że raczej jest to niemożliwe. 14 zwycięstw i 3 remisy – to bilans z tej rundy. Znowu lider. Znowu świetna gra w Lidze Mistrzów. Do szczęścia brakuje Guardioli triumfu w ubiegłorocznej edycji, kiedy w półfinale dostał prztyczka od Realu. Poza tym po staremu, nic odkrywczego nie napiszemy, możemy tylko dorzucić statystykę, w której 75 procent meczów Bayern zakończył na zero z tyłu. Znamienne.

Mówi się, że nie ma prawa być Włochem, bo w Realu wystawia jedenastki, w których tylko trzech zawodników najlepiej czuje się w destrukcji. Reszta to hulaj dusza, piekła nie ma albo jeszcze lepiej, bo nawet będący w tej trójce Sergio Ramos strzela gole i to zazwyczaj w kluczowych momentach. Ancelotti w 2014 roku to przede wszystkim historyczny triumf w Lidze Mistrzów, nowa pozycja dla Di Marii i najlepszy środek pola w Europie. Zabrakło jedynie mistrzostwa Hiszpanii. Czasem trudno też odszyfrować jak duży wpływ ma na Królewskich, bo przecież idzie pod rękę z najlepszymi na świecie. Ale żeby trochę podbudować jego pozycję przytoczmy pewną statystykę: 80 procent meczów Ancelottiego kończy się zwycięstwem. Żaden trener w historii Realu nie wygrywał tak często. Dawno szatnia na Santiago Bernabeu nie była tak spokojna. A to zasługa nieautorytarnego, luźno podchodzącego do życia Carleto.

Być może trochę umniejszaliśmy w tym rankingu zasługi selekcjonerów. Nie ma np. tego śmieszka z Meksyku albo Alejandro Sabelli, który wpływ na zespół miał taki, że Lavezzi lekceważąco oblewał go wodą, a Messi z Di Marią grali swoje. Dużo szczegółowiej przypatrywaliśmy się trenerom, którzy przez dwanaście miesięcy odbijali kartę w klubie, ale Loew – choć do nich nie należy – zasługuje na wyróżnienie. Stawiamy go wyżej niż Ancelottiego, bo wygrał najważniejszą imprezę piłkarską na świecie. Niemcy byli głównym faworytem – zgoda, ale to Jogi doprowadził wszystko z punktu A do B. Wytrzymał presję. Utrzymał w zespole odpowiednią temperaturę. Mundial dla Niemiec to triumf idei i postawienia na właściwego konia.

Pewnie niektórzy zgrzytają zębami. Ach, czekamy na te niewybredne komentarze. Tylko co tu komentować? Każdy zdrowo podchodzący do piłki kibic przyzna, że Simeone był najlepszy. Trener to dziwny zawód, nigdy do końca nie wiadomo, czy drużyna gra świetnie, bo tak ich poustawiał fachowiec, czy raczej o wszystkim decyduje przypadek i suma indywidualnych umiejętności zawodników. Akurat u Cholo takiego problemu nie ma. On Atletico stworzył od początku, wygrzebał z przeciętności, nadał mu własny sznyt. Kim przed erą Simeone był Juanfran, Gabi albo Koke? To on pozwolił im uwierzyć. Zlepek przeciętnych nazwisk wyniósł na światowy top. W lidze przełamał madrycko-kataloński duopol, od wygrania Ligi Mistrzów dzieliły go minuty, a w tym sezonie tę genialną pracę kontynuuje. To dużo więcej niż zrobił Klopp w Borussii. Więcej niż ktokolwiek mógł dwa lata temu wymarzyć. Marzył tylko on. Sześć lat temu w wywiadzie dla tygodnika „Don Balon” powiedział, że poprowadzi Atletico i umieści je wśród najlepszych. Krew, pot i łzy. Nie było w minionym roku bardziej charakternej drużyny.

PAWEŁ GRABOWSKI 


Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...