12 stycznia 1969 roku, dokładnie 46 lat temu, w niemieckim Villingen przyszedł na świat… Robert Prosinecki. Jedyny piłkarz w historii mistrzostw świata, który na turniejach tej rangi strzelał gole dla dwóch różnych reprezentacji. I nie – oczywiście nie Niemiec, ale Jugosławii oraz Chorwacji.
Z czym kojarzy nam się dziś Prosinecki?
Z tym, że obok Zvonimira Bobana czy Davora Sukera był bodaj pierwszym chorwackim piłkarzem robiącym dużą karierę w Europie. Na pewno z M Italy 1990, na którym czarował jako 21-latek, otwierając sobie drogę do największych klubów świata. Do Barcelony oraz Realu, w których z drugiej strony – a zwłaszcza w Katalonii – umieszczano go później w rankingach najgorszych transferów dekady. Z jeszcze innej strony patrząc – umiał dryblować i to też było w tamtych czasach ujmujące.
Jonathan Wilson z “Guardiana” ładnie pisał kiedyś o nim i jego kolegach, jako “najlepszej reprezentacji, która nigdy nie powstała”. – Wielkie zespoły z reguły budowane są mozolnie. Projektowane, modelowane co do ostatniego szczegółu od początku istnienia. Są jednak i te powstające nagle, ot takie sobie, kpiąc z wielkich planów i szczegółowych przygotowań. Latem 1987 roku mieliśmy do czynienia z takim właśnie fenomenem – zespołem powstałym w mgnieniu oka, który okazał się być najlepszą młodzieżową reprezentacją kraju, jaka kiedykolwiek sięgnęła po tytuł Młodzieżowego Mistrza Świata.
Najlepszym piłkarzem turnieju został Robert Prosinečki. Królem strzelców reprezentant RFN Marcel Witeczek (7 goli). Tuż za nim w klasyfikacji znalazł się Davor Šuker (6 goli). A gdyby? A gdyby wojna w Jugosławii nie wybuchła… W takich sytuacjach cień pytania powraca zawsze. Gdyby Jarni, Prosinečki, Boban, Šuker i Mijatović mogli grać na tym turnieju, i później, w dorosłej karierze, z Mihajloviciem, Jugoviciem, Bokšiciem? I dołączyć do ówczesnych gwiazd dorosłej reprezentacji – Dragana Stojkovicia, Dejana Savicevicia i Srečko Kataneca? Wtedy”, mówi Katanec, “zniszczylibyśmy cały świat”.
Tyle historii – z pomocą Wilsona, bo dziś też, jak się okazuje, Prosinecki ma co w życiu robić… Przed kilkoma tygodniami otrzymał budzącą zachwyty w Chorwacji propozycję prowadzenia kadry Azerbejdżanu.
Azerowie pakują w piłkę ogromne pieniądze. Budują 64-tysięczny stadion narodowy, wydają grube miliony na reklamę w Europie, starają się o duże imprezy. Jednak piłkarsko idą do przodu powoli. Z posady selekcjonera wyrzucili Bertiego Vogtsa. Nie podobała im się jego rzekomo staromodne podejście. Nie lubili tego, że prowadzi drużynę “na pilota”, na co dzień mieszkając w Niemczech. Ani razu nie awansował też na międzynarodową imprezę, a mimo to miał w Azerbejdżanie posadę nieprzerwanie od 2008 roku. W eliminacjach do ostatniego mundialu zdobył 9 punktów, wyprzedzając w tabeli Luksemburg i Irlandię Północną, ale seria porażek na starcie eliminacji do Euro w końcu miarkę przebrała.
Prosinecki nie pracował zawodowo od roku – po rozstaniu z tureckim Kayserisporem. Nie chciał przejmować klubu w Chorwacji. Miał ofertę z Macedonii, mówiło się też o reprezentacji Korei Południowej. Aż w końcu w październiku w Paryżu spotkał się z Azerami… W kontekście przejęcia schedy po Vogtsie wymieniano same duże nazwiska – Roberto Manciniego, Martina Jola, Slavena Bilicia, ale w końcu to Prosinecki zgarnął kontrakt podpisany do końca eliminacji do mundialu 2018.
Warunki?
Roczna pensja na poziomie 1,2 miliona euro – sześciokrotnie wyższa niż ta, jaką Niko Kovac dostaje jako opiekun Chorwatów. Generalnie, niewiele niższa niż choćby pobory Didiera Deschampsa we Francji – stawiająca Prosineckiego w drugiej, a może i pod koniec pierwszej dziesiątki najlepiej zarabiających selekcjonerów. Podstawowy minus to konieczność stałego zamieszkania w Baku. No ale – coś za coś.
Póki co narzeka na chorwackie media, które oceniają, że przyjął ofertę idealną – nieobarczoną żadną presją wyniku. Jeśli mu wyjdzie to świetnie, jeśli nie to również nie szkodzi – w końcu nikomu wcześniej nie wyszło. – Może nie będziemy w stanie ogrywać Chorwatów czy Włochów, ale na pewno grać lepiej niż gramy – zapowiedział na wstępie. W marcu zacznie… od Malty.