Jakub Świerczok wiosną ma szansę zostać podstawowym piłkarzem Zawiszy. Z jednej strony, zupełnie trzeciorzędna transferowa historia, jakich wiele w każdym okienku. Z drugiej… To chyba jedna z większych personalnych zagadek, jakie czekają nas w lidze w tej rundzie.
Trudno wskazać nam dzisiaj choćby jednego powszechnie znanego polskiego piłkarza – licząc oczywiście tych czynnych – o dziwniejszym przebiegu kariery. Wiadomo, że non stop przytrafiają się różne historie, w których krótki epizod staje się wyznacznikiem klasy na długie miesiące, a może i lata. Dyżurne przykłady – Wojtek Pawłowski, któremu renomę dał duży transfer poprzedzony szesnastoma dobrymi meczami dla Lechii. To samo pan piłkarz Bartłomiej Pawłowski, opowiadający dziś, że „pora rozstać się z łatką zawodnika z Malagi”. Ale przypadek Świerczoka to jednak coś więcej.
Jesienią 2011 roku bardzo chciała go Wisła. Do Bytomia wydzwaniał Waldemar Kita, właściciel FC Nantes, sugerując, by Polonia nie sprzedawała chłopaka żadnemu polskiemu klubowi, bo on i tak każdą ofertę przebije. Świerczok był w tym samym wieku, w jakim Lewandowski odchodził do Lecha. Wydawało się, że Cracovia, która oddała go na Śląsk za 15 tysięcy, może sobie pluć w brodę. – Rozmowy były bardzo konkretne. Typowo niemieckie. Krótka piłka: czego się panowie napiją? Woda mineralna. Z gazem czy bez? No, to tu jest kontrakt… – negocjacje z Kaiserslautern przebiegły sprawnie i szybko.
– Jestem lekko podekscytowany. Nie razie nie boję się wcale. I nie chce się dziś zastanawiać, co zrobię, jeśli mi się nie uda – mówił nam po chwili sam Świerczok. O jego pewności siebie przekonywali nas wszyscy, a nagle nieśmiało szeptał do słuchawki, jakby zmieszany tym, co się wokół niego zdarzyło.
Prehistoria, prawda?
Tyle czasu minęło – w sumie ponad trzy i pół roku. W tylu miejscach już bywał… Wiadomo, że najpierw rzucony na głęboką wodę do mocnego klubu, później zżarty przez poważne kontuzje. Koniec końców dojdziemy jednak do wniosku, że Świerczok:
– nigdy w życiu nie zagrał jeszcze dobrego meczu w Ekstraklasie.
– nigdy nie zagrał dobrego również w Bundeslidze.
W całej karierze zaliczył 315 minut na ekstraklasowym poziomie – 31 w Polsce i 284 u naszych zachodnich sąsiadów. Nam piłkarsko kojarzy się tylko z trzech faktów. Z tego jak strzelał w barwach Bytomia – Wiśle Płock, GKS-owi Katowice, Olimpii Grudziądz, Kolejarzowi Stróże. Z tego jak ambitnie walczył w debiucie w Kaiserslautern – po czym przepadł. No i po trzecie z tego, jak wszedł, raz jedyny, na boisko w barwach Piasta Gliwice i z połowy trafił w poprzeczkę. To wszystko – za ostatnie trzy i pół roku.
Później już tylko kontuzja, rezerwy, kontuzja, więzadła, rezerwy.
Przypomniał nam się tekst, który pisaliśmy – jak się okazuje – 19 lipca 2012 roku. Tytuł: „Świerczok w Piaście, czyli wreszcie dowiemy się, ile ten chłopak potrafi…”. Okazuje się, że nie dowiedzieliśmy się przez kolejne dwa i pół roku, i dziś znów jesteśmy w tym samym punkcie. Przesłanek, żeby wyrokować cokolwiek, nie mamy żadnych. Czytamy komentarze kibiców: „młody zdolny, dobry chłopak. Jeśli nie złamią go kolejne kontuzje, będzie wzmocnieniem”. Tylko skąd o tym wiadomo?
Piłkarz – widmo. Radosław Osuch twierdzi, że prezentuje się naprawdę solidnie. Bardzo szybko zdecydował się zaoferować mu kontrakt. W zasadzie po kilku kopnięciach, mimo że sam Świerczok liczył się z dłuższymi testami. I autentycznie jesteśmy ciekawi czy zobaczył aż tak silne ku temu podstawy. Czy jeszcze mamy stosunkowo młodego, 22-letniego piłkarza po dwóch operacji więzadeł, z którym można na przyszłość wiązać nadzieje, czy Świerczok to już tylko mgliste wspomnienie z Bytomia.
Plus jest taki, że kiedy przychodził do Piasta, pewny plac miał tam duet Kędziora – Jurado (30 goli na pierwszoligowych boiskach w sezonie). W Zawiszy pole manewru w ataku zawęziło się w zasadzie do słabiutkiego Rafaela Porcellisa. Może więc jeśli się odbudowywać, to właśnie w takim klimacie.
PS. Ciekawostka – na zdjęciu tytułowym Świerczok jeszcze w barwach Cracovii, w juniorach młodszych, przeciwko Legii Warszawa. Kto zgadnie kim jest drugi z piłkarzy na fotce?
Fot. FotoPyK