Reklama

„Na boisku też gaszę pożary… Największy banał, nie pisz tego!”

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

24 grudnia 2014, 13:01 • 10 min czytania 0 komentarzy

– Gdy do Warty przyszedł trener Baniak, był w ciężkim szoku, że zawodnik w I lidze pracuje poza klubem. Złotousty Boguś potrafił to skomentować w swój sposób. Ale potem był okres przygotowawczy i zobaczył, że nie stanowi to problemu. Każdy trener musiał najpierw przekonać się, jak to wygląda. Była jeszcze sytuacja z panią Pyżalską. Dostałem ultimatum – albo piłka, albo straż – mówi Paweł Iwanicki, piłkarz Chojniczanki Chojnice. Od 9 lat łączy grę w piłkę, głównie na pierwszoligowym poziomie, z pracą w… Państwowej Straży Pożarnej. Ratuje ludzkie życia, ściąga koty z drzew, zabezpiecza mecze. A po służbie rusza na trening.

„Na boisku też gaszę pożary… Największy banał, nie pisz tego!”

Zacznijmy od największego banału. Pożary gasisz nie tylko w pracy…

… ale też na boisku. Nie policzę, ile razy już to słyszałem. Warta nie była tak medialnym klubem jak Lech, ale w Poznaniu w lokalnej prasie się to przewijało, więc może darujmy sobie?

Jakkolwiek patrzeć, zrealizowałeś dwa dziecięce marzenia. Każdy brzdąc chce być strażakiem, a potem piłkarzem.

Można tak to ująć. U mnie to była piłka. Zaczynałem grać… nawet nie pamiętam kiedy. Najpierw tutaj, w Trzciance, a w wieku 14 lat wylądowałem w szkółce w Szamotułach. W słynnej szkole bramkarzy.

Reklama

I w słynnej bursie.

Oj, tam się działo. Ale nas akurat Dawidziuk tak tam pilnował, że ciężko było podziałać, nie było miejsca na „młodzieńczą fantazję”. Co nie zmienia faktu, że czasami nam się udawało. Było parę numerów. Kilka razy nas przyłapał na alkoholu. Jak piliśmy piwko, czy coś w tym stylu. Od razu kara, wzywani rodzice. Byliśmy krótko trzymani. Słyszałem, że później było łatwiej. Trener dojeżdżał, pracował chyba w Lechu, więc miał mniej czasu na doglądanie. Fajne czasy. Miałem możliwość potrenowania z ludźmi, którzy później się wybili jak Kuba Wawrzyniak czy Łukasz Fabiański. Mi się nie udało.

No właśnie, patrząc z dzisiejszej perspektywy na twoje początki, trzeba zapytać – co poszło nie tak? Bo coś ewidentnie nie poszło.

Był moment, w którym zrobiło się głośno. Jeździłem na testy po Ekstraklasie, wtedy jeszcze I lidze. Z III-ligowego Mieszka Gniezno trafiłem do reprezentacji U-19. Wiadomo – najpierw przez kontakty Szamotuł, bo tak to w tych juniorskich kadrach wyglądało, ale potem byłem podstawowym piłkarzem drużyny Michała Globisza. Kto jak kto, ale on zna się na tej robocie. Coś musiałem sobą reprezentować. Tam przyjeżdżali zawodnicy z Legii. Mariusz Zganiacz dołączał do nas po meczu z Barceloną. On grał przeciwko Luisowi Enrique i Riquelme, a ja w III lidze. Ale swego czasu wylądowałem na testach w Wolfsburgu.

Opowiadaj.

Fajna przygoda, pojechaliśmy razem z Radkiem Cierżniakiem. Tydzień trenowaliśmy z pierwszą drużyną. Oczywiście nie robiłem sobie wielkich nadziei, ale ktoś wspomniał o „drugim Rosickym”, który wówczas trafiał do Borusii i wiadomo, jak to u młodego – podjarka. Ale jedno wspomnienie mi zostało, dostałem brawa od Effenberga i Dorinela Munteanu! Była gierka i założyłem siatę jednemu zawodnikowi. Wszyscy stanęli i zaczęli klaskać. Jak się okazało – jeden ze „starych”. Przyjechał jakiś junior i to z Polski… Chyba nie wypadało. (śmiech)

Reklama

Czyli wracamy do pytania – co poszło nie tak? Trzy lata później szukałeś tzw. normalnej pracy.

Coś nie wyszło. Nie wiem. Na pewno jakiś wpływ miało to, że ja bardzo szybko zostałem ojcem. Miałem 19 lat. Była możliwość wyjechania do Katowic, to były chyba czasy Dospel-u. Grali w I lidze, czyli dziś Ekstraklasie. Powiedzieli mi: „jedziesz i zostajesz na pół roku”. To była drużyna, która się rozsypywała, bo były jakieś problemy z kasą. Można było się pokazać, ale przez sześć miesięcy nie dostawałbym pieniędzy. A w mojej sytuacji – dziecko w drodze – wykluczone. Pół roku bez pieniędzy. Nie mam bogatych rodziców i nie dałbym rady przeżyć.

Potem pojawiła się straż?

Cztery lata w Mieszku Gniezno. Jeździłem na testy, cały czas była nadzieja, że wyląduję gdzieś wyżej. Był rok 2005. Stary nie byłem, bo miałem 21 lat. Słaby sezon, w Gnieźnie źle płacili, a dziecko rosło, a wraz z nim wydatki. Naprawdę było kiepsko. Doszliśmy z dziewczyną do wniosku, że trzeba coś zmienić. Pewnego razu wracałem do domu z Gniezna i w autobusie spotkałem kolegę, z którym kiedyś grałem w kadrze województwa pilskiego. Od słowa do słowa okazało się, że jest w Szkole Aspirantów PSP w Poznaniu. Opowiedział, jak to wygląda. Uznałem, że warto spróbować.

Główną motywacją była rodzina?

Tak. Stary nie byłem, ale moje nadzieje malały. Musiałem myśleć o zajęciu na przyszłość i o tym, by mieć stały dochód. Tak się zaczęło. Złożyłem papiery do tej szkoły w Poznaniu. Nie jest łatwo się dostać. Najlepiej mieć kogoś, kto cię „popchnie” (śmiech). Nie dostałem się. Testy sprawnościowe przeszedłem bez najmniejszego problemu, poległem na wiedzy. Fizyka i chemia – czarna magia. Bez szans. Na początku myślałem, że to jedyna droga, by zostać strażakiem.

Błędnie.

Tak. Popytałem i okazało się, że są też inne sposoby. Że można przyjść z ulicy, zdać testy i pracować. Dowiedziałem się, że w Poznaniu planują za miesiąc duży nabór. Wielu odchodziło na emeryturę, chyba pięćdziesięciu nas przyjmowali. Bez problemu przeszedłem testy sprawnościowe i rozmowę kwalifikacyjną. Później testy psychologiczne i badania.

I jeszcze testy piłkarskie, w Warcie.

Na początku jeszcze byłem w Gnieźnie. Wiosną 2007 trafiłem do Warty, bez testów.

Nie było nigdy problemów z tym, że pracujesz w straży?

Przychodząc w styczniu, powiedziałem im, że pracuję w Poznaniu. Że jestem na miejscu, ale 4-5 razy w miesiącu nie będzie mnie na treningach. Z meczami nie będzie problemu, zawsze będę dostępny, ale będę opuszczał treningi. Zgodzili się na to. Pół roku było na sprawdzenie i – już po awansie na zaplecze Ekstraklasy – wiedzieli, jak to wygląda. Że nie ma tragedii. Że potrafię to łączyć. I tak zostało do dziś.

Nigdy to ze sobą nie kolidowało?

Myślę, że trochę zastopowało mój rozwój. Ciężko powiedzieć, gdzie byłbym bez straży. Od dziewięciu lat nie jestem w codziennym treningu, bo część z nich wypada przez służby. Ale koledzy się ze mnie śmieją, że jak nie przepracuję całego tygodnia w klubie, to lepiej wyglądam na meczach. Logistycznie da się to pogodzić. Grafik w pracy ustalany jest z dużym wyprzedzeniem, zerkam sobie kiedy mamy mecze, czy też teraz w okresie przygotowawczym, gdy dużo się trenuje i gdzie są też obozy. Jakoś to wszystko planuję. Trzeba trafić na odpowiednich ludzi – dowódcę jednostki, szefa zmiany. Ktoś musi iść na rękę. Bez tego byłoby ciężko. Kumple z pracy są nawet zadowoleni. Mają nadgodziny, nieźle płatne.

Czasami zdarzało się, że w czwartek szedłem na 24h do pracy, w piątek jechaliśmy na mecz, w sobotę graliśmy, w niedzielę znów szedłem na całą dobę do jednostki i dopiero w poniedziałek po treningu do domu. Intensywnie. Ucierpiała na tym moja rodzina, bo jestem po rozwodzie. Cóż, takie życie.

A jak z trenerami?

Gdy do Warty przyszedł trener Baniak, był w ciężkim szoku, że zawodnik w I lidze pracuje poza klubem. Złotousty Boguś potrafił to skomentować w swój sposób. Ale potem był okres przygotowawczy i zobaczył, że nie stanowi to problemu. Każdy trener musiał najpierw przekonać się, jak to wygląda. Tak samo było z moim obecnym szkoleniowcem, Mariuszem Pawlakiem. Początkowo nie było nawet gadki – odchodzi koniec kropka. W II lidze był moment, że byłem na wylocie. Ale poszedłem, porozmawiałem i jakoś się dogadaliśmy. Dostałem od niego trochę czasu i chyba udało mi się trenera przekonać. Przez trzy lata jakoś dajemy razem radę. Była jeszcze sytuacja z panią Pyżalską. Dostałem ultimatum – albo piłka, albo straż. Wtedy akurat byłem kontuzjowany i miałem rok przerwy od straży.

Jak to uargumentowała?

Oczywiście tak naprawdę rządzi tam pan Prezes, ale to ona powiedziała, że sobie tego nie wyobraża, bo mają plany awansować do Ekstraklasy. Wiesz, pełen profesjonalizm…

Trener Czerniawski powiedział o tobie, że spokojnie mógłbyś grać w lepszym klubie, ale nie martwił się nigdy o Twoje odejście, bo wiedział, że w Poznaniu masz dom i pracę, którą lubisz.

Pojawiały się jakieś zapytania, ale bez konkretów. Gdyby to była Ekstraklasa, to bym się nie zastanawiał. Pierwsza liga z solidnymi podstawami do walki o awans. Ale jechać na drugi koniec Polski? Myślałem tak: zrezygnowałbym z pracy, pojechał na rok, zaraz ktoś by się rozmyślił, przestaliby mi płacić. I zostałbym na lodzie.

Niczego nie żałujesz? 

Troszeczkę mnie to boli, ze nigdy nie zagrałem w Ekstraklasie. Nie mówię, że jestem jakimś świetnym zawodnikiem, ale jak patrzę, że niektórzy mają tyle spotkań w najlepszej klasie rozgrywkowej, a nie potrafią… Na pewno bym nie odstawał – może tak to ujmę. Nie mówię, że teraz, ale był moment, w którym byłem gotowy. Ostatnie testy “zaliczyłem” w 2011 roku w Cracovii.

U trenera Szatałowa.

Tak, związany z Poznaniem. Miałem konflikt z Wartą. Dziwnym trafem w klubie wiedzieli od razu, że nic z tego nie będzie. Ale pojechałem. Pomyślałem, że to dla mnie ostatnia szansa. Dwudziestu chłopa na testach, oblodzone boisko. Zrobili gierki, ale to była jazda figurowa. Szkoda gadać. Powiedzieli, że zadzwonią, nie wzięli telefonu (śmiech).

A jak druga praca? Na początku była Jednostka Ratowniczo-Gaśnicza nr 1 w Poznaniu…

Ulica Wolnica. Jednostka wodna. Dziś wodno-nurkowa. Super sprawa. Na początku mop nie schodził mi z ręki (śmiech). Fajnie zostałem przyjęty przez wszystkich. Byłem dyżurnym, odbierałem telefony. Potem kurs podstawowy. Trzy miesiące – poczułem trochę wojska. Miesiąc unitarki. Rówieńscy ze szkoły aspirantów mnie „tresowali”.

Akcja, która utkwiła ci w pamięci?

Każda jest na swój sposób szczególna, ale z czasem zapominasz. W Poznaniu nie miałem zbytnio wypadków, a tutaj, w Sępólnie, jest tego więcej, bo mamy drogę krajową. Były legendarne koty na drzewach. Zdarzyło się ze trzy razy. Raz W ZOO. W klubie mieli polewkę, że tygrys (śmiech). Obstawiałem też mecz… Lecha, gdy grałem w Warcie. To było spotkanie z Deportivo, a ja na trybunach z gaśnicą jako zabezpieczenie. Dziwna sytuacja.

Szczerze mówiąc, liczyłem na więcej mięsa.

Największe wrażenie robią rzecz jasna pożary i wyciąganie topielców. Kiedyś był taki przypadek w oczyszczalni ścieków. Mieliśmy zgłoszenie, że ktoś leży w głównym zbiorniku, do którego trafiają brudy z całego miasta. Już 100 metrów przed, smród taki, ze ciężko wytrzymać. Ale nic, trzeba było tam zejść, wciągnąć go na linkach. Wszedł ze mną jeden doświadczony strażak, ale jeden chłopak – ledwo po szkole – powiedział, że nie ma opcji, bo puści pawia. Popełniliśmy błąd, bo trzeba było wziąć aparaty, stężenie tego wszystkiego było takie, że… można było nie wyjść. Byłem młody – kazali iść, to poszedłem. Ciało kompletnie zmasakrowane. Potem coś tam przeczytaliśmy w gazetach, że morderstwo i jakieś powiązania mafijne. To utkwiło mi w pamięci.

Kończy się służba i na trening. Dwa, kompletnie różne światy.

Inni ludzie. Inne rzeczywistości. W piłce mam wielki luz. Jestem profesjonalistą, ale piłka ma w sobie coś z hobby. Nie ma tutaj rozgraniczenia, że do czegoś przykładam się bardziej, a do czegoś mniej. Gdybym musiał podjąć decyzję, co wybrać? Postawiłbym na straż. Mam już 30 lat i wieku nie oszukam.

Zmierzam do tego, że łączysz dwie profesje o zupełnie różnym odbiorze. Straż pożarna – bardzo potrzebna służba, ale często niedoceniana i sprowadzana do ściągania kotów z drzew oraz piłka – rozrywka, często przeceniana.

Nigdy nie patrzyłem na to pod tym kątem. Zawsze widziałem podobieństwa – i tu, i tu jest adrenalina. Dyscyplina to kolejna rzecz, która łączy. Trener oczekuje dyscypliny taktycznej, dowódca też ma dla ciebie określone zadania. Zdrowy tryb życia, tak samo. Niewielki margines dla błędu. Więcej jest podobieństw, przynajmniej tak mi się zawsze zdawało. Ale zgadzam się z tobą. Patrząc na to, co robimy w straży… to ciężko to zestawiać. Chodzi przecież o ludzkie życie.

Uratowałeś jakieś?

Tak. „Pompowałem” gościa i akcja reanimacyjna się udała. Przeżył. Wyciągnęliśmy go z wody, a trochę w niej leżał. To była jesień, woda zimna. Najgorsze sytuacje zawsze były latem. Pełno ludzi na plaży, ktoś się topi. Rodzina cię szturcha, bo leży ojciec/wujek/syn. Pytasz się, ile tam był i wiesz, że już nie masz szans. Ale próbujesz. Czasami są ludzkie dramaty. Ratujesz przez pół nocy kogoś dobytek życia. A rano na trening.

Rozmawiał Mateusz Rokuszewski


Najnowsze

Weszło

Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]
Polecane

Czarni Radom znów mogą upaść? W tle polityka, człowiek od olejów do aut i naganne noclegi

Jakub Radomski
10
Czarni Radom znów mogą upaść? W tle polityka, człowiek od olejów do aut i naganne noclegi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...